Strona głównaMagazynLatynoski sztetl. Syjon w budowie

Latynoski sztetl. Syjon w budowie

-

- Reklama -

Claudia Sheinbaum została pierwszą w historii kobietą na stanowisku prezydenta Meksyku, mającą dodatkowo żydowskie korzenie. Przywódcy polityczni państw Ameryki Łacińskiej nosili do tej pory takie nazwiska, jak: Morales, Garcia, Ortega albo Alvarez. Według najnowszych trendów na czele państw coraz częściej stają jednak osoby, które z łacińskim dziedzictwem mają coraz mniej wspólnego. Przykładem jest tu choćby świeżo upieczony prezydent Argentyny Javier Milei, który jest jednym z najbardziej żarliwych syjonistów spośród przywódców państw na całym świecie, posiada swojego osobistego rabina, a przy okazji wizyt w Nowym Jorku regularnie spotyka się z przedstawicielami Chabad Lubawicz.

W ten trend wpisuje się także Claudia Sheinbaum Pardo, 62-letnia lewicowa polityk z Meksyku, która wprawdzie nie angażuje się w religijne życie żadnej z żydowskich wspólnot religijnych, lecz swoich korzeni bynajmniej się nie wypiera. Sama zastrzega, że jest w 100 proc. Meksykanką, lecz w oczywisty sposób uczyniła ze swego pochodzenia potężny atut, który pozwalał jej w czasie kampanii wyborczej zwalczać kontrkandydatów, wskazując na ich rzekomy antysemityzm i brak tolerancji.

- Reklama -

Ojciec z Litwy

W przeciwieństwie do Mileia, który zapałał miłością do Izraela, nie mając z nim wcześniej żadnych powiązań, nowa prezydent Meksyku wywodzi się z rodziny emigrantów: rodzina jej aszkenazyjskiego ojca przybyła z Litwy w latach dwudziestych, a rodzina sefardyjskiej matki dopiero w latach czterdziestych z terytorium Bułgarii. Religijny żar w jej rodzie jednak wygasł, a ona sama określa swoją wiarę jako zsekularyzowaną (mimo iż w jej pamięci zachowały się celebracje żydowskich świąt z okresu dzieciństwa). Jak już wspomniano wcześniej, bardzo dba o to, aby postrzegano ją jako stuprocentową Meksykankę.

Przez wiele lat mogło się wydawać, że Sheinbaum będzie prowadziła karierę naukowca, lecz w 2000 roku ustępujący właśnie prezydent Meksyku Andres Lopez Obrador, który został właśnie wybrany burmistrzem Meksyku (miasta, stolicy kraju), powołał ją na stanowisko dyrektora ds. oświaty. Gdy w 2018 roku przenosił się ze stołecznego ratusza na stanowisko prezydenta kraju, zrobił miejsce dla swojej podwładnej, która objęła stery nad miastem Meksyk. Po sześciu latach Sheinbaum zajęła miejsce Obradora jako głowa meksykańskiego państwa.

Liberał za liberałem

Wielu komentatorów zwraca uwagę na niezwykle paradoksalną sytuację, w której licząca zaledwie ok. 50 tys. osób społeczność żydowska zamieszkująca Meksyk zdołała uczynić swoją reprezentantkę prezydentem kraju liczącego aż 128 mln mieszkańców. Zachowując odpowiednie proporcje, można by to przyrównać do hipotetycznej sytuacji, w której prezydentem Polski zostałby przedstawiciel mniejszości romskiej.

Sheinbaum to typowa reprezentantka środowisk lewicowo-liberalnych, promująca razem ze swoją partią Morena m.in. aborcję i ideologię genderową. Jej poglądy nie kontrastują jednak w sposób wyraźny z tymi, które prezentowali w czasie kampanii wyborczej jej kontrkandydaci. Reprezentująca rzekomo bardziej konserwatywne środowiska Xohitl Galvez znana jest choćby z tego, że poparła zakaz stosowania terapii konwersyjnej dla homoseksualistów. Swoich szans na start w wyborach prezydenckich szukał także aktor Eduardo Verastegui. Występujący niedawno w szeroko komentowanym filmie na temat niewolnictwa seksualnego „The Sound of Freedom” Meksykanin nie zdołał jednak nawet zdobyć wymaganej do startu minimalnej liczby podpisów.

Pod pewnymi względami Meksyk przypomina Polskę, ponieważ będąc wciąż w znacznej mierze katolickim krajem, jest skazany na rządy lewicowych polityków. W zakończonych wyborach prezydenckich obywatele mogli oddać głos na mniej lub bardziej liberalną kandydatkę, z czym w 2025 roku będziemy mieli do czynienia również nad Wisłą, gdy w drugiej turze wyborów Donald Tusk zmierzy się zapewne z Mateuszem Morawieckim. Realna alternatywa dla głównego nurtu jest niestety wciąż zbyt słaba, aby stawić mu czoła.

Tego rodzaju konstatacja na temat Meksyku musi zatrważać, ponieważ pomimo ogromnych problemów z przestępczością zorganizowaną, kraj ten wciąż dużo lepiej opiera się walcowi laicyzacji i tęczowej propagandy niż większość innych w regionie. W Meksyku do wiary katolickiej przyznaje się wciąż nawet ok. 77 proc. mieszkańców, podczas gdy średnio w całej Ameryce Łacińskiej już tylko nieco ponad 50 proc. W tożsamość kulturową kraju wciąż silnie wpisany jest kult Matki Bożej z Guadelupe, który znacząco opóźnia dechrystianizację, lecz postępująca posoborowa katastrofa Kościoła nie pozostaje bez śladu. Tak jak w niemal wszędzie na świecie, w miejsce dawnego katolicyzmu wchodzą wspólnoty pentekostalne (zielonoświątkowe czy też charyzmatyczne), które już w kilka lat temu przyciągnęły ponad 10 proc. mieszkańców kraju. W rzeczywistości zasięg całego zjawiska jest jednak dużo większy, ponieważ charyzmatycy odgrywają coraz większą rolę także w łonie samego Kościoła.

Syjon w budowie

Postępująca pentekostalizacja to czynnik, który wzmacnia pozycje syjonistyczne, dlatego na zwycięstwo Scheinbaum nie należy patrzeć jako na coś zupełnie nieoczekiwanego. Wręcz przeciwnie, postępujący upadek Kościoła w całym regionie będzie w najbliższym czasie wynosił do władzy kolejne osoby o podobnej charakterystyce, gdyż Ameryka Łacińska systematycznie traci swój pierwotny charakter.

Opisywane tu procesy wzmocniły się w ostatnim czasie za sprawą odwetowej akcji Izraela w Gazie. Latynoska lewica, która w ostatnim czasie coraz silniej ciąży ku Chinom, ostro atakuje państwo żydowskie, obwiniając je za dokonywanie ludobójstwa. Liderzy centroprawicowi stają na ogół jednoznacznie po stronie Izraela, jak choćby były prezydent Brazylii Jair Bolsonaro, który pomimo stawianych mu zarzutów zamierza odpowiedzieć na zaproszenie Beniamina Netanyahu i udać się do Izraela.

Latynoscy socjaliści są w większości skrajnie destrukcyjni w swoich rządach, dlatego szukająca przed nimi ucieczki ludność z reguły powierza w końcu władzę syjonistycznej i proamerykańskiej centroprawicy. Powiązani z ruchem pentekostalnym politycy zyskują tym samym na popularności, przez co cała Ameryka Łacińska coraz szybciej przemienia się w swego rodzaju sztetl. Jak już wspomniano na przykładzie Meksyku, sama ludność żydowska stanowi zaledwie ułamek ogółu, lecz głowami aż dwóch państw są osoby ją reprezentujące.

Ameryka Łacińska cierpi nie tylko na upadek kultury i swojego tradycyjnego dziedzictwa. Równolegle do tego dokonuje się zataczająca coraz szersze kręgi katastrofa demograficzna. Region, który jeszcze do niedawna tętnił życiem, coraz szybciej przestawia się na dekadenckie tory znane choćby z niektórych krajów Europy Zachodniej czy regionów postsowieckich. W samej tylko Brazylii już w 2035 roku każdego roku będzie umierało więcej osób, niż przychodziło na świat. W ciągu ostatnich kilku lat w takich krajach, jak Urugwaj czy Argentyna zanotowano tak gwałtowny spadek dzietności, jaki kiedyś notowano na przestrzeni wielu dekad. Gwałtownie starzejący się region jeszcze nie rozumie, że znalazł się na drodze prowadzącej wprost do upadku; póki co większość wyborców celebruje fakt, że coraz częściej przywódcami państw zostają kobiety.

Najnowsze