Strona głównaMagazynUpadek dynastii Asadów. Co dalej z Syrią?

Upadek dynastii Asadów. Co dalej z Syrią?

-

- Reklama -

Niespodziewanie dla świata w ciągu półtora tygodnia upadł reżim prezydenta Syrii Baszszara al-Asada. Zaskoczeniem nie jest sam upadek, ponieważ wiadomo było, że dyktator nie był w stanie sprawować realnej władzy bez pomocy Rosji, Iranu oraz libańskiego Hezbollahu, ale tempo, w jaki on został obalony.

11 dni, tyle zajęło organizacji HTS marszruta od swojej bazy w północnej Syrii przy granicy tureckiej do stolicy w Damaszku. Al-Asad zdążył z rodziną wsiąść do samolotu i uciec do Rosji, gdzie otrzymał polityczny azyl. Porzucił w ten sposób swój krąg władzy, siły bezpieczeństwa, policję i armię, z których część go zdradziła. Była to pośpieszna ucieczka, a cała jego władza rozsypała się jak domek z kart. Reżim upadł w stylu jeszcze gorszym, niż to stało się w Afganistanie w 2021 r., a Syria stała się polem nowej gry mocarstw.

Dynastia

Pierwszym władcą został Hefez al-Asad, działacz socjalistycznej partii BAAS, który w 1970 r. został premierem, a rok później prezydentem. Hafez wkrótce wprowadził dyktatorskie rządy i kult jednostki. W 1982 r. stłumił powstanie wywołane przez Bractwo Muzułmańskie w Hamie, niszcząc miasto. Rządy Hafeza przemieniły się w okrutną dyktaturę, jakich nie brakowało na Bliskim Wschodzie, z kultem jednostki i z okrutnymi represjami za krytykę władzy.

Po jego śmierci władzę objął jego drugi syn Baszszar, z zawodu lekarz okulista, człowiek zamknięty w sobie, zdystansowany do otoczenia, bez ambicji politycznych, nie posiadający charyzmy ojca ani też jego autorytetu. Baszszar miał pecha, ponieważ podczas jego rządów rozpoczęła się na Bliskim Wschodzie tzw. Arabska Wiosna, czyli seria protestów i buntów ludności arabskich państw mających dość biedy, korupcji i dyktatury. W Syrii ona przybrała formę najstraszniejszą wojny domowej trwającej od 2011 r., podczas której eksplodowały wszystkie zamrożone konflikty etniczno-religijne. Baszszar nie potrafił sobie z tym dać rady. Jeśli przetrwał do tego roku to tylko dzięki militarnej pomocy libańskiego Hezbollahu, Iranu oraz Rosji. Jego obecny całkowity polityczny upadek to pewna, ograniczona nadzieja na lepsze jutro dla Syryjczyków. Ograniczona, ponieważ jego zwycięzcy nie są demokratami.

Mozaika etniczno-religijna

Syria jest państwem o widocznym zróżnicowaniu zarówno etnicznym, jak i religijnym. Arabowie wyznania sunnickiego stanowią ok. 80–75 proc. ludności tego kraju. Mieszkają w centrum tego kraju.

Alawici będący skrajnym odłamem szyizmu, stanowią ok. 10 proc. ludności. Alawici, którzy są Arabami, zajmują nadmorskie tereny pomiędzy Libanem a Turcją.

Kurdowie kontrolują północne i północno-wschodnie terytoria. Kurdowie są sunnitami. Ich populacja stanowi ok. 11 proc mieszkańców państwa.

Chrześcijanie mieszkają w swojej enklawie na wschód od Alawitów. Przed wojną domową, która wybuchła w 2011 r., mieszkało ich w Syrii 700 tys. Obecnie w Syrii mieszka ich o wiele mniej. Należy przypomnieć, że oni byli ofiarami najokrutniejszych prześladowań ze strony ISIS (państwa islamskiego), które w latach 2014–2019 zawojowało centralne rejony Syrii. Druzowie mieszkają w enklawie na południu kraju. To wyznawcy jednego z odłamów szyizmu. W czasie wojny domowej starali się zachować neutralność.

Ismaelici będący jednym z odłamów szyizmu mieszkają w enklawie obok chrześcijańskiej enklawy.

Mniejszości narodowe. Oprócz Arabów i Kurdów, w Syrii żyją muzułmańscy Turkmeni i chrześcijańscy Asyryjczycy. Ich populacja jest szacowana na 3 proc. ludności kraju dla każdej z tych grup. Należy podkreślić, że wszystkie wyżej wymienione dane należy traktować jako szacunkowe. One są raczej bardziej zbliżone do rzeczywistości przed 2011 r. Podczas wojny domowej ¼ ludności zmieniła swoją lokalizację wewnątrz kraju, a ¼ wyemigrowała. Należy dodać, że władzę w Syrii sprawowali Alawici, toteż główny, ale nie jedyny, konflikt w wojnie domowej, przebiegał między alawicką mniejszością a sunnicką większością.

Główne siły wojskowe

Na mozaikę etniczno-religijną częściowo nakłada się podział stref wpływów polityczno-militarnych.

Syryjska Armia Narodowa działa na północy. Ona, wspierana przez Turcję prowadzi militarną akcję przeciw Kurdom.

Syryjskie Siły Demokratyczne to zbrojna organizacja Kurdów popierana przez Zachód.       HTS to konglomerat 27 różnych mniejszych organizacji zazwyczaj o profilu islamistycznym. Mają bazy także na północy i są popierani przez Turcję. Ci islamiści mają największy udział w obaleniu reżimu Asadów. HTS (Hajat Tahrir al-Szam) to znaczy Organizacja Wyzwolenia Lewantu. Szef tej organizacji Abu Mohammad al-Dżaluani to były członek islamistycznej al-Kaidy.

Wrogie Asadom organizacje o różnym politycznym i religijnym profilu działają na południu. One są popierane przez Jordanię.

Syryjska Armia Arabska (armia rządowa), której korpus oficerski oraz wyższe dowództwo było zdominowane przez Alawitów, podobnie jak siły bezpieczeństwa, jest obecnie w stanie rozpadu. Są oni głównymi przegranymi w obecnej fazie wojny domowej. Podczas wojny stracili proporcjonalnie najwięcej żołnierzy jako alawicka mniejszość. Ocenia się, że z liczby ćwierć miliona Alawitów zmobilizowanych do rządowej armii, co trzeci nie przeżył wojny. Należy domniemywać, że po rozpadzie armii oni utworzą własne siły zbrojne. Mają broń, ekwipunek, doświadczenie oraz kadry oficerskie. Ponadto część dowódców armii nie podjęła walki z rebeliantami, zdradzając reżim al-Asada, więc mają już gotowe oddziały. Utworzenie własnej alawickiej armii będzie dla nich koniecznością, ponieważ nie brakuje ugrupowań, które marzą o odwecie za lata okrutnej dyktatury alawickiej dynastii Asadów, zwłaszcza teraz, kiedy otwarto więzienia i zostają upublicznione okrutne zbrodnie reżimu ojca i syna.

Wielka gra

Syria jest pionkiem wielkiej grze, jaką światowe imperia prowadzą o dominację na globie. „Wyzwolenie” Syrii nie jest żadną inicjatywą rebeliantów walczących z tyranią Asadów. To jest wycinek szerszego planu. Jego głównym celem jest doprowadzenie do takiej sytuacji, aby USA nie były zaangażowane na żadnych drugorzędnych frontach, takich jak Bliski Wschód czy Ukraina. Na Bliskim Wschodzie mamy w tej chwili front państw i organizacji islamskich zdecydowanie antyzachodnich: Hamas, Hezbollah, Syria, Iran i Hutti. Do tego dochodzi także obecność wojsk rosyjskich w Syrii.

W tym regionie cele USA, tj. likwidacja tych organizacji i zagrożeń pokrywają się z celami i interesami Izraela. Realizując cele wymienionej gry, Izrael dobija Hamas i osłabił Hezbollah, unicestwiając jego kierownictwo oraz zmuszając ich do odwrotu znad północnej granicy Izraela. Największym dla nich ciosem jest upadek rządu al-Asada, odcinający lądowe dostawy z Iranu oraz utrata sojusznika w Damaszku, a także utrata militarnej pomocy specjalnej elitarnej dywizji Ghods należącej do Korpusu Strażników Rewolucji Irańskiej, której oddziały przez lata stacjonowały w Syrii.

Za zwycięzcę w tym etapie rozgrywki uważa się Izrael. Premier Binjamin Netanjahu ogłosił, że obalenie Baszszara al-Asada umożliwił wcześniejszy sukces Izraela nad Hezbollahem. Tel-Aviv działa od razu. Żołnierze tego państwa zajęli szybko strefę buforową z Syrią, a lotnictwo izraelskie bombarduje składy broni pozostawione przez armię upadłego prezydenta. Tak na wszelki wypadek.

Za wygraną uważa się Turcja, której protegowani obalili prezydenta Syrii, a teraz przymierza się do spacyfikowania syryjskich Kurdów rękami syryjskich islamistów. Osłabienia doznał Iran tracący najważniejszego sojusznika w regionie. To główny przegrany tej zmiany. Nie ulega wątpliwości, że to nie jest koniec tych działań. Nie wiadomo też, jaki los czeka Iran, co sojusznicy USA–Izrael mają dalej zamiar zrobić. Niewykluczone, że po załatwieniu spraw w Syrii przyjdzie czas na zajęcie się jemeńskimi Hutti, z którymi nie potrafiła sobie poradzić super uzbrojona saudyjska armia. Szyicki Ruch Hutti otrzymujący rakiety z szyickiego Iranu nie tylko w sposób piracki zakłóca żeglugę w rogu Afryki, ale też nimi i dronami ostrzeliwuje terytorium Izraela.

Przegranym jest też Rosja, która zapowiedziała wycofanie swoich wojsk lądowych baz z Syrii oraz morskiej bazy w porcie Tartus. Zapewne nie ze wszystkich i nie od razu. Najważniejsza wydaje się baza lotnicza w Chmejmim, skąd mogą startować bombowce strategiczne, a także samoloty transportowe. Lotnisko to służy też do zaopatrzenia Korpusu Afrykańskiego, czyli zesłanych do Afryki najemników Grupy Wagnera. Rosyjski korpus liczy w Syrii 7 tysięcy ludzi i Rosjanie chcą go wycofać bezproblemowo. Dlatego negocjują już z Turcją. Warto podkreślić, że podczas swojej marszruty oddziały HTS omijały rosyjskie bazy. Wydaje się, że Waszyngton zaczyna „przygotowywać” Moskwę przed rozmowami o końcu na Ukrainie. W Listopadzie nałożono sankcje na Gazprombank i inne instytucje, co uderzyło kurs rubla. Mówi się o jego załamaniu.

Moskwa jednak przyjęła to spokojnie, ponieważ w ten sposób zwiększono atrakcyjność eksportu dla rosyjskich producentów. Sama Rosja nie chce jednak tracić wpływów w Syrii i ogłasza się już obrończynią miejscowych chrześcijan. Warto tu przypomnieć, ze w połowie XIX wieku rosyjski cesarz Mikołaj I chciał zostać opiekunem miejsc świętych w Palestynie i prawosławnych chrześcijan w imperium tureckim władającym wtedy także Syrią. To się skończyło wojną krymską katastrofalnie przegraną przez Rosję.

Co dalej z Syrią

Prawdopodobnie wszystkie cztery główne siły syryjskie: islamistyczne HTS i Syryjska Armia Narodowa, Kurdowie, Alawici oraz rebelianci z południa będą zmuszeni próbować osiągnąć porozumienie, ponieważ żadne z nich nie będzie miało siły narzucić swojej wizji państwa, a protektorzy przewrotu nie będą zainteresowani, żeby którekolwiek z nich zdominowało pozostałe. Świadczy o tym oświadczenie administracji Bidena, że amerykańskie oddziały stacjonujące w pobliżu granicy syryjsko-irackiej udzielą pomocy zaatakowanym Kurdom.

W tej chwili „na topie” jest głównie HTS. Lider tej organizacji Abu Mohammad al-Dżaluani (właściwie Ahmed Hussein al-Sharaa), przeszedł demokratyczny „lifting” i aktualnie mówi o umiarkowanych celach. Ta zmiana w jego poglądach miała nastąpić już w 2016 r. On uważa, że w Syrii nie powinno być żadnej formy kalifatu i deklaruje, że przyszłe państwo nie będzie dyskryminowało chrześcijan ani kobiet. Proponuje współpracę innym siłom: chrześcijanom, Alawitom, Druzom. Warto jednak zauważyć, że już rozpoczęły się walki związanych z Turcją islamistów z Kurdami. Na razie inni wydają się ostrożni, pamiętając, że al-Dżaluani walczył w przeszłości bardziej z nimi niż wojskami rządu.

Pierwsze doświadczenia wskazują, że np. rebelianci z południa popierani przez Jordanię nie są skłonni akceptować jego przywództwa. Dla Alawitów będzie obecnie problemem uznanie dominacji sunnitów, którzy już wyznaczyli swojego premiera. Został nim Mohammed al-Bashir z HTS sprawiający ważenie osoby o dość umiarkowanych poglądach. Na razie nie ma w stolicy stanu bezprawia. Zdewastowano tylko pałac prezydencki i ambasadę Iranu, który już próbuje nawiązać relację z nową władzą, co nie będzie łatwe ze względu na nienawiść islamistycznych sunnitów w stosunku do irańskich szyitów uważanych nie tylko za heretyków, ale obciążonych wieloletnim poparciem reżimu.

Al-Dżaluani stara się robić dobre wrażenie. Udzielił wywiadu CNN, mimo że znajduje się na amerykańskiej liście globalnych terrorystów. Za udzielenie pomocy w jego schwytaniu ciągle obowiązuje nagroda w wysokości 10 mln USD. Amerykanie przyjęli postawę oczekującą, będą oceniali nową władzę po czynach, a nie po słowach.

Od tego, jak zachowa się nowy rząd i jego ugrupowania, będzie zależeć przyszłość pomocy dla Syrii. To państwo upadłe, ze zniszczoną infrastrukturą. Koszt jej odbudowy jest oceniany na kwotę ok. 200 mld USD. Pieniądze ze świata na pewno nie popłyną, jeśli Syria stanie się areną kolejnej wojny domowej albo wprowadzone zostaną regulacje niedemokratyczne, na wzór Afganistanu. Najbliższe tygodnie pokażą, w którym kierunku rozwinie się sytuacja.

Najnowsze