Kto by się spodziewał, że wielka pożyczka z oprocentowaniem i dodatkowymi warunkami będzie miała negatywne skutki? Deklarowane zaskoczenie jest najwyraźniej m.in. w „Rzeczpospolitej”, która ogłasza, że KPO „po pandemii to dla Polski szansa na cywilizacyjny skok, okazuje się, że będzie miał bardzo duży negatywny wpływ na finanse publiczne w przyszłym roku”.
Rząd być może dzisiaj zadecyduje o „poważnej rewizji” Krajowego Planu Odbudowy i Zwiększania Odporności (KPO). Chodzi m.in. o redukcję części pożyczkowej o 5,1 mld euro.
Ministerstwo Finansów wskazuje, że powodem jest m.in. krótki czas, jaki pozostał do pełnego wykorzystania unijnych środków i ograniczenie presji na budżet państwowy w przyszłym roku.
Redakcja zauważa, że presja „ma być rzeczywiście duża”. Wyliczenia ministra Andrzeja Domańskiego wykazują, że zadłużenie III RP na koniec przyszłego roku wyniesie 66,8 proc. PKB. Ale jeśli wyłączymy z tego KPO, wówczas zadłużenie wyniosłoby 63,7 proc. PKB.
„Można więc powiedzieć, że realizacja unijnego programu zwiększa nasz dług w ujęciu unijnym, o ok. 3 pkt proc., czyli w przeliczeniu na złote – o 100-120 mld zł” – czytamy.
Minister podkreśla, że licząc dług według polskiej definicji, jest jeszcze większa różnica. Wynosi ona nawet 4 proc. PKB, co oznacza, że w przyszłym roku zadłużenie wyniesie 53,8 proc. PKB. A to już niemal przekroczenie progu ostrożnościowego, który wynosi 55 proc. PKB.
Szybki przyrost długu to podstawa obniżenia oceny ratingowej Polski przez agencję Fitch i Moody’s. Ostrzeżono przy tym, że jeśli nie podejmie się działań konsolidacyjnych, zadłużenie będzie rosło dalej, co z kolei obniży dalej ocenę.
Ciekawe jest to, że „Rzeczpospolita” naprawdę wyjaśnia swoim czytelnikom, dlaczego KPO obciąża budżet.
„Sytuacja jest o tyle nietypowa, że zwykle fundusze unijne są niejako neutralne dla finansów publicznych. Jak to się stało, że w 2026 r. mają jednak stanowić tak duże obciążenie dla budżetu państwa?” – czytamy.
Tu warto zauważyć, że pożyczka przedstawiana jest jako „fundusz unijny”. Natomiast Mariusz Zielonka, główny ekonomista Konfederacji Lewiatan tłumaczy, że „w zasadzie to było wiadome od samego początku”.
– KPO w części pożyczkowej to nic innego jak pożyczka od, powiedzmy, Komisji Europejskiej. Co prawda na niski proc., ale po prostu zwiększa poziom naszego zadłużenia – twierdzi Zielonka.
Należy zaznaczyć, że obiektywnie rzecz ujmując procent nie jest niski. Obwarowany jest też wieloma warunkami, tzw. kamieniami milowymi, które dodatkowo poważnie uderzają zarówno w państwo, jak i w obywateli.
„W teorii ten kredyt z UE, z instrumentu na rzecz odbudowy po pandemii, powinien być rozłożony na okres pięciu lat, ale nasz KPO przez dłuższy czas był zablokowany. Teraz mamy dostać dużo pieniędzy naraz, i to do tego w ostatniej chwili, bo KPO musi być wykorzystany do sierpnia 2026 r.” – czytamy na rp.pl.
– I dla budżetu w 2026 r. rzeczywiście może stanowić to spore obciążenie. Tym większe, że pandemia wydaje się być dawno za nami, za to w tzw. międzyczasie finanse publiczne znalazły się pod presją ogromnych wydatków na obronność – powiedział Zielonka.
KPO w części bezzwrotnych grantów wynosi 25,27 mld euro. 34,54 mld euro zaś to pożyczka. Jest to część Europejskiego Instrumentu na rzecz Odbudowy i Zwiększania Odporności i programu NextGenerationEU.
– Ten program, w odróżnieniu od zwykłych unijnych funduszy, nie ma ustalonego stałego finansowania ze składek państw członkowskich – powiedział Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP.
KE jest de facto pośrednikiem, który pożycza pieniądze od międzynarodowych rynków finansowych, a następnie „wspaniałomyślnie” pożycza jest państwom członkowskim UE.
– Początkowo wpłaty z KE tworzyły nie tylko dług polskiego rządu, ale też poduszkę płynnościową. Wraz z przekazywaniem środków beneficjentom, rząd zostaje z długiem, ale środki lądują w kieszeni beneficjentów – powiedział Sobolewski.
– Moim zdaniem, nawet biorąc pod uwagę wzrost długu i potrzeb pożyczkowych budżetu państwa, KPO nie stanowi jakiegoś strasznie dużego obciążenia dla finansów publicznych – przekonywał Karol Pogorzelski, ekonomista Banku Pekao.
– Resort finansów nie musi zaciągać specjalnego dodatkowego długu na polskich warunkach rynkowych, prawdopodobnie nie wpływa to na wysokość deficytu. Za to z drugiej strony pożyczki z UE trafiają na ważne projekty, takie jak farmy wiatrowe na morzu – twierdził Pogorzelski.
– Moim zdaniem to dyskusyjna teza, że KPO stwarza presję na budżet państwa – ocenił Kamil Sobolewski.
– Dług i deficyt mierzymy w relacji do PKB, a wykorzystanie KPO wpływa na wzrost naszego PKB. Jeśli więc o tym mowa, to pokażmy też, o ile nasza gospodarka może być większa dzięki realizacji planu odbudowy. Pokażmy, ile urosną dochody podatkowe i składkowe sektora finansów publicznych. Zastanówmy się, na ile program KPO obniży przyszłe dochody własne KE płynące z Polski. Dopiero taka kalkulacja da prawdziwy obraz wpływu KPO na dług publiczny w kolejnych latach. Bez tej kalkulacji wniosek o obciążeniu finansów publicznych przez KPO i decyzja o rezygnacji z 5 mld euro finansowania w części pożyczkowej KPO wydają mi się kontrowersyjne – przekonywał Sobolewski.
Krzysztof Gawkowski, wicepremier, minister cyfryzacji zapewniał zaś, że KPO „to rozwój Polski”
– To setki miliardów złotych, które tutaj już pracują i będą jeszcze pracowały, zmieniają Polskę, dają napęd polskiej gospodarce i pomagają też obywatelom. Wspierają obszary, które przez lata były niedofinansowane, jak ochrona zdrowia czy cyfryzacja. Widzę to po programach w naszym resorcie, które są bardzo chętnie wykorzystywane. W instrumencie „Pożyczka na cyfryzację” mam 2,8 mld zł, a wniosków dużo więcej. Bez względu na to, skąd pochodzą pieniądze, KPO na pewno służy polskiej gospodarce. Warto z nich korzystać, nawet jeśli wpływają na nasze obciążenia budżetowe – przekonywał wicepremier.
Do końca tego miesiąca do Sejmu powinien wpłynąć projekt budżetu.
– Dzisiaj rząd się skupia na tym, żeby te pieniądze jak najlepiej i jak najszybciej wykorzystać, bo mamy wielkie opóźnienia przez PiS, które trzeba nadrabiać – twierdził Gawkowski.