Strona głównaMagazyn„Demokratyczna odporność” Brukseli. UE buduje centrum cenzury

„Demokratyczna odporność” Brukseli. UE buduje centrum cenzury

-

- Reklama -

Unia Europejska podjęła już pierwsze kroki w zakresie budowy swojego brukselskiego centrum cenzury, w którym mają zostać zatrudnione tabuny fact-checkerów i „niezależnych weryfikatorów”.

12 listopada Komisja Europejska przedstawiła z dumą plan powołania instytucji mającej odegrać szczególną rolę w zakresie walki z „dezinformacją” i „hejtem”. Zgodnie z oficjalnymi deklaracjami Europejskie Centrum Demokratycznej Odporności (European Center for Democratic Resilience – ECDR) ma chronić Europejczyków przed wojną hybrydową i ingerencją w wybory (ze strony Rosji), a w rzeczywistości ma stworzyć kompleksowy system cenzorski, którego na kontynencie nie widziano od czasów sowieckich.

Totalitarne zapędy Brukseli znane są nie od dziś, ale dopiero w ostatnich latach ofensywa w zakresie ograniczania wolności słowa przyspieszyła w sposób znaczący. Ma to niewątpliwie związek z tym, że eurokraci są świadomi gospodarczego upadku wspólnoty i jej narastającego technologicznego zapóźnienia. A ponieważ główna strategia Unii w zakresie przezwyciężenia tego kryzysu zakłada forsowną centralizację, wielką emisję wspólnotowego długu i pozbawienie we współpracy z globalnym Wschodem Stanów Zjednoczonych funkcji dostarczyciela światowej waluty rezerwowej, potrzebne jest uciszenie wszystkich sił, które aktywnie przeciwdziałają dalszej federalizacji.

Tarcza von der Leyen

Unijna cenzura, nazywana Tarczą Demokracji, została po raz pierwszy zaprezentowana przez Ursulę von der Leyen we wrześniu 2024 r. przed jej ponownym wyborem na stanowisko przewodniczącej Komisji Europejskiej. W normalnym świecie pochwalenie się tego rodzaju planami dyskwalifikowałoby polityka na długo, lecz w obłąkanym świecie europolityki inicjatywa ta wydatnie pomogła Niemce w zdobyciu prestiżowego stanowiska.

Od tamtego czasu von der Leyen i jej podwładni systematycznie odsłaniają kolejne elementy systemu cenzury, który na dobrą sprawę w wielu krajach jest już rozwijany od wielu lat. Najlepszym tego przykładem są Niemcy, które już od 2017 r. wprowadziły u siebie ustawę o zwalczaniu mowy nienawiści i nielegalnych treści w Internecie. Od tego czasu władze federalne zbudowały sieć ponad 300 podmiotów, które na ich zlecenie stale monitorują zawartość wirtualnej sieci w poszukiwaniu wszelkich myślozbrodni. W ostatnich latach niemiecka policja zaczęła nawet odwiedzać domy internautów, którzy dopuścili się nieprawomyślnych komentarzy w mediach społecznościowych.

Warto przyjrzeć się niemieckiej machinie cenzorskiej, ponieważ jej kształt będzie swego rodzaju macierzą dla całego unijnego systemu kneblowania swobody wypowiedzi budowanego w oparciu o Digital Security Act (DSA). Hydrę kneblowania ust tworzą nie tylko urzędy federalne i ministerstwa, ale także złożona sieć think-tanków, NGOsów, fundacji, sieci badawczych, organizacji fact-checkingowych oraz firm z grona Big Techu.

Jak więc widać wyraźnie, nie jest to wcale zwykłe biurokratyczne przedsięwzięcie, lecz oparty na rozproszonej strukturze system zachęcający jego uczestników do wzmożonej aktywności. Do kolaboracji z publicznym systemem cenzury zachęca się poprzez premiowanie podmiotów przeciwdziałających „dezinformacji” przy podziale publicznych środków.

Benefity dla kolaborantów

W analogiczny sposób unijna cenzura Tarczy Demokracji będzie oparta na systemie korzyści dla wszystkich podmiotów aktywnie wspierających ograniczanie wolności słowa poprzez stwarzanie im większych szans na pozyskiwanie unijnych funduszy. Im bardziej dana organizacja, firma czy fundacja będzie aktywna w dziele donoszenia na popełniających myślozbrodnie, na tym większe korzyści będzie mogła liczyć ze strony decydentów.

Jako główny powód uruchomienia systemu kontynentalnej cenzury eurokraci wskazują zagrożenie ze strony Rosji, ale także Chin i innych autorytarnych reżimów. W praktyce nowym reżimem autorytarnym ma szansę stać się unijne superpaństwo, które na sianiu strachu przed rosyjską inwazją samo chce zbudować swoją potęgę. W przeciwieństwie do Donalda Trumpa, któremu zależy na szybkim zakończeniu rosyjskiej agresji przeciwko Ukrainie, przywódcy unijni chcą, aby wojna trwała jak najdłużej. Tylko dzięki niej mogą bowiem znaleźć tak łatwy pretekst do centralizacji władzy, budowania unijnej armii oraz zwiększania wspólnego długu.

Prawdziwym celem Unii Europejskiej jest rozprawa z siłami konserwatywnymi, które dążą do demontażu federalnego superpaństwa. Prezes amerykańskiej firmy Palantir Alex Karp chwalił się publicznie już w 2023 r., że tworzone przez jego spółkę oprogramowanie służące inwigilacji i monitorowaniu zagrożeń pomogło zapobiec przejęciu władzy w Europie przez skrajną prawicę. Oprogramowanie amerykańskiego potentata w zakresie wykorzystania technologii sztucznej inteligencji jest już w użyciu przez służby co najmniej kilku europejskich państw. Z usług Palantira korzystają też Europol oraz Frontex.

Hordy fact-checkerów

Centrum dowodzenia unijną cenzurą ma powstać oczywiście w Brukseli. Tworzone Europejskie Centrum Demokratycznej Odporności ma być kolejnym, nie wiadomo już którym centralnym urzędem dysponującym znacznym budżetem oraz własnym legionem pracowników. Legion to być może nieodpowiednie słowo, ponieważ jak pokazują dotychczasowe próby tworzenia cenzury Internetu w Szkocji czy innych krajach do ciągłego monitorowania międzyludzkich interakcji, w sieci potrzebna jest z reguły cała horda fact-checkerów i „niezależnych weryfikatorów”.

Przypuszczony na początku listopada zmasowany atak na Bogdana Rymanowskiego za dopuszczanie do głosu niekoszernych ideowo gości na jego kanale nie był wcale dziełem przypadku. Wobec szykowanej pospiesznie inauguracji systemu europejskiej cenzury, za której wdrożenie odpowiada w Polsce Ministerstwo Cyfryzacji Krzysztofa Gawkowskiego, opinię publiczną trzeba było nakarmić obawami, że właśnie stała się przedmiotem zmasowanej akcji dezinformacyjnej. Uderzenie w przynależącego do medialnego głównego nurtu dziennikarza pracującego w Polsacie czy Radiu ZET miało zaś zademonstrować, że absolutnie nikt nie powinien czuć się wolny od podejrzeń.

Szczególnie kuriozalnym elementem całego cenzorskiego projektu jest jego nazewnictwo. „Tarcza Demokracji” zapowiada się na tyle szczelnym mechanizmem, że może na długie lata uniemożliwić normalne funkcjonowanie demokracji. Warto jednak zwrócić także uwagę na słowo „resilience”, które stanowi bodaj największe kuriozum całej współczesnej lewicowo-zrównoważonej nowomowy. Najczęściej tłumaczone jako „odporność”, stanowi krańcowy przykład urzędniczej i korporacyjnej mowy-trawy. W przypadku cenzury eurokraci chcą niewątpliwie zyskać odporność na fakty, aby jak najdłużej funkcjonować w swojej krainie fantasmagorii, w której tradycyjnymi straszydłami pozostaje populizm, globalne ocieplenie czy też homofobia.

Najnowsze