Strona głównaGŁÓWNYNiemcy w ofensywie. Unia w defensywie

Niemcy w ofensywie. Unia w defensywie

-

- Reklama -

Dawno już Europejczycy nie doznali takiego upokorzenia jak w ostatnim miesiącu. Szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen po wylądowaniu w Pekinie nie zobaczyła nikogo z chińskich władz na lotnisku, a jedynie podstawiony autobus. Nie lepiej było u sojusznika w Waszyngtonie. Tam, co prawda uzyskała finalne porozumienie z Amerykanami, ale niestety na zasadzie nierównoprawnego traktatu. Ustalono, że europejskie towary eksportowane do Stanów Zjednoczonych będą obłożone cłem w wysokości 15 proc., podczas gdy stawka na towary amerykańskie sprzedawane na naszym kontynencie będzie zerowa.

Jednocześnie Niemcy, pod rządami kanclerza Friedricha Merza nie oglądając się na ogólne interesy europejskie, rozpoczęły energiczną ofensywę na wielu frontach w celu uzyskania wyjątkowej pozycji już nie tylko w Unii Europejskiej, ale w ogóle całej Europie i będą się coraz mniej liczyły z Brukselą, jeśli ta nie będzie faworyzowała polityki zgodnej z interesami Berlina. To, co robią Niemcy, jest dla nas bardziej niepokojące od tego, co robi Bruksela i ma większy wpływ na nasze interesy. Niemiecka ofensywa jest prowadzona na polu politycznym, gospodarczym i wojskowym i trzeba przyznać, że ma rozmach.

Niemiecka ofensywa

Niemcy mieli do wyboru dwie strategie: pierwszą, przypisywaną kanclerz Angeli Merkel, tzn. usamodzielniania się od USA i stopniowego zbliżenia do Rosji i Chin. W konsekwencji miała ona doprowadzić do utworzenia nieformalnego porozumienia państw obejmujących obszar od Lizbony do Władywostoku.

Druga to porozumienie się z USA i stanie się ich prokurentem w Europie. Kanclerz Friedrich Merz wybrał strategię drugą. Trzeba też jednoznacznie podkreślić, że Rosja rozpoczynając wojnę na Ukrainie, bardzo ograniczyła szansę pierwszej opcji. Moskwa niezależnie od wyniku tej wojny nie chce być tylko dostarczycielem tanich surowców dla Berlina. Rosyjska strategia zakłada odzyskanie wpływów również w Europie Środkowej, co koliduje z nie tylko interesami NATO i Unii Europejskiej, ale także Niemiec. Moskwa żąda ponadto usunięcia wojsk NATO poza Odrę oraz w ogóle wycofania wojsk amerykańskich z naszego kontynentu, nie wykazując żadnych chęci kompromisu.

- Prośba o wsparcie -

Wesprzyj wolne słowo. Postaw kawę nczas.info za:

Niemiecka oferta dla Waszyngtonu nie byłaby tak atrakcyjna, gdyby nie była wspomagana przez inne niemieckie posunięcia. Berlin zanegował projekt koncertu dużych europejskich państw, który miały tworzyć: Niemcy, Francja, Wlk. Brytania, Włochy, Hiszpania i Polska. Zamiast tego zainicjował utworzenie trójkąta trzech: Niemiec, Francji i Wlk. Brytanii. To oni mają decydować o sprawach europejskich. Warto zauważyć, że trójkąt ten tworzą zarówno dwa państwa unijne i jedno pozaunijne, co osłabia znaczenie Unii. Symbolicznym końcem idei europejskiego koncertu było posadzenie premiera Polski Donalda Tuska w osobnym wagonie zamiast w tym, którym jechali przywódcy trójkąta trzech w podróży do Kijowa. Tusk został ograny przy otwartej kurtynie.

Niemcy są też bardzo zaangażowani w walce o pozostawienie amerykańskich baz na swoim terytorium, czyniąc wysiłki, aby redukcja ilości żołnierzy USA stacjonujących w Europie nie dotyczyła ich kraju. Jak wiadomo, Amerykanie mobilizują siły do ewentualnego konfliktu z Chinami i chcą swoje oddziały relokować do regionu krajów Azji Wschodniej i Zachodniego Pacyfiku. Niemiecki minister obrony Boris Pistorius często gości w Waszyngtonie, starając się m.in. przekonać gospodarzy, żeby w przypadku zmian nie likwidowali baz stałych, które są w Niemczech, a redukowali kontyngenty żołnierzy rotacyjnych przebywających czasowo w celu prowadzenia ćwiczeń. To dotyczyłoby m.in. Polski, gdzie amerykańscy żołnierze przebywają na zasadzie pobytu wymiennego w bazach rotacyjnych. Niemcy argumentują, że likwidacja baz stałych jest trudniejsza i nieodwracalna. Jednocześnie deklarują zakupy amerykańskiego uzbrojenia. Na tle energicznego niemieckiego ministra nie widać jakichś działań polskiego rządu. Dla Białego Domu Donald Tusk po prostu nie istnieje. Trump i jego ekipa nie chce mieć z nim nic wspólnego. Podtrzymywanie relacji z USA wzięła na siebie opozycja. Tak należy rozumieć Deklarację Polską PiS-u, że „należy bezwzględnie postawić na ścisły i niezachwiany strategiczny sojusz militarny i gospodarczy ze Stanami Zjednoczonymi. Armia Polska musi być rozbudowana we współpracy ze Stanami Zjednoczonymi i nie być podporządkowana rozkazom Unii Europejskiej”.

Tę deklarację skrytykowaną przez ekspertów jako niemal wiernopoddańczą i ograniczającą dywersyfikację należy traktować jak rozpaczliwą próbę obrony interesów Polski, kiedy polityczne relacje między rządami USA i Polski są w stanie wyraźnego ochłodzenia. Niemcy są coraz mniej zainteresowani projektami unijnymi, wolą procedować własne. Nie zgadzają się na wspólny dług europejski w celu dozbrajania w wysokości 800 mld euro. Jak pisaliśmy w nr 31–32 br., Niemcy budują własną armię i już zadeklarowali 500 mld euro na ten cel. Warte odnotowania jest, że ostatnio uaktywnili się w kosmosie. Budują konstelację satelitarną składającą się z wielu małych satelitów. W ten sposób uzyskają własną strategiczną świadomość sytuacyjną bezpośrednio z kosmosu i staną się niezależni od Amerykanów. Jak jest ważna ta niezależność, świadczy przypadek Ukrainy, kiedy podczas jej ofensywy Elon Musk, właściciel Starlinka, odciął nacierającym wojskom ten system satelitarny, ponieważ władze USA nie życzyły sobie załamania frontu i spektakularnej klęski Rosjan.

Niemcy stali się także aktywni na Bałtyku. To w Rostocku, a nie w Szczecinie powstanie Centrum Dowodzenia NATO na naszym morzu, skąd będą wydawane rozkazy dla floty natowskiej. Niemcy to obecnie także główny darmowy dostawca broni dla Ukrainy wśród państw europejskich i Ukraina najbardziej liczy się z Berlinem w Europie. Berlin odciąga w ten sposób Kijów od Warszawy, żeby nie powstał wspólny silny ośrodek na wschód od Odry.

Niemcy, rozpoczynając rozbudowę swojej armii mówią wprost Amerykanom: możecie na nas polegać, my zastąpimy was w Europie, a wy możecie stopniowo przerzucać swoje wojska do Wschodniej Azji i na Pacyfik. Berlin chce profitów w zamian za to. Niemcy bardzo lobują w Waszyngtonie za obniżeniem ceł na swoje samochody, które są najważniejszą pozycją w niemieckim eksporcie do USA (450 tys. sztuk rocznie). Żądają specjalnej stawki znacznie poniżej 15 proc.

Niemcy pokonane oraz rozbite w 1945 r., wraz z powstaniem Republiki Federalnej Niemiec postawiły sobie za strategiczny cel odzyskanie tego, co stracili w wyniku II WS. Przez drugą połowę XX wieku pracowali intensywnie, żeby stać się potęgą gospodarczą. Po rozpadzie bloku wschodniego i zjednoczeniu obu państw niemieckich stali się w XXI wieku też potęgą polityczną, dominując w UE. Teraz rozpoczynają trzeci etap swojego renesansu, stania się potęgą militarną w Europie. Czasy im sprzyjają. Dwa najważniejsze państwa, które mogłyby politycznie przeciwstawić się dynamicznemu militarnemu rozwojowi Niemiec, są uwikłane w inne sprawy. Rosja prowadzi agresywną wojnę z Ukrainą i niemal kompletnie straciła wpływy w Europie, a USA kierują się na Chiny. Przypomina to sytuację z poprzednich wieków, kiedy małe księstwo pruskie zrobiło wielką karierę w Europie, korzystając z faktu słabości władzy centralnej w Polsce i w Niemczech.

Upokorzenie w Chinach

Z dynamiczną ofensywą Niemiec kontrastuje coraz większa stagnacja oraz bezradność Unii Europejskiej. Przewodnicząca KE wraz przewodniczącym Rady Europejskiej Antonio Costą przebywali w Pekinie na 25-tym szczycie chińsko-unijnym. W konflikcie USA-Chiny, Unia znajduje się w sytuacji tego trzeciego. O jej względy powinni zatem zabiegać skonfliktowani ze sobą Amerykanie i Chińczycy. Takie są reguły strategii, tak też brzmi polskie przysłowie. Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Zamiast tego mamy lekceważący stosunek do Unii obu supermocarstw. Wbrew pozorom nie jest to zaskakujące. Na początku tego wieku PKB Unii per capita było niemal równe amerykańskiemu. Ćwierć wieku później ono wynosi ok. 50 proc. amerykańskiego. Nic dziwnego, że Europa z takim rozwojem jest lekceważona w Pekinie i w Waszyngtonie. Szczególnie ten stosunek widać ze strony Pekinu. Zgodnie z zasadą wzajemności ten obecny szczyt powinien odbyć się w Brukseli i miano tam celebrować 50-lecie nawiązania stosunków między oboma partnerami. Tymczasem Pekin zaproponował zmianę lokalizacji szczytu, na co w Brukseli się zgodzono, pokazując słabość, zamiast odmówić lub odwołać szczyt, jeśli Chińczycy upieraliby się przy swoim stanowisku. Pekin konsekwentnie do końca prowadził swoją grę, potwierdzając dopiero na krótko przed spotkaniem, że europejscy goście zostaną przyjęci przez przewodniczącego ChRL Xi Jinpinga.

Spotkanie, jak należało się spodziewać, nie przyniosło żadnych ważniejszych konkretnych rezultatów. Chiny mają wręcz gigantyczną nadwyżkę w wymianie handlowej z państwami Unii, wynoszącą ponad 300 mld euro rocznie. Niemały w tym udział ma niestety Polska. W 2024 roku import z Chin do Polski wyniósł 49,2 mld euro, a eksport do Chin osiągnął kwotę zaledwie 3,6 mld euro. Kwota naszego deficytu wynosi 45,6 mld euro. Jest ona rezultatem zarówno szybszego rozwoju chińskiej gospodarki, szczególnie w nowoczesnych technologiach, jak dotowania swoich producentów. Taka pomoc jest w ocenie Brukseli niedozwolona, sprzeczna z regułami Światowej Organizacji Handlu i stawia europejskich wytwórców z góry w gorszej sytuacji. Bruksela żąda też równego dostępu do chińskiego rynku. Te kwestie poruszane są przez UE za każdym razem i nic się nie dzieje. Wcześniej natomiast lekcji z zakresu polityki udzielił chiński minister spraw zagranicznych Wang Yi. Na spotkaniu w Pekinie powiedział wiceprzewodniczącej parlamentu europejskiego Kaji Kallas, że Chiny nie dopuszczą, żeby Rosja przegrała wojnę z Ukrainą, ponieważ wtedy USA mogłyby się skupić tylko na Chinach. Dodał ponadto, że Chiny nie są ani stroną w tym konflikcie, ani też nie wspomagają finansowo i militarnie Moskwy. Gdyby tak było, to wojna dawno by się zakończyła. Komentując dość odważne jak na dyplomatę słowa chińskiego ministra, można założyć, że dla Chin najlepszą opcją jest wojna prowadzona tam bez końca, ponieważ ona angażuje zarówno USA, jak i Europę.

Porażka w Waszyngtonie

Jak wiadomo, rozmowy USA–UE zakończyły się porozumieniem i jest to dobra wiadomość, ponieważ nie doszło do zerwania gospodarczych relacji transatlantyckich. Złą informacją są warunki tej nierównoprawnej umowy zwalniające amerykański eksport do Europy z ceł i z cleniem europejskich produktów w Ameryce stawką 15 proc. Ta umowa pokazuje, kto kogo bardziej potrzebuje. Porozumienie zakłada, że część produktów będzie zwolniona z cła, ale stawki na stal i aluminium wzrosną do 50 proc. Trump w ten sposób chce odbudować amerykańskie stalownie. Amerykański prezydent, miliarder zaprawiony w biznesowych negocjacjach, bezwzględnie wyzyskał fakt, że Europa militarnie zależy od USA i narzucił swoje warunki. Relacje Unii z USA i z Chinami pokazują, jak stopniowo narasta jej erozja i spada znaczenie w świecie.

Najnowsze