Pasażerowie lotu Ryanair z Pizy do Glasgow przeżyli prawdziwy horror. Z powodu potężnego sztormu Amy maszyna trzykrotnie bezskutecznie podchodziła do lądowania. Piloci ogłosili alarm i wylądowali w Manchesterze, mając w bakach paliwa na zaledwie sześć minut lotu.
Problemy lotu FR3418 zaczęły się jeszcze we Włoszech. Strajk generalny i protesty na płycie lotniska opóźniły start, ale nikt nie przypuszczał, że prawdziwy dramat rozegra się w powietrzu. Gdy Boeing 737-800 dotarł nad Wielką Brytanię, uderzył w nią sztorm Amy, a wiatr osiągał prędkość do 160 km/h.
Pierwsza próba lądowania w Glasgow Prestwick zakończyła się niepowodzeniem. Pasażerowie usłyszeli jedynie przerażający dźwięk silników pracujących na pełnej mocy, gdy samolot gwałtownie wzbił się z powrotem w powietrze. Kontrola lotów skierowała maszynę do Edynburga, jednak tam pogoda była równie zła. Dwie kolejne próby lądowania również się nie powiodły z powodu silnego wiatru i widoczności poniżej minimum.
Wtedy załoga ogłosiła kod alarmowy „Squawk 7700”, czyli międzynarodowy sygnał oznaczający sytuację awaryjną. Nadano także komunikat „fuel Mayday”, zarezerwowany dla krytycznego braku paliwa. – Zostanie nam jeszcze jedna próba, albo musimy lecieć do Manchesteru – usłyszeli pasażerowie od załogi. W kabinie zapanowało napięcie. – To były najdłuższe minuty w moim życiu – relacjonował jeden z podróżnych. Inni zaczęli się modlić.
Ostatecznie maszyna została skierowana do Manchesteru, gdzie warunki były lepsze. Boeing wylądował bezpiecznie, prawie dwie godziny po pierwszej próbie podejścia w Szkocji. Dopiero na ziemi okazało się, jak blisko było tragedii. W zbiornikach zostało zaledwie 220 kg paliwa – ilość, która wystarczyłaby na maksymalnie sześć minut lotu.
Przepisy wymagają, aby samolot pasażerski w chwili lądowania miał zapas paliwa na co najmniej 30 minut dalszego lotu, co w przypadku Boeinga 737-800 oznacza około 1200 kg. Maszyna Ryanaira miała go prawie sześć razy mniej. Sprawą zajął się już brytyjski urząd badania wypadków lotniczych (AAIB), który wszczął dochodzenie w sprawie „poważnego incydentu”. Linia lotnicza deklaruje pełną współpracę ze śledczymi.
Choć nikt nie odniósł fizycznych obrażeń, pasażerowie byli wyczerpani i przerażeni. Do celu dotarli dopiero następnego dnia. Wielu z nich przyznało, że po tym doświadczeniu na długo odechciało im się latać.