80 lat temu na przełomie stycznia i lutego 1944 r. na Wołyniu zaczęła formować się 27 Wołyńska Dywizja Piechoty. Oddziały wchodzące w skład Okręgu Armii Krajowej „Wołyń” zaczęły koncentrować się w dwóch rejonach: Włodzimierza i Kowla, tworząc dwa pułkowe zgrupowania „Osnowa” i „Gromada”, z których powstała pełnowartościowa dywizja, nawiązująca do tradycji przedwojennej jednostki WP, stacjonującej na Wołyniu. 27 WDP AK była niewątpliwie fenomenem Polskiego Państwa Podziemnego. Stanowiła największą jednostkę sformowaną w warunkach okupacyjnych na ziemiach polskich, ale nie jako formacja partyzancka, ale wojskowa na podstawie regulaminów obowiązujących w przedwrześniowej armii.
Pułki miały strukturę batalionową, a przy każdym z pułków, jak i przy sztabie dywizji, utworzone zostały wszystkie służby funkcjonujące przy wojskowej jednostce tego typu. Od kwatermistrzostwa i łączności po żandarmerię i służbę duszpasterską. Choć większość historyków wiąże jej powstanie z osobą mjr/ppłk dypl. Jana Wojciecha Kiwerskiego „Oliwy”, to jednak podwaliny pod dywizję położył niewątpliwie komendant Wołyńskiego Okręgu AK płk Kazimierz Bąbiński „Luboń” i „Wiktor”. Można bez żadnego ryzyka stwierdzić, że gdyby nie on, to 27 WDP w ogóle nie podjęłaby walki z Ukraińcami w obronie mordowanej ludności polskiej, a także z Niemcami w ramach akcji „Burza”. Komenda Główna Armii Krajowej w ogóle nie zdawała sobie sprawy z realnej sytuacji, jaka panowała na Wołyniu i swoimi rozkazami i działaniami nie wspomagała, ale utrudniała funkcjonowanie komendanta Wołyńskiego Okręgu AK. Gdyby płk „Luboń” wykonał rozkaz, który otrzymał z Komendy Głównej AK, wszystkie zmobilizowane jednostki okręgu zostałyby zdemobilizowane. „Luboń” twardo jednak oświadczył, że takiego rozkazu nie wykona. Nie liczył się on bowiem zupełnie z ówczesną sytuacją i był wręcz szkodliwy!
Początki
80 lat temu, na przełomie stycznia i lutego 1944 r., powstała, a raczej zaczęła się tworzyć 27 Wołyńska Dywizja Piechoty, legendarna jednostka, która zaczęła walczyć w obronie ludności polskiej dzięki Komendantowi Okręgu AK „Wołyń” płk Kazimierzowi Bąbińskiemu „Luboniowi”. Ten „sanacyjny” oficer okazał się nie tylko zdolnym dowódcą w nietypowych warunkach, ale i politykiem potrafiącym nie tylko zdobyć się na samodzielne koncepcje walki, ale jeszcze wprowadzić je w życie. Czas potwierdził, że działał zgodnie z polską racją stanu. Mimo, że nie był Wołyniakiem, szybko zorientował się w nastrojach mieszkańców i w swoich działaniach oparł się przede wszystkim na głębokim patriotyzmie ludności Wołynia i jej woli walki o niepodległą Polskę. W planach na okres Akcji „Burza” Komenda Główna AK nie przewidywała dla Wołynia zbyt rozwiniętych zadań. Oficerowie planujący całą operację, z uwagi na straty, jakie ludność polska poniosła w tym regionie w czasie pierwszej sowieckiej okupacji, nie liczyli się z możliwością zmobilizowania tu większych sił. Względy taktyczno- operacyjne skłaniały Komendę Główną AK do skierowania głównego wysiłku w rejonie Lwowa i Wilna. Okręgowi AK Wołyń pozostawiono osłonę powstania od wschodu przez podjęcie akcji dywersyjnej i partyzanckiej na swoim terenie.
Drugorzędna rola Wołynia
Profesor Władysław Filar, a zarazem świadek i uczestnik tamtych wydarzeń uważa, że „od samego początku planowania powstania powszechnego przewidywano drugorzędną rolę Wołynia”. Przypomina on także, że pierwotny plan zakładał odtwarzanie sił zbrojnych w kraju według Ordre de Bataille (porządku bitewnego – dop. red.) w trzech rzutach. Jednostki stacjonujące na obszarze Wołynia miały być odtwarzane dopiero w trzecim rzucie i to nie na swoim terytorium. 27 DP miała być odtwarzana w Dęblinie, 13 DP w Częstochowie, a Wołyńska Brygada Kawalerii w Krakowie.
Trudno jednak o takie podejście do Wołynia mieć pretensje do generała Stanisława Tatara, będącego szefem Operacji KG ZWZ-AK, pod którego kierunkiem opracowano I i II plan powstania powszechnego i plan „Burza”. Symbolami Kresów Rzeczypospolitej były Lwów i Wilno. To walka o te miasta kształtowała oblicze i tożsamość II Rzeczpospolitej. Dla kierownictwa polskiego podziemia było oczywiste, że od ich utrzymania może zależeć los polskich ziem na Wschodzie. Było więc zrozumiałe, że na walkę o ich utrzymanie trzeba w planowaniu wojskowym położyć na te dwa kierunki główny nacisk. Wołyń dla planistów z wydziału operacyjnego był kierunkiem drugorzędnym, a nawet trzeciorzędnym. Tu polskość na Kresach była najsłabsza. Nie było wielkich ośrodków kultury i polskiej cywilizacji. Nikt nie mógł przypuszczać, że właśnie w ten najsłabszy punkt uderzą ukraińscy nacjonaliści. Pierwsze próby utworzenia struktur Armii Krajowej, a wcześniej ZWZ, skończyły się niepowodzeniem, co generalnie źle wróżyło polskiej konspiracji. Pierwsza na Wołyniu powstała administracja cywilna, czyli Wołyńska Okręgowa Delegatura Rządu na Kraj, kierowana przez Kazimierza Banacha, czyli Jana Linowskiego. Zgarnęła ona pod swoje skrzydła cały patriotyczny element, co dla tworzenia struktur AK było dodatkowym utrudnieniem.
Nie wiadomo, czy Komenda Główna delegująca Kazimierza Bąbińskiego na Wołyń liczyła, że osiągnie on organizacyjny sukces. Bąbiński Wołynia nie znał. Wszystkie informacje o nim czerpał z cudzych przekazów. Na pewno jednak nie został wysłany z misją samobójczą. Przydzielono mu ekipę posiadającą odpowiednie przeszkolenie i cieszącą się jego pełnym zaufaniem, która sprawdziła się w praktyce. Struktury Okręgu Wołyń zostały zorganizowane i zaczęły funkcjonować i rozbudowywać się w terenie. Nie zdążyły one do końca okrzepnąć, gdy wiosną 1943 r. zaczęły się, czy raczej zaczęły narastać mordy ludności polskiej. Były one całkowitym zaskoczeniem. Także dla Bąbińskiego, który swoją główną wiedzę na temat Ukraińców zdobywał na obowiązkowych spotkaniach z przedwojennym wojewodą Henrykiem Józewskim. Od razu uznał, że z Ukraińcami nic nie dadzą rozmowy, ani też pisane do nich odezwy, a musi przemówić do nich „czynnik wojskowy” i tylko on może zahamować falę mordów. Sęk w tym, że nie miał do dyspozycji oddziałów zbrojnych, które mógłby skierować do obrony mordowanej ludności polskiej Wołynia. Nie miał też broni i amunicji, by uzbroić formowane oddziały. Na pomoc ze strony Komendy Głównej nie miał co liczyć. Komendant Główny AK przyjmował do wiadomości i akceptował, że komendy terytorialne są zmuszone do organizowania walki czynnej przeciwko wrogim wystąpieniom obcych narodowości i że samoobrona staje się „na terenie wschodnim równoległym zagadnieniem co do ważności, jak i przygotowanie się do zadań na okres powstania”.
Bąbiński został sam
Jednocześnie jednak Komendant Główny w sprawozdaniu do Londynu pisał, że działania samoobron muszą mieć ograniczony charakter, gdyż głównym celem Sił Zbrojnych w Kraju jest przygotowanie do powstania, a poza tym nie ma też „do dyspozycji dostatecznego uzbrojenia i amunicji”.
Bąbiński wiedział, że został sam. Rozkazem z kwietnia 1943 r. postawił przed podwładnymi jako główne zadanie organizowanie samoobron ludności. Większość sił Okręgu skierowano do tego zadania. Z rozkazu Bąbińskiego utworzono też na Wołyniu 9 oddziałów partyzanckich, które podjęły walkę z UPA. Wszystkie te działania, podejmowane przez Bąbińskiego spowodowały, że rzeź ludności polskiej w drugiej połowie 1943 r. została zahamowana. Pochłonęła ona jednak 100 tys. ofiar. Gdyby jednak nie działania Bąbińskiego, rozmiar tej tragedii mógłby być znacznie większy. W drugiej połowie 1943 r. oddziały samoobrony i partyzanckie prowadziły działania prewencyjne i odwetowe przeciwko bazom UPA, mające na celu uprzedzenie i powstrzymanie ataków ukraińskich na polskie wsie.
Wyciągając wniosek z dotychczasowych działań AK na Wołyniu, Bąbiński uznał, że najnowsze wytyczne KG w sprawie Akcji „Burza” nie dadzą na Wołyniu pozytywnych rezultatów. Przewidywały one, że oddziały AK „wobec wkraczającej na ziemie nasze regularnej armii rosyjskiej wystąpią w roli gospodarza. Należy dążyć do tego, aby naprzeciw wkraczającym oddziałom sowieckim wyszedł polski dowódca, mający za sobą bój z Niemcami i wskutek tego najlepsze prawo gospodarza. W daleko trudniejszych warunkach w stosunku do Rosjan znajdzie się dowódca i ludność polska, której uwolnienie od Niemców będzie dokonane jedynie przez Rosjan. Miejscowy dowódca polski winien zgłosić się wraz z mającym się ujawnić przedstawicielem cywilnej władzy administracyjnej u dowódcy oddziałów sowieckich i stosować się do jego życzeń, pamiętając:
a) że odcięcie od naczelnych władz polskich jest przejściowe i że one, a nie Rosjanie, pozostają nadal w każdym wypadku właściwą władzą przełożoną i że charakter, i zakres działania władzy sowieckiej winien być dla obywatela określony przez legalne władze Rzeczypospolitej.
b) że wszelkie próby wcielenia oddziałów polskich do wojsk rosyjskich czy też do oddziałów Berlinga są gwałtem i należy im się stanowczo przeciwstawić, powołując się w takich warunkach na instrukcje otrzymane od właściwej władzy polskiej, która ze swojej strony zrobi wysiłek celem jak najszybszego nawiązania łączności z terenami uwolnionymi spod okupacji niemieckiej (…)”
Nie wykonał rozkazu
Kazimierz Bąbiński postanowił połączyć wszystkie siły Okręgu w jedną wielką jednostkę, coś w rodzaju korpusu i skoncentrować ją w jednym rejonie operacyjnym. Sądził, że pojedyncze oddziały AK zostaną starte w proch i nikt nawet o tym się nie dowie. Rozwiązanie takie zasugerował mu inspektor rejonowy w Równem kpt. Tadeusz Klimowski. Szybkie wkroczenie wojsk sowieckich na Wołyń uniemożliwiło przeprowadzenie całkowitej koncentracji podległych mu oddziałów. 28 stycznia 1944 r. oświadczył, że wobec tego z tych, które zdążyły dotrzeć, „organizuje 27 Dywizję, która pod tą nazwą wejdzie w skład ogólny Wojska Polskiego, będącego w dyspozycji Naczelnego Wodza.”
Gdy płk Kazimierz Bąbiński zaczął ze swoimi podkomendnymi tworzyć 27 WDP AK, nowy szef sztabu Okręgu mjr Jan Wojciech Kiwerski „Oliwa” przywiózł rozkaz z KG AK, nakazujący wobec nieprzyjaznej postawy Armii Czerwonej, zdemobilizować i rozformować jednostki AK i przejść ponownie do konspiracji. Gdy pułkownik wykona ten rozkaz, epopeja wojenna 27 WDP AK skończyłaby się zanim tak naprawdę się zaczęła. On jednak odmówił jej wykonania. Nie uczynił jednak tego ze względów ambicjonalnych. Uznał, że rozkaz komendanta głównego jest absurdalny i świadczący, że nie ma on zielonego pojęcia o realiach panujących na Wołyniu. Nie przekonała go też informacja, że Wołyń nie może liczyć na żadne zrzuty broni drogą lotniczą, ani też na przerzuty broni z centrum kraju. Anglicy uznali, że dawne Kresy to część Związku Radzieckiego i nie zamierzali wzmacniać na nim siły polskiego ruchu oporu, by nie narażać się Stalinowi. Komenda Główna AK nie miała zaś żadnych większych magazynów broni, których zawartość mogłaby przekazać dla potrzeb Wołynia.
Jak pisze Dariusz Faszcza, Bąbiński podejmując tę decyzję, „liczył się z dwoma aspektami:
a) natury moralnej, poczucia odpowiedzialności za życie podległych mi żołnierzy, gdyż uzmysłowiłem się, że nie wolno mi dawać na zatracenie wspaniałego elementu żołnierskiego. Tak pragnącego walki z odwiecznym wrogiem. Zdawałem sobie równocześnie sprawę, że jakieś ukrywanie się przed władzami radzieckimi (w jakim celu, dla zachowania czego? życia?) jest skazane na zagładę tej dzielnej polskiej młodzieży, że w tej sytuacji Związek Radziecki postąpi bezwzględnie jak w innych przypadkach (…)
b) I następna natury wojskowej, wypływającej z przesłanki poprzedniej, a więc dążenia do dalszego czynu zbrojnego, bez szukania dalszych konsekwencji, czy linia polityczna jest słuszna, czy też nie. Żołnierz polski i dawniej bywał politycznie osamotniony, więc nie stykaliśmy się i tym razem z nowością.
Byłem więc w zgodzie z własnym sumieniem i żołnierskim przekonaniem, że dobrze postępuję w tej materii oraz lojalnie czynię wobec przełożonego, składając wniosek o zaniechanie absurdalnej drugiej konspiracji, lecz kontynuowanie walki z Niemcami”.
Komenda Główna odwołała rozkaz nakazujący demobilizację 27 WDP AK. Odwołała też Kazimierza Bąbińskiego z funkcji szefa Okręgu AK „Wołyń” i zarazem dowódcy 27 WDP AK. Jego miejsce zajął mjr Jan Wojciech Kiwerski. To on zaczął prowadzić dywizję na drodze do wojennej chwały. Nie byłoby jej jednak, gdyby nie zdecydowana postawa płk Kazimierza Bąbińskiego. Historia przyznała mu rację. „Trzeciorzędny Wołyń” w Akcji „Burza” odegrał pierwszorzędną rolę.