Strona głównaMagazynKlimatyczny dogmat nas zrujnuje

Klimatyczny dogmat nas zrujnuje

-

- Reklama -

Unia Europejska na hasło „klimat” nie tylko okrada nas finansowo, ale w sposób coraz bardziej zuchwały i arogancki odbiera nam też wolność i własność. Tymczasem USA zaczynają odchodzić od klimatycznego dogmatu.

Nowy unijny budżet to nie jedyne nasze zmartwienie. Unia Europejska coraz bardziej zaciska klimatyczną obrożę. Komisja Europejska oficjalnie ogłosiła też nowy cel klimatyczny. Do 2040 roku Unia ma zredukować emisję gazów cieplarnianych o 90 proc. w porównaniu do poziomów z 1990 roku. Komisja forsuje również zakaz ogrzewania od 2027 roku domów drewnem, pelletem i węglem, co popiera minister klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska. To nie tylko oznacza zniszczenie branży kominkowej, ale – jak zauważa poseł Konfederacji Krzysztof Mulawa – aż 90 proc. stosowanych obecnie urządzeń grzewczych będzie musiało zostać zlikwidowanych i zastąpionych nowymi. Będzie się można ogrzewać tylko pompami ciepła, do których – z powodu ciągłych blackoutów wywołanych nadmiarem OZE w sieci – będzie brakowało energii elektrycznej. Bo po wprowadzeniu ETS2 od 2027 roku nikogo nie będzie przecież stać na ogrzewanie gazem ziemnym.

Kosztowny zamordyzm

Zakaz samochodów spalinowych ma wejść w życie za dziesięć lat, ale dla Komisji Europejskiej to i tak za późno. Pod pretekstem zmuszania do zakupu przez firmy samochodów elektrycznych tylnymi drzwiami już za pięć lat (od 2030 roku) chce doprowadzić do masowego bankructwa małe i średnie firmy, których nie będzie stać na spełnianie tej fanaberii. 75 proc. aut firmowych ma być elektryczna. A to firmy kupują 60 proc. nowych samochodów. Komisja planuje też wprowadzić „cyfrowy paszport” na odzież, aby mieć pewność, że jest ona zrównoważona i wykonana z „włókien nadających się do recyklingu”.

Komisja Europejska opublikowała także nowe wytyczne, zgodnie z którymi od 2030 roku w nowych i termomodernizowanych budynkach kotły gazowe będą mogły być instalowane wyłącznie w połączeniu z odnawialnymi źródłami energii, a do 2040 roku paliwa kopalne mają być całkowicie wycofane z sektora ogrzewania. Do tego dojdzie obowiązek instalacji paneli fotowoltaicznych. Od 2026 roku montowanie paneli będzie przymusowe na wszystkich nowych budynkach komercyjnych i publicznych, od 2029 roku będzie to dotyczyło również nowych budynków mieszkalnych, a od 2030 roku – modernizowanych budynków komercyjnych i publicznych oraz wszystkich istniejących budynków sektora publicznego.

- Prośba o wsparcie -

Bez cenzury. Bez kompromisów. Dzięki Tobie i z Tobą!

Bezkompromisowo przedstawiamy prawdę o Polsce i Świecie bez względu na działania aktualnej cenzury. Nie chodzimy na kompromisy. Utrzymujemy się z reklam i Twojego wsparcia. Jeśli chcesz wolnych mediów – WESPRZYJ NAS!

Inwestor, który nie spełni tych wymogów, nie będzie mógł się starać o pozwolenie na użytkowanie, czyli nie będzie mógł zamieszkać w zbudowanym domu. Jak czytamy na forsal.pl, „Wedle szacunku ekspertów koszt doprowadzenia do zeroemisyjności domu o powierzchni 150–170 metrów kwadratowych z lat sześćdziesiątych to około 300 tysięcy złotych”. A według Krajowego Planu Renowacji, który wynika z dyrektywy budynkowej, do 2030 roku remonty w Polsce będą musiały objąć około milion budynków, a do 2050 roku – od 4,4 do 6 mln budynków mieszkalnych! Jeśli pomnożymy 6 milionów razy 300 tysięcy złotych, to wychodzi 1,8 biliona złotych! „Ci lobbyści, którzy wychodzili takie przepisy, muszą naprawdę dobrze zarabiać. Pod pretekstem walki ze zmianami klimatu odbywa się gigantyczny transfer zasobów od społeczeństwa do wielkich korporacji” – skomentował obowiązek montowania fotowoltaiki Marek Tucholski z Konfederacji.

Czym są unijne regulacje?

To sztucznie kreowane przeszkody, które przedsiębiorca Zbigniew Jakubas, jeden z najbogatszych Polaków, wprost nazywa „drogą przez mękę” i „kajdanami na naszych rękach i nogach”. Przede wszystkim regulacje to zaprzeczenie wolnego rynku na rzecz ręcznego sterowania gospodarką. Serwis nlad.pl wylicza, że tylko w latach 2019–2024 Unia Europejska przyjęła około 13 tysięcy aktów prawnych, a skomplikowany proces legislacyjny „oferuje przestrzeń dla państw członkowskich i grup interesu do wpływania na korzystny z własnego punktu widzenia kształt przepisów”. Każdy lobbysta ciągnie w swoją stronę, co oznacza, że nie jest realizowane coś takiego, jak interes ogólnounijny. Na dodatek na forum unijnym mamy niemal brak reprezentacji interesów polskich. Wpływ takich organizacji, jak Business & Science Poland oraz brukselskie przedstawicielstwa Konfederacji Lewiatan czy Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, jest niewielki, o przedstawicielstwach województw nawet nie wspominając.

Na przykład w trakcie przygotowywania tzw. raportu Draghiego nie było w ogóle reprezentacji organizacji z Europy Środkowo-Wschodniej, co oznacza marginalizowanie perspektywy krajów naszej części Europy. I tak jest przy zdecydowanej większości uchwalanych euroregulacji. Kto w takim razie lobbuje? Okazuje się, że najwięcej zarejestrowanych reprezentantów mają Belgia, Niemcy i Francja. Dla porównania, od początku kadencji Ursula von der Leyen najczęściej, bo 69 razy spotykała się z niemieckimi organizacjami, podczas gdy z polskimi… raz. Co więcej, Polacy są szczególnie słabo reprezentowani na wyższych stanowiskach Komisji Europejskiej, które mają istotny wpływ na funkcjonowanie tego biurokratycznego molochu.

Jak szkodzą unijne regulacje? Na przykład tak: Unia wprowadza coraz więcej niekoniecznie potrzebnych, a kosztowych dla producenta przepisów dotyczących produkowanych samochodów, jak norma Euro7, systemy awaryjnego hamowania, czujniki zmęczenia kierowcy, asystent cofania, automatyczne światła hamowania awaryjnego czy tzw. czarna skrzynka. W końcu do tej pory ich nie było i wszyscy jeździli. W przypadku drogich aut systemy te stanowią niewielki koszt całości, ale w przypadku samochodów małych są już sporą częścią kosztu wytwarzania i powodują, że produkcja małych aut staje się nieopłacalna. Efekt jest taki, że z rynku znikają m.in. volkswagen polo, kia rio, peugeot 108, audi A1, ford fiesta, fiat 500 z silnikiem benzynowym i smart fortwo. Czyli klienci stracą te mniejsze samochody, które przecież dlatego, że mają mniejsze rozmiary, mniejszą wagę i mniejsze silniki, z reguły spalają mniej paliwa, a tym samym emitują mniej szkodliwych substancji niż te większe auta! Skutek będzie taki, że na rynku pozostaną tylko większe i znacznie droższe pojazdy. Albo ludzi, którzy dotąd jeździli małymi autami, będzie stać i kupią sobie większe, albo zostaną zmuszeni do przesiadki na autobus. Czyli znowu UE uderza nie tylko o środowisko, ale i w osoby najbiedniejsze.

Jeszcze jeden przykład. Nawet prounijnie nastawionej Konfederacji Lewiatan nie podobają się kolejne unijne przepisy. Chodzi o obowiązek stosowania od 2030 roku wyłącznie opakowań wielokrotnego użytku przy transporcie towarów w kraju i wewnątrz firmy. To rewolucyjna zmiana, która została przyjęta bez odpowiednich analiz, bez gotowych technologii i – co najważniejsze – bez wcześniejszych konsultacji z branżą. Przejście na opakowania wielokrotnego użytku wymaga gigantycznych inwestycji w nowe technologie, logistykę i systemy zwrotne. Dla wielu przedsiębiorstw, zwłaszcza mniejszych, to bariera nie do przeskoczenia i oznacza konieczność całkowitej przebudowy procesów i wzrost kosztów operacyjnych, które odczują konsumenci w postaci droższych produktów. Jak wskazuje analiza RDC Environment, koszt przejścia na wielorazowe opakowania w kluczowych sektorach przekroczy 4,9 mld euro rocznie. Nie na tym polega wolny rynek i wolność gospodarcza.

Wolność wyboru i wolność słowa

Naszą wolność i własność ogranicza nie tylko klimatyczny zamordyzm Unii Europejskiej. Christine Lagarde, prezes Europejskiego Banku Centralnego, zaapelowała do europejskich prawodawców o przyspieszenie prac nad ustawodawstwem wspierającym cyfrowe euro, które może zostać wprowadzone już za 3–4 lata. – Projekt cyfrowego euro zagraża podstawowym wolnościom obywatelskim, w tym – co najważniejsze – wolności wyboru. Otwiera drzwi do pełnej inwigilacji transakcji, do kontroli nad przepływem pieniędzy, a nawet – potencjalnie – do ich ograniczania. To już nie jest kwestia wygody użytkownika. To kwestia wolności i prywatności – mówiła podczas konferencji „Złote lata – przyszłość pieniądza w Polsce” ekonomistka Barbara Kolm z Wolnościowej Partii Austrii.

Kolejne: strategia ProtectEU zakłada możliwość udostępniania organom ścigania szyfrowanych danych obywateli i zakładanie podsłuchu. Z kolei raport Komisji Sądownictwa Izby Reprezentantów USA stawia poważne zarzuty wobec unijnego aktu o usługach cyfrowych (DSA). Otóż Bruksela uważa się za światowego żandarma i naciska na globalne platformy technologiczne, by wdrożyły jej standardy moderacji treści nie tylko w UE, ale również w Stanach Zjednoczonych i innych krajach na świecie. Co to za standardy? Paweł Usiądek z Konfederacji tłumaczy w mediach społecznościowych: „Według raportu stosunkowo łagodne wypowiedzi polityczne, takie jak »Musimy odzyskać nasz kraj«, bywają klasyfikowane jako nielegalna mowa nienawiści. DSA ma również uderzać w humor, satyrę i osobiste opinie na temat imigracji czy polityki klimatycznej. Szczególną uwagę zwraca się na rolę tzw. „zaufanych flagowców” i „weryfikatorów faktów”, których działalność może być motywowana politycznie i zagrażać swobodzie debaty. Zdaniem krytyków nowe mechanizmy egzekwowania DSA mogą prowadzić do tłumienia legalnych opinii i naruszać wolność słowa. Platforma X (dawny Twitter) zapowiedziała, że będzie bronić wolności wypowiedzi i sprzeciwiać się naciskom prowadzącym do cenzury użytkowników”.

USA rezygnują

Tymczasem USA konkretnie wycofują się z klimatycznego wariactwa. Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska zrezygnowała z dotychczasowego dogmatu, że tzw. zmiany klimatu zagrażają zdrowiu publicznemu i że do nich przyczyniają się samochody spalinowe. Tomasz Wróblewski, prezes Warsaw Enterprise Institute, tłumaczy na X, że „Decyzja oznacza nie tylko wycofanie większości klimatycznych ograniczeń transportowych, ale też fundamentalną zmianę podstaw prawnych i naukowych w kontekście wszystkich regulacji środowiskowych w Ameryce (…), a to kolei może oznaczać, że regulacje innych sektorów również zostaną poluzowane. Jeśli Stany Zjednoczone zniosą normy emisji gazów cieplarnianych, to nie muszę dodawać, co to oznacza dla konkurencyjności europejskiej gospodarki. Za chwilę Bruksela stanie przed pytaniem, co jest ważniejsze: ratowanie Europy i jej obywateli przed upadkiem gospodarczym czy dalsza konsolidacja władzy urzędniczej w oparciu o regulacje klimatyczne?”. Co więcej, raport amerykańskiego Departamentu Energii pt. „Krytyczny przegląd wpływu gazów cieplarnianych na klimat” podważa wiele lewicowych dogmatów i „wskazuje na braki w dotychczasowych badaniach, na niedoskonałości modeli klimatycznych. Mówi o ryzykach, ale też korzyściach wynikających z ocieplenia klimatu i zagrożeniach, jakie pociąga za sobą przesadnie ortodoksyjne podejście do walki z ociepleniem”.

Jak słusznie zauważa poseł Konfederacji Korony Polskiej Włodzimierz Skalik, Unia Europejska „stała się narzędziem ideologicznego i gospodarczego szantażu. Straszy nas sankcjami, odbiera głos, każe zamykać kopalnie, ograniczać produkcję żywności, narzuca obce »wartości« wbrew naszej woli i tradycji”. Dlatego konieczne staje się przygotowanie planu ewakuacji z UE. Poseł Skalik dodaje, że „polexit nie jest katastrofą. Katastrofą byłoby trwanie w niewoli i milczenie ze strachu”.

Najnowsze