Do dramatycznego zdarzenia doszło na warszawskiej Saskiej Kępie. Luźno biegający amstaff zaatakował małego psa, prowadzonego na smyczy. Właścicielka, próbując ratować swojego pupila, została poważnie ranna i trafiła do szpitala. Jej pies nie przeżył ataku.
Właścicielka zagryzionego teriera, pani Elżbieta Jarczewska, relacjonowała mediom, że codzienny spacer w ułamku sekundy zamienił się w koszmar. Z jednej z posesji wybiegł duży pies rasy amstaff – bez kagańca i smyczy. Zwierzę natychmiast rzuciło się na pieska Leosia, nie dając mu żadnych szans.
Pani Elżbieta, próbując ratować swojego psa, sama została zaatakowana. Agresywny pies dotkliwie pogryzł jej dłonie. Mimo że świadkowie natychmiast wezwali pomoc, życia teriera nie udało się uratować. Jego właścicielka trafiła do szpitala. Ma przede wszystkim poszarpane dłonie.
– Ta bestia wyskoczyła nagle. Bez smyczy, bez kagańca. W jednej sekundzie rzuciła się na mojego Leosia. Zobaczyłam otwartą paszczę, a potem… on już miał mojego pieska w zębach – wspomina tragiczny moment z rozmowie z „Faktem”.
Wstrząśnięta kobieta przyznała, że do dziś nie może zapomnieć dramatycznych scen. Podkreśliła również, że pies, który zaatakował, już wcześniej miał wykazywać agresję wobec innych zwierząt w okolicy.
Policja z Pragi-Południe prowadzi postępowanie w tej sprawie. Śledczy badają okoliczności zdarzenia i ewentualne zaniedbania ze strony właściciela amstaffa. Postępowanie toczy się dwutorowo – w kierunku wykroczenia z art. 77 kodeksu wykroczeń (niezachowanie ostrożności przy trzymaniu zwierzęcia) oraz przestępstwa z art. 157 kodeksu karnego (spowodowanie obrażeń ciała).

