Strona głównaMagazynEuro-komuna już pęka? Kryzys we Francji i przedterminowe wybory w Niemczech

Euro-komuna już pęka? Kryzys we Francji i przedterminowe wybory w Niemczech

-

- Reklama -

Rządowy i finansowy kryzys już bankrutującej socjalistycznej Republiki Francuskiej, gospodarczy i budżetowy kryzys w samych Niemczech, nowe wybory do Bundestagu w lutym, rosnąca niepewność rządowego Berlina i Paryża co do zamiarów i polityki przyszłego rządu USA i jego „nieobliczalnego” szefa – te i inne zmartwienia rządów obu największych państw UE zapewne spowodują, że w okresie najbliższych kilku miesięcy, a może dłużej, będą one bardziej zajęte same sobą niż sprawami UE.

Wiele wskazuje bowiem na to, że władze RFN i Republiki Francuskiej będą bardziej zajęte własnymi bieżącymi problemami i interesami niż postulatami i interesami eurokomunistów i chorych lewaków z unijnej Brukseli i innych stolic, w tym z ich własnych stolic. Sehr gut! Tym bardziej że do powyższych dochodzą nowe obawy władz w Berlinie i Paryżu co do dalszej sytuacji na Ukrainie, w Syrii i na Bliskim Wschodzie. Bo np. szef post-chadeckiej CDU Friedrich Merz, już szykujący się do objęcia w marcu czy kwietniu stanowiska kanclerza rządu Niemiec, 9 grudnia br. w Kijowie po raz kolejny wyraził gotowość dostarczenia kijowskiej Ukrainie nowoczesnych niemieckich rakiet manewrujących dalszego zasięgu typu Taurus – jeśli tylko dojdzie do władzy.

W dodatku na konferencji prasowej, już po spotkaniu z W. Zełenskim, Merz powiedział: Nasze stanowisko jest jasne: chcemy umożliwić ukraińskiej armii dotarcie [tymi rakietami] do wojskowych baz w Rosji – choć nie do ludności cywilnej i nie do infrastruktury (wg dw.com). Należy przypomnieć, że obecny kanclerz Olaf Scholz z SPD, który w grudniu też był w Kijowie, ale tydzień wcześniej, jednak nadal nie zgadza się na dostarczenie nacjonalistycznym hajdamakom z Kijowa tych bardzo groźnych rakiet – już od ponad 2 lat. Richtig!

Jednak w Niemczech już od końca listopada narastają obawy dotyczące przede wszystkim politycznej i finansowej kondycji i stabilności euro-socjalistycznej Republiki Francuskiej – od kilku miesięcy już dość wyraźnie bankrutującej i finansowo i politycznie. Tzw. rynki finansowe, na których minister finansów z Paryża któregoś dnia musi „refinansować” dług tej republiki – już przekraczający 116 procent francuskiego PKB (!), do 4 grudnia pozostawały jeszcze dość spokojne. Jednak w obliczu głębokiego kryzysu rządowego w Paryżu te „rynki”, czyli międzynarodowi lichwiarze, mogą obniżyć kredytową wiarygodność tej republiki, co by znacząco podniosło koszty obsługi długu i uczyniło scentralizowane francuskie państwo niezdolnym do skutecznych działań w sferze polityki fiskalnej.

W związku z tym m.in. eurodeputowany Markus Ferber z bawarskiej CSU ostrzegł, że „Francja to już problematyczne dziecko Europy. Rynki finansowe są już bardzo nerwowe i słusznie, co znajduje odzwierciedlenie w rosnących zyskach z francuskich obligacji skarbowych”. I Ferber i kilku innych niemieckich ekonomistów i komentatorów ostrzegło, że ryzyko, iż francuski kryzys „rozleje się” na całą czy niemal całą strefę waluty euro, a więc na jądro euro-sowchozu, jest dziś największe od czasu kryzysu zadłużenia w Grecji i na Cyprze, a następnie w Hiszpanii i Irlandii w latach 2009–2015. Donnerwetter!

Jednak „Francja to oczywiście nie Grecja” – pisał uspokajająco (6 grudnia) ekonomiczny dziennik „Handelsblatt”. Bo choć podwójny francuski kryzys: finansowo-budżetowy i polityczny, związany z upadkiem centrowo-lewicowego rządu w Paryżu, podniósł dla francuskich obligacji skarbowych premie za ryzyko do poziomu już porównywalnego do niedawnych greckich „papierów wartościowych”, to jednak „byłoby błędem postrzeganie zbliżającego się kryzysu systemu euro, tak jak 15 lat temu, kiedy to Grecji groziło bankructwo” – stwierdzał „Handelsblatt”. Jednak „francuska gospodarka potrzebuje stabilnych warunków ramowych, a obecny chaos polityczny odstrasza zagranicznych inwestorów. Także wiarygodność Francji w Europie i zaufanie do niedawno zreformowanych europejskich przepisów dotyczących zadłużenia [państw – członków UE] są mocno zagrożone”. Schlimm!

Ale z drugiej strony wygląda na to, że te francuskie, greckie, włoskie, hiszpańskie czy niemieckie kryzysy finansowe i inne w końcu doprowadzą nas do radosnego pytania: czy euro-komuna z Brukseli, Paryża, Madrytu, Rzymu i Berlina, która co najmniej od roku 2021 tak mocno gnębi polską gospodarkę, polskie firmy i rolników i niemal cały nasz piękny kraj (za wyjątkiem jego już bardzo licznych różnego rodzaju urzędów i urzędników) swoimi „zielonymi ładami”, bardzo licznymi nakazami i zakazami, już pęka? Czy ta euro-komuna już pęka i zaczyna upadać, czy na razie tylko chwieje się – zamroczona swoją lewicowo-idiotyczną i ogromnie kosztowną polityką „klimatyczną”, socjalną, imigracyjną itd.? Nie ulega jednak wątpliwości, że pierwsze symptomy tego pękania systemu lewicowo-unijnego, w niektórych obszarach systemu już wręcz euro-komunistycznego, właśnie widzimy. Wunderbar!

Ponoć niektórzy urzędnicy i „dyplomaci” UE już od 4 grudnia zadają sobie pytania, kto ma teraz pomóc francuskiemu państwu wyjść z jego zapaści finansowo-budżetowej, skoro Niemcy są już drugi rok w recesji i również nie mają rządu zdolnego do podjęcia szybkich i skutecznych działań? Bo po przedterminowych wyborach w Niemczech (23 lutego) mogą minąć nawet długie tygodnie, zanim powstanie jakaś rządowa koalicja zdolna do w miarę rozsądnego rządzenia.

Czy dojdzie do faktycznie wolnego handlu z Ameryką Południową?

Wydaje się, że polityczne konsekwencje rządowego i budżetowego kryzysu w Paryżu będą jeszcze dość długo i silnie odczuwane także w Niemczech i w samej euro-komunistycznej Brukseli – szczególnie w dziedzinie unijnej polityki zagranicznej i polityki bezpieczeństwa. Do zaostrzenia sporów i konfliktów na linii Paryż–Berlin i Paryż–unijna Bruksela przyczyni się też zapewne zasadniczy konflikt interesów Paryża i Berlina w kwestii – już gotowego do ostatecznego zaakceptowania przez rządy i do podpisania – traktatu o wolnym handlu z krajami Ameryki Południowej. Dla stopniowo upadającej gospodarki i wielu tysięcy przemysłowych przedsiębiorstw Niemiec – upadających głównie pod ciężarem ogromnych kosztów i ograniczeń wynikających z absurdalnych założeń wprowadzanego „Zielonego Ładu”, szalonej polityki energetycznej, socjalnej, podatkowej, imigracyjnej itd. – to porozumienie o wolnym handlu z Brazylią, Argentyną itd. jest wielką szansą na nową ekspansję ogromnego eksportu milionów niemieckich samochodów, maszyn, urządzeń i innych produktów przemysłowych. Szansą szczególnie ważną w obliczu poważnych zagrożeń dla niemieckiego eksportu, które mogą pojawić się już w roku 2025 wskutek efektów przyszłej polityki handlowej, celnej i gospodarczej nowego rządu USA, w tym możliwego wprowadzenia nowych i znacznych ceł na towary z Niemiec, Francji itd. A także wskutek efektów przyszłej polityki handlowej i celnej władz Chin.

To zderzenie interesów władz w Paryżu i władz RFN już przyniosło dość nieoczekiwane skutki. Bo od 3 grudnia oburzeni przedstawiciele rządowego Paryża już ostro krytykowali szefową Komisji Unii Europejskiej Urszulę von der Leyen i innych urzędników z Brukseli za zawarcie „za plecami Francji” kontrowersyjnej umowy „o wolnym handlu” między krajami UE, a krajami Ameryki Południowej. Niektórzy francuscy politycy i urzędnicy mówili nawet o „upokorzeniu” ich władz i ich kraju. Dlatego też ponoć jeszcze w chwili, gdy samolot z przewodniczącą euro-sowchozu von der Leyen i innymi urzędnikami UE lądował w Montevideo – kilka godzin przed ostatecznym ustaleniem ww. traktatu, oficjalny komunikat prezydenta Republiki Francuskiej wyraźnie powtórzył stanowisko Paryża w tej sprawie, która tak mocno niepokoi także miliony rolników francuskich, polskich, holenderskich czy włoskich: „Będziemy nadal i niestrudzenie bronić naszej suwerenności rolnej”. Super! Ale powyższa umowa – wbrew stanowisku Paryża – została już uzgodniona we wszystkich szczegółach i wstępnie zawarta. Czeka tylko na oficjalną aprobatę rządów państw i parlamentu UE.

W związku z tym oraz w związku z upadkiem gabinetu premiera Michela Barniera (4 grudnia) niektórzy niemieccy komentatorzy zauważali, że „wiarygodność Francji została już poważnie zachwiana”. Tym bardziej że zaplanowane już w ubiegłym roku zwiększenie wydatków Paryża na wojsko i zbrojenie kraju – do poziomu chociaż tych wymaganych (przez sojusz NATO) 2 proc. francuskiego PKB – „może utknąć w martwym punkcie z powodu kryzysu budżetowego”. Komentator dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung” krytykował też negatywne stanowisko władz Francji wobec wspomnianej umowy „o wolnym handlu” z krajami Ameryki Południowej. Bo „rzadko zdarza się, aby jakieś porozumienie było tak ważne zarówno pod względem gospodarczym, jak też politycznym”.

Ponieważ ten traktat „tworzy największą strefę wolnego handlu na świecie” – obejmującą aż około 700 milionów ludzi. Gdyby ten traktat zaczął obowiązywać, „byłoby to błogosławieństwo dla niemieckiej gospodarki – tak mocno zorientowanej na eksport”. A „przemysł motoryzacyjny prawdopodobnie byłby jednym ze zwycięzców, gdyby rynki Argentyny, Brazylii, Boliwii, Paragwaju i Urugwaju zostały otwarte”. Więc „obawy rolników we Francji i w innych krajach UE – dotyczące nowej i silnej konkurencji z Ameryki Południowej, nie mogą zostać rozwiązane za pomocą protekcjonizmu. UE musi znaleźć inne rozwiązania”. Jawohl! Ano, zobaczymy za kilka miesięcy, czy znajdzie.

Najnowsze