Pamiętamy ochocze witanie migrantów z państw obcych kulturowo przez niemieckie przedstawicielki lewicy. Obecnie już nawet kanclerz Friedrich Merz przyznał, że „w krajobrazie miejskim wciąż istnieje ten problem”. A mówił o narastających atakach na kobiety w związku z migracją, co zostało uznane za „rasistowskie” i wywołało falę protestów. Obecnie obie strony niemieckiej sceny politycznej mierzą się w Niemczech z ostrą krytyką. A członkowie AfD – nawet ze zbrojnymi atakami oddziałów Antify. Nastroje są bardzo niespokojne, tymczasem Polska zaczyna uchodzić za wzór czystości i bezpieczeństwa. „Najwyższy Czas!” rozmawia z dziennikarką i naszą korespondentką z Niemiec, panią Agnieszką Wolską.
Julia Gubalska: Niemiecka Antifa podpaliła samochód prominentnego polityka AfD, niejako wypowiadając wojnę przeciwnikom politycznym i porównując atak do zbrodni, której ofiarą był Charlie Kirk. Czy zamieszki prowokowane przez lewicę nabierają w Niemczech na sile?
Agnieszka Wolska: Do wzmożonych ataków na szeregowych członków AfD, czy też prominentnego polityka Bernda Baumanna, któremu spalono auto, Antifa przyznała się w oficjalnym liście opublikowanym w mediach społecznościowych. Między innymi padły też stwierdzenia o tym, że politycy tego ugrupowania, największej opozycyjnej partii w Niemczech „posłani tam, gdzie trafił Charlie Kirk”, czyli w domniemaniu Antify do piekła. No cóż, my mamy chyba jednak trochę inne przekonania na temat miejsca, gdzie ewentualnie mógł trafić Charlie Kirk, ale to jest margines.
Tu taka kumulacja bardzo niebezpieczna, wcześniej zdarzenie z Leibertingen, które miało jeszcze bardziej dramatyczny i bulwersujący charakter, ponieważ sprawcą ataków przy pomocy koktajli Mołotowa okazał się 22 – letni młody człowiek, syn lokalnego burmistrza Leibertingen w Szwabii. Został tam zaatakowany wielorodzinny dom, w którym mieszkała rodzina jednego z członków AfD i podczas snu tych ludzi zostało to wrzucone, w ostatniej chwili się ewakuowali. Później jeszcze inny lokal został obrzucony w podobny sposób, w tym później również siły porządkowe, które wezwano do interwencji. W małej miejscowości, gdzie wszyscy się znają dochodzi do takiej eskalacji, a potem mamy wkrótce w odległości kilku dni to demonstracyjne spalenie samochodów. W tym auta znanego polityka i mówcy, bardzo celnie punktującego błędy, zaniechania i potknięcia obecnego rządu, ale także i poprzednich. Więc jest to rzeczywiście znana postać w AfD, parlamentarzysta cieszący się dużą popularnością i uznaniem. Można powiedzieć, że tutaj trudno mówić o przypadkach, że taka eskalacja ma miejsce.
Do tego dochodzą demonstracje przeciwko Friedrichowi Merzowi. To jest z kolei drugi wątek tego samego problemu, ponieważ kanclerz około 2 tygodnie temu pozwolił sobie na dość krytyczne podsumowanie tego, co dzieje się w dużych niemieckich miastach, podsumowując, że obraz tych miast, tzw. Stadtbild, nie odpowiada oczekiwaniom ani mieszkańców, ani tym bardziej polityków i trzeba coś z tym zrobić. W tle oczywiście chodziło o to, że także migracja przyczynia się do tego.
Niekontrolowana migracja, ludzie, którzy się nie integrują, tworzą równoległe społeczeństwa, często też kryminalne struktury, sprawiają, że miasta niemieckie, zwłaszcza metropolie, stają się miejscami odpychającymi, a nie nadającymi się do życia, do prowadzenia działalności gospodarczej, do korzystania z życia społecznego. Merz stwierdził to publicznie i to wywołało gigantyczną lawinę protestów ze środowiska lewicowego, a nawet skrajnie lewicowego, pokrewnego zresztą Antifie. Więc miały miejsce demonstracje przeciwko kanclerzowi, a w tej chwili media niemieckie informują o fali doniesień na policję, że stwierdzenia kanclerza były super rasistowskie i w związku z tym należy wszcząć postępowanie.
Kobiety przyznały – w Niemczech nie czują się już bezpieczne i piszą do kanclerza. Wciąż jednak nie chcą przyznać, że z narastającymi zagrożeniami bezpośrednio koreluje zjawisko niekontrolowanej migracji. Jak Pani ocenia tę sytuację?
Lub też mówią, że korelacja nie jest jeszcze dowodem na to, że jakieś zjawisko faktycznie ma miejsce. Zwróćmy uwagę, że to, o czym Pani mówi, czyli protesty kobiet – ich powodem była wypowiedź kanclerza. Te protesty właściwie obudziły scenę lewicową, która przez kilka ostatnich miesięcy była w pewnym uśpieniu wakacyjno-wczesnojesiennym. Więc prawdopodobnie te środowiska uznały, że to jest idealny moment, żeby dać znać o sobie.
Temat zagrożenia, bezpieczeństwa kobiet jest tutaj czysto instrumentalizowany. Tym środowiskom tak naprawdę o bezpieczeństwo i samopoczucie kobiet niestety wcale nie chodzi. Gdyby tak było, od wielu lat mogłyby takie demonstracje mieć miejsce, a najwcześniej po sylwestrze 2015 r. w Kolonii. Wtedy jakoś środowiska lewicowe zamilkły, a jeżeli wychodziły na ulicę to tylko po to, żeby demonstrować przeciwko AfD, lub żeby dać swój wyraz niechęci do skrajnego ekstremizmu. Ale nie w obronie kobiet i ich bezpieczeństwa, a przede wszystkim rozliczenia tych fatalnych błędów, które skutkowały setkami zgłoszeń o napaść na tle seksualnym. To naprawdę wydarzenie skandaliczne, nie mające precedensu w powojennej, ani tym bardziej przedwojennej historii Niemiec.
I oczywiście te problemy związane z migracją są przez środowiska lewicowe wykorzystywane tylko w pewnym aspekcie, po to, żeby przepychać własną agendę. Pamiętajmy, że rodzina jest głównym zagrożeniem. O tym w swoim wywiadzie mówi również Gloria von Thurn und Taxis, że postulaty transgenderowe i LGBT to jest idealna tarcza, z którą środowiska lewicowe przez ostatnie lata pojawiały się w przestrzeni publicznej, tylko akcentując określony zakres praw, a uciszając te, które w jakiś sposób nie pasują do tego obrazu. Obrazu, w którym faktycznie występuje pogarda i niechęć wobec kobiet, traktowanie ich jako własności, co jest jednak predystynowane w kulturze krajów, z których przybywa wielu migrantów. Jeśli spojrzymy na Afganistan, Syrię, kraje północnej Afryki, to tam te wszystkie problemy przez wiele ostatnich lat się kumulowały i wraz z przybyciem kolejnych fal migracyjnych to wszystko trafia tutaj do Europy.
Nagle jesteśmy konfrontowani z takimi kwestiami, jak mordy honorowe, zabójstwa dokonywane przez członków rodziny na innych członkach rodziny. Często właśnie na kobietach, bo wybrały sobie nie tego partnera, którego rodzina by sobie życzyła lub też chciały żyć tak jak ich europejskie koleżanki, co również się nie spodobało w otoczeniu rodzinnym. Więc tego rodzaju historie można liczyć i opowiadać dziesiątkami, nie są to urojenia tylko tzw. środowisk ekstremistycznych, niechętnych migrantom. To jest po prostu samo życie. Dla środowisk lewicowych jest to niewygodna prawda, więc w związku z tym uchwyciły teraz dla siebie pewien fragment. Te żądania w stosunku do elity politycznej, rządzącego obecnie kanclerza Merza są interesujące. Kierowane są w taki sposób, że środowiska lewicowe domagają się lepszego nadzoru miejsc publicznych. A to po prostu oznacza zastosowanie sensorów, kamer, monitoringu w jeszcze większym stopniu. To są postulaty w tej chwili zgłaszane, które rzekomo mają poprawić bezpieczeństwo kobiet poruszających się w godzinach późniejszych niż godzina 20:00 po mieście. To budzi niebezpieczne obawy, że przy okazji tematu migracji załatwia się zupełnie inną agendę.
„Neue Züricher Zeitung” pisze: „Polen ist zum Vorbild geworden” – Polska stała się wzorem (dla Zachodu – dop. red.). Czy Pani odczuwa zmianę w Niemczech w stosunku do Polski i Polaków?
Jeśli chodzi o „Neue Züricher Zeitung”, główną gazetę szwajcarską, w tym tekście, który Pani przytoczyła, mocno akcentuje się sprawy gospodarcze. Sugeruje, że Polska jest wzorem – co ciekawe – wzorem cyfryzacji życia społecznego. Aplikacja mObywatel jest wymieniana jako znakomite rozwiązanie. Mowa jest o tym, że Berlin chciałby więcej Warszawy u siebie, czyli właśnie tych rozwiązań. Są rzeczywiście akcentowane te plusy: skok gospodarczy, lepsza infrastruktura. Oczywiście, tych rzeczy nie można zaprzeczyć, także w mojej sytuacji, gdzie bywam w kraju kilka razy w roku, a równocześnie mieszkam na stałe w Niemczech od ponad 20 lat i mam okazję do porównań. W przypadku dużych miast, dużych ośrodków zmiany są bardzo negatywne, jeśli chodzi o Niemcy.
W przeciwieństwie do tego Polska rzeczywiście wydaje się oazą dobrobytu. Wizualnie się zmieniła: lepsze drogi, dużo nowych inwestycji, domów, to wszystko sprawia dla Europejczyka wrażenie jakiejś nowej rzeczywistości. Tak samo obraz ulicy, czyli Stadtbild ciągle jest atrakcyjny. To widać w Warszawie, Krakowie, dużych miastach. Niemców szokuje znakomity stan warszawskiego metra i komunikacji miejskiej w innych miastach, że ulice są czyste, że ludzie są zadbani. Jest to zupełnie inne wrażenie niż to, do czego jesteśmy przyzwyczajeni tutaj. Zwłaszcza mieszkańcy zachodniej części Niemiec, gdzie problemy migracyjne są najostrzejsze i obraz miast najbardziej ucierpiał w minionych kilkunastu latach. Więc niewątpliwie odbiór Polski się zmienił i jest dużo bardziej pozytywny.
Cenieni są pracownicy z Polski, za naszą rzetelność, za naszą elastyczność, umiejętność godzenia różnych wyzwań i w tekście „Neue Züricher Zeitung” jest też o tym mowa: że polski pracownik to ceniony fachowiec, który rzeczywiście zapewnia pracodawcom znakomite możliwości rozwijania się przy tak wykwalifikowanych pracownikach i jest tendencja poszukiwania przez zachodnie firmy także ekspandowania na Polskę. Podobne materiały możemy traktować jako pozytywny PR. Tylko ja się zastanawiam, dlaczego akurat taki zmasowany jest ten PR? Czy jest to rzeczywiście przypadek, czy coś za tym się kryje? Na to pytanie może Państwo będą mogli lepiej odpowiedzieć. Ale ja nie do końca biorę to na 100 proc. jako bezwiedną publikację.
Dziękuję za rozmowę.