W Katowicach odbyła się Konwencja Programowa Prawa i Sprawiedliwości, podczas której zgłoszono wiele absurdalnych pomysłów. Partia Jarosława Kaczyńskiego po raz kolejny dobitnie udowodniła, że nie ma nic wspólnego z prawicą, ale znacznie bliżej jest im do partii komunistycznej, a myślenie państwowo-centryczne dominuje wśród polityków ugrupowania.
Już pierwszy rzut oka na agendę odbywającej się w dniach 24–25 października Konwencji PiS oraz jej uczestników wystarczył, by odnieść wrażenie, że na Śląsku dojdzie do reaktywacji plenum KC PZPR. Pomimo naiwnych nadziei działaczy i wyborców partii, ugrupowanie byłego „naczelnika państwa” nie zaproponowało nowego otwarcia i zamiast powiewu świeżości, obserwatorzy Konwencji otrzymali zatęchły zapach przeterminowanych rządów socjalistycznej formacji.
Szczególnie duże zainteresowanie wzbudziła obecność byłego prezesa reżymowej telewizji Jacka Kurskiego w panelu dotyczącym reformy mediów publicznych, ale na uwagę zasługiwali także były minister aktywów państwowych Jacek Sasin, który miał opowiadać o gospodarce, były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro, biorący udział w dyskusji o reformie trzeciej władzy, ex-premier Mateusz Morawiecki debatujący o finansach publicznych, czy wreszcie nieco zapomniany Czesław Hoc od słynnej ustawy segregacyjnej, przygotowanej w czasach słusznie minionego zamordyzmu kowidowego.
Konwencja odbywała się pod hasłem „Myśląc Polska”. Jeszcze przed jej rozpoczęciem do mediów wyciekła część propozycji, które miały zostać zaprezentowane. W dużej mierze sprowadzały się one do wspólnego mianownika, czyli dalszej budowy państwa (nad)opiekuńczego i nietrudno było mieć poczucie, że ktoś faktycznie pomyślał, ale o tym, jakby tu Polskę ostatecznie zniszczyć. Co prawda politycy PiS bronili się, że było to jedynie forum dyskusyjne, a ostateczny program partii na wybory parlamentarne w 2027 roku zostanie przedstawiony w przyszłości, ale praktyka rządów grupy rekonstrukcji historycznej sanacji jasno wskazywała, które pomysły mają szanse na wykorzystanie i realizację.
Jeszcze więcej socjalizmu
Do postulatów, które partia Kaczyńskiego mogłaby być gotowa wdrożyć, należy z pewnością zaliczyć coroczną waloryzację świadczenia „500 plus”, wynoszącego obecnie 800 złotych. To właśnie PiS-owi trzeba oddać największe „zasługi” w zniszczeniu wśród ludzi świadomości istnienia związku pomiędzy pracą a bogaceniem się oraz zaszczepieniu poczucia, iż komuś należą się jakiekolwiek pieniądze, które zarobił ktoś inny. To właśnie neosanacja z Żoliborza zaproponowała i przegłosowała podniesienie wypłat do 800 zł, a więc coroczna waloryzacja wpisywałaby się w zapoczątkowany trend i jasno pokazywałaby, że – wbrew temu, na co liczyliby niektórzy scentralizowani wolnościowcy – problem „500 plus” nie zniknie sam z siebie dzięki inflacji, jeśli nie zlikwiduje się go raz na zawsze. Zresztą już podczas panelu „Polska solidarność”, który tak naprawdę traktował o budowie polskiego państwa socjalnego, była premier Beata Szydło stwierdziła, iż wraz z pozostałymi prelegentami będą poszukiwać nowego „500 plus”. Bartosz Marczuk, były podsekretarz stanu w resorcie rodziny, pracy i polityki społecznej, posunął się nawet do stwierdzenia, że „warto było umierać za »500 plus«”. Z kolei Małgorzata Sadurska, pełniąca niegdyś funkcję szefowej Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy, ogłosiła, iż „program »500 plus« przywrócił godność polskiej rodzinie”. W filozofii PiS-u godne nie jest bowiem życie skromne, ale bez żerowania na współobywatelach, lecz bogatsze, dzięki państwowej grabieży podatników.
W sposób rządzenia państwem przez grupę z Nowogrodzkiej wpisywać mógł się także postulat dochodu podstawowego w wysokości 500 zł dla każdego obywatela, co byłoby realizacją zasady, „czy się stoi, czy się leży, 500 zł się należy”. Wyznawany zupełnie wprost podczas Konwencji brak poszanowania własności prywatnej musi skłaniać do obawy, że rozwiązanie, które oznaczałoby dalsze przesuwanie naszego umęczonego kraju w mroki komunizmu, mogłoby zyskać akceptację „naczelnika państwa”, a co za tym idzie, także i wiernych mu parlamentarzystów. Pogarda dla sposobu, w jaki obywatele obchodzą się ze swą własnością, widoczna była także w haśle wprowadzenia „instrumentów ograniczających atrakcyjność mieszkań jako aktywów spekulacyjnych”. Jako że państwo wie lepiej, kto i na jakich zasadach powinien móc nabyć mieszkanie, pojawiły się pomysły ustalenia stałych stóp procentowych dla kredytów hipotecznych na kilkadziesiąt lat, co skończyłoby się dopłacaniem do nich z pieniędzy wszystkich podatników, a także wprowadzenia dopłaty w wysokości nawet 100 tys. złotych do zakupu mieszkania za… urodzenie trzeciego dziecka.
Po co Wam wolność?
Słuchając polityków PiS-u podczas konwencji, można było także odnieść wrażenie, że nie bardzo pojmowali oni, po co w ogóle obywatelom wolność, skoro wszechogarniająca władza może wszystko ustalić w trosce o dobro każdego mieszkańca nadwiślańskiego kraju. Wprawdzie, już przed laty były premier Morawiecki, a także była marszałek Sejmu Elżbieta Witek przekonywali, że ich ugrupowanie jest partią wolności, a nawet wolnościową, ale okres rządów tzw. Zjednoczonej Prawicy dobitnie pokazał, że praktyka rozjeżdża się z teorią. Także i podczas Konwencji niektórzy pisowscy prelegenci wycierali sobie gęby wolnością, podkreślając swe przywiązanie do niej, lecz trudno było zrozumieć, co właściwie mieli na myśli. Były minister spraw zagranicznych Zbigniew Rau przekonywał na przykład, że Unia Europejska jest państwem „hiperliberalnym”, podczas gdy w rzeczywistości jest ona nową emanacją Związku Radzieckiego, co złośliwi Internauci zauważają, nazywając „wyimaginowaną Wspólnotę” Związkiem Socjalistycznych Republik Europejskich.
Być może chodziło oto, jak ujął to występujący w roli gościa prof. Krzysztof Wielecki, który zaapelował, aby państwo przeciwstawiało się „ordynarnie pojmowanej wolności”. Czym jest takowa wolność, co prawda nie wiemy, ale możemy się domyślać, iż nie spodobałaby się ona również byłemu marszałkowi Senatu Stanisławowi Karczewskiemu. Wygłaszający swe mądrości w panelu dotyczącym ochrony zdrowia polityk zakrzyknął m.in., aby zakończyć rozpijanie polskiego społeczeństwa, a także wyjawił, iż marzy mu się Polska bez tytoniu. Wydaje się, że w takim przypadku nie ma sensu ograniczanie się do nocnego zakazu sprzedaży alkoholu, ale warto byłoby rozważyć prohibicję w stylu amerykańskim sprzed wieku, a tytoń należałoby potraktować identycznie jak narkotyki i zabronić zbyt lekkomyślnym obywatelom ich spożywania. Jeśli ktoś myśli, że jest to zbyt daleko posunięta abstrakcja, to chyba nie dość zna historię i nie docenia możliwości warszawskich legislatorów. W dyskusji na temat polskiego socjalizmu padła nawet propozycja, aby zająć się naprawą relacji rodzinnych poprzez ograniczenie dostępu młodych osób do smartfonów i Internetu. Zdaje się, iż dla części prelegentów Konwencji również i władza rodzicielska stanowi jedynie niepotrzebną przeszkodę do uszczęśliwiania obywateli. Jeśli tak dalej pójdzie, to w kolejnej kadencji władzy PiS możemy doczekać „wieku zgody” nawet w dostępie do telefonów.
Festiwal hipokryzji
Chociaż w czasie Konwencji nie wygłoszono referatu potępiającego wypaczenia ośmiu lat sprawowania władzy przez grupę rekonstrukcji historycznej sanacji, to w wielu jej fragmentach dało się odnotować wypowiedzi zupełnie sprzeczne z przeszłymi działaniami PiS. Rzecz jasna nikt nie przyznał się do popełnienia błędów, ale ostentacyjnie i zupełnie bezczelnie rżnięto głupa. Obecny doradca społeczny Prezydenta Karola Nawrockiego Jacek Saryusz-Wolski określił Zielony Ład, ETS i ETS 2 jako jedną z unijnych plag, nie wspominając przy tym, że mowa przecież o „programie rolnym PiS”, który powstał w Warszawie, co przyznał w 2021 roku wyznaczony przez partię unijny komisarz ds. rolnictwa Janusz Wojciechowski. W tym samym roku sam „naczelnik państwa” przekonywał, że Polska nie mogła odrzucić zielonej reformy, gdyż to „oznaczałoby ustawienie się na marginesie i różnego rodzaju kłopoty”. Szkoda, że prezes Kaczyński nie dostrzegł, jakie kłopoty oznacza dla naszego państwa nieodrzucenie Zielonego Ładu.
W części dotyczącej migracji europoseł Patryk Jaki przytaczał dane dotyczące przestępczości obcokrajowców na zachodzie Europy. Zapomniał przy tym jednak pochwalić się, jak wzrosła przestępczość nad Wisłą – w tym zorganizowana – za sprawą przybyszów ze Wschodu, co rzecz jasna było efektem najbardziej działalności najbardziej proimigracyjnej ekipy w historii III Rzeczpospolitej. Dziś jednak Saryusz-Wolski nie ma problemu z tym, żeby opowiadać, iż „zgadzają się, że (…) imigracja jest zła dla bezpieczeństwa, dla tożsamości”. Ponieważ granica pomiędzy prawdą a kłamstwem została już w warszawskiej polityce całkowicie zatarta, to też nic nie stało na przeszkodzie, by eks-premier Morawiecki opowiadał o tym, że za ich rządów doszło do wielkiej obniżki podatków, podczas gdy w rzeczywistości podnoszono je lub wprowadzano nowe kilkadziesiąt razy, co przyczyniło się do dramatycznego spadku Polski w rankingu wolności gospodarczej. Prezes Kaczyński natomiast opowiadał bajki dla idiotów o złowrogiej „putinflacji” i grzmiał, że „każdy, kto twierdzi, że przyczyny były inne, po prostu kłamie”, nie zważając przy tym, że już przed wybuchem wojny za naszą wschodnią granicą inflacja zbliżała się do dwucyfrowych wartości ze względu na szalony dodruk pieniądza w czasie ogłoszonej pandemii, a rosyjska inwazja jedynie ją wzmocniła.
Sierp i młot
Kaczyński, który zabierał głos zarówno na początku, jak i na końcu Konwencji, po raz kolejny udowodnił, że nie ma nic wspólnego z prawicą, ale sytuuje się na skrajnej lewicy. Lider obozu żoliborskiego podkreślił, jak ważne dla nich jest, aby „bogactwo całego narodu, całego państwa powinno być uczciwie dzielone – by ci, którym się gorzej w życiu powiodło, też mieli jakieś szanse na godne życie”. Prezes PiS-u uważa zatem, że pieniądze, które zarobiliśmy nie należą do nas, ale istnieje jakieś wyimaginowane „bogactwo całego narodu”, z którego politycy mogą sobie czerpać pełnymi garściami, a następnie dzielić według uznania, w myśl zasady „od każdego według jego zdolności, każdemu według potrzeb”. Katowicki spęd pisowców miał ten walor, że potwierdził, iż nie należy liczyć na żadną refleksję i otrzeźwienie wewnątrz partii z Nowogrodzkiej, a gdyby jakimś nieszczęśliwym zrządzeniem losu PiS wrócił do władzy, to prowadziłby podobną politykę, jak w latach 2015–2023, tylko że bardziej.

