Politycy Prawa i Sprawiedliwości oraz sprzyjający partii Jarosława Kaczyńskiego dziennikarze zaatakowali Sławomira Mentzena po tym, jak ten zagłosował przeciwko poprawce dotyczącej ideologii banderyzmu. Prawdziwą przyczyną krytyki, która spłynęła na jednego z liderów Konfederacji nie było zatroskanie tą sprawą, ale wojna po konserwatywnej stronie sceny politycznej, którą jeszcze w sierpniu tego roku rozpoczął były „naczelnik państwa”.
12 września Sejm uchwalił nowelizację ustaw dotyczących pomocy obywatelom Ukrainy, przy okazji odrzucając złożoną przez polityków PiS poprawkę. Zgodnie z pomysłem posłów partii Kaczyńskiego art. 256 Kodeksu karnego, a konkretnie jego § 1a miałby zostać rozszerzony. Aktualnie, zgodnie z nim każdy, „kto publicznie propaguje ideologię nazistowską, komunistyczną, faszystowską lub ideologię nawołującą do użycia przemocy w celu wpływania na życie polityczne lub społeczne”, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3. Gdyby zmiany weszły w życie, taki sam wyrok można byłoby usłyszeć za propagowanie ideologii banderyzmu. Tak się jednak nie stanie, gdyż jedynie 197 posłów zagłosowało „za”, a aż 225 parlamentarzystów było przeciw. Udostępniając wynik głosowania w swych mediach społecznościowych, poseł Konfederacji Korony Polskiej Włodzimierz Skalik zawyrokował, że każdy, kto przyczynił się do odrzucenia tej ustawy, okrył się hańbą. Ku zaskoczeniu wielu osób okazało się, że oprócz polityków uśmiechniętej koalicji, na propozycję PiS-u nie przystał także Mentzen.
W mediach społecznościowych zaczęto się zastanawiać, dlaczego prezes Nowej Nadziei jako jedyny z posłów Konfederacji Wolność i Niepodległość nie poparł poprawki. „Przeciw naszej poprawce dotyczącej ścigania banderyzmu???” – pytał poseł PiS Paweł Szrot, jednocześnie zaznaczając, że czeka na wytłumaczenie. Niektórzy, zważywszy na głosowanie odmienne od reszty klubu, zakładali, iż mogła zdarzyć się pomyłka i dojdzie do korekty. Inni, jak były minister Przemysław Czarnek, nie wiedzieli, „co powiedzieć (…) o Mentzenie, który głosuje przeciwko ich poprawce do ustawy o pomocy obywatelom Ukrainy, poprawce, która żąda zakazu banderyzmu w Polsce”. Z kolei Paweł Jabłoński, wskazując na upływ 20 godzin od głosowania i brak wyjaśnienia, wykazując się spostrzegawczością inspektora Clouseau skonstatował, że „wszystko wskazuje na to, że to nie była pomyłka, tylko świadoma decyzja”. W końcu wywoływany do tablicy polityk sam zabrał głos, pisząc w swych mediach społecznościowych, iż „posłowie i komentatorzy związani z PiS próbują mu wmówić, że popiera banderyzm, bo zagłosował przeciwko ich poprawce do ustawy o wspieraniu Ukrainy, która ograniczała wolność słowa o promowanie banderyzmu”.
Wolność słowa a banderyzm
Jeden z liderów Konfederacji podkreślił, że zagłosował przeciw, ponieważ od lat powtarzał, że jest za pełną wolnością słowa w stylu amerykańskim, co oznacza prawo do głoszenia nawet najbardziej absurdalnych opinii. Jak dodał, z wyznawanej przez niego zasady wolności słowa wynika, że „każdy powinien mieć prawo do publicznego głoszenia poglądów, które powinny go wykluczać z grona osób cywilizowanych, a z pewnością do takich poglądów należy banderyzm”. Choć polityk w prosty i klarowny sposób przedstawił swe stanowisko, nie dla wszystkich taka postawa okazała się zrozumiała i akceptowalna. Szybko okazało się, że na umownej prawicy nie brakuje osób, które co prawda zarzekają się, iż są zwolennikami wolności słowa, ale – jak to zwykle w takich przypadkach bywa – choć rzekomo szanują tę swobodę, to nietrudno odnieść wrażenie, iż wyznają zasadę, że odrobina cenzury jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
Szczególnie szerokim echem odbiła się polemika Rafała Ziemkiewicza, który ocenił, że zachowanie Mentzena było głupie i niepoważne, ponieważ „banderyzm był ideologią wyjątkowo zbrodniczą i jego (Mentzena – przyp. red.) odwołanie się do argumentów ortodoksyjnie wolnościowych oznacza, że konsekwentnie jesteś też za wolnością głoszenia pochwały komór gazowych, gułagów, czerwonych brygad czy politycznych mordów, takich jak niedawna zbrodnia antify na Charliem Kirku”. W odpowiedzi polityk przypomniał, że jeszcze kilka lat temu publicysta wyznawał zasadę „wolność słowa ponad wszystko” i złośliwie ocenił, że w ostatnim czasie chyba zmienił zdanie. W mocnym wpisie poseł skonstatował, że „przykro się patrzy, jak autorytety z jego młodości na starość porzucają swoje ideały”, a on sam „woli być głupi, niepoważny i niedojrzały, niż zestarzeć się w taki sposób”. To nie zakończyło dyskusji, bowiem zdaniem Ziemkiewicza „wolność słowa, jak każda wolność, musi mieć swoje granice”, a poza nimi znajduje się „pochwała zbrodni i nawoływanie do jej powtarzania”, czym podobno jest propagowanie banderyzmu.
Tymczasem wolność słowa – z jednym wyjątkiem – albo jest absolutna, albo nie ma jej wcale. Tym wyjątkiem jest kłamstwo na temat drugiej osoby, które można udowodnić i łatwo ocenić w kategoriach logicznych prawda-fałsz. Z wolnościowego punktu widzenia nie powinna jednak grozić za to sankcja karna, co prowadzi do prostego wniosku, że wszystkie przepisy karne ograniczające wolność słowa trzeba po prostu usunąć. Zdaniem redaktora naczelnego „Najwyższego Czas-u!” Tomasza Sommera Mentzen głosował słusznie, gdyż „za poglądy i opinie nie wolno karać”. Szczególnie dobrze powinno być to zrozumiane po stronie umownej prawicy, której przedstawiciele wielokrotnie byli pomawiani o prezentowanie poglądów faszystowskich. Każdy, z kim nie zgadzała się lewica, z marszu zostawał „faszystą”. Skoro zatem Kk zakazuje propagowania ideologii faszystowskiej, to przy odpowiedniej wykładni można na podstawie tych przepisów skazać każdego, kogo wypowiedzi nie spodobają się aktualnie rządzącym. Jedynym wyjściem jest zatem likwidacja niesławnego art. 256 Kk, a nie dokładanie do niego kolejnych elementów.
Konfederacja kontra PiS
Spór o zakres i granice wolności słowa był tak naprawdę jedynie przykrywką dla prawdziwego powodu ataku na Mentzena, czyli trwającej wojny o pozycję po konserwatywnej stronie sceny politycznej pomiędzy PiS-em a Konfederacją. Nikt przy zdrowych zmysłach nie twierdzi bowiem chyba, że politycy obozu rekonstrukcji historycznej sanacji, za rządów których przy pomocy służb specjalnych blokowano prawicowe media, zatroskani są losem wolności słowa nad Wisłą. Jako pierwszy sygnał do rozpoczęcia natarcia dał prezes Kaczyński, który pod koniec sierpnia podczas spotkania z sympatykami zaatakował Mentzena. Były „naczelnik państwa” nakreślił różnice dzielące oba ugrupowania, a z jego wypowiedzi jednoznacznie wynikało, że PiS zamierza pozostać partią skrajnie socjalistyczną. Następnie w prezesa Nowej Nadziei uderzyło jeszcze kilku polityków rządzącej przez osiem lat formacji, a gromy, które spadły na Mentzena po głosowaniu w sprawie penalizacji ideologii banderyzmu, były jedynie kolejną odsłoną tej samej rywalizacji. Co prawda, podobnie jak przed wyborami parlamentarnymi w 2023 r., PiS grzebie swe zdolności koalicyjne, ale według nieoficjalnych doniesień wewnętrzne sondaże pokazują, że partia jest blisko wyniku, który gwarantowałby samodzielne rządy. Ponadto, jak ujawniła w programie „Rozjazd” dziennikarka Joanna Miziołek, Kaczyński podczas słynnego spotkania z marszałkiem Sejmu Szymonem Hołownią u Adama Bielana miał mówić o tym, że koalicji PiS-u z Konfederacją nie chcą Amerykanie.
Dużą część cytowanego wcześniej wpisu w mediach społecznościowych Mentzen poświęcił zatem na kontratak i wytknięcie bezczelności politykom PiS. Były kandydat na prezydenta zarzucał krytykom, że o Stepanie Banderze przypomnieli sobie dopiero, gdy znaleźli się w opozycji, a wcześniej nic w tej sprawie nie zrobili, tymczasem on w czasie kampanii wyborczej pojechał do Lwowa, by pokazać powszechny kult Bandery na Ukrainie, za co otrzymywał groźby śmierci. O tym, że właśnie clou zamieszania stanowiły relacje pisowsko-konfederackie, świadczył także przytaczany już wpis Ziemkiewicza. Publicysta, który w czasie kampanii prezydenckiej poparł bezpartyjnego kandydata PiS Karola Nawrockiego, ocenił, że zachowanie Mentzena „rodzi podejrzenie”, iż gdyby wyborczy wynik był podobny do obecnych sondaży, polityk nie chciałby wejść w koalicję z PiS-em, aby utworzyć jakąś „szeroką koalicję naprawy kraju po bezprawiach euro-targowicy”. Istotę sprawy dobrze pokazuje zdanie, w którym Ziemkiewicz stwierdził, że to byłaby „największa zbrodnia, jaką potrafi sobie wyobrazić”. Można było odnieść wrażenie, że – zdaniem publicysty – Mentzen powinien dziś wyznawać zasadę „koalicja z PiS ponad wszystko”.
To rzecz jasna byłaby prosta droga do politycznego samobójstwa, gdyż Konfederacja musi obecnie prowadzić politykę dwukierunkową i deklarować, że wejdzie w koalicję z tą partią, która zrealizuje większą część jej programu. Takie podejście nie może podobać się PiS-owi. Politycy tej partii oraz sprzyjający jej dziennikarze próbują zatem doprowadzić do sytuacji, w której albo Konfederacja zostanie zmarginalizowana, albo zmuszona do wejścia w alians z PiS-em jako bezalternatywnym sojusznikiem.