Strona głównaWiadomościŚwiatAmerykanie naprawdę wierzą, że wspieranie Izraela to ich obowiązek religijny?

Amerykanie naprawdę wierzą, że wspieranie Izraela to ich obowiązek religijny?

-

- Reklama -

Poparcie dla Izraela będzie miało istotne znaczenie podczas wyborów prezydenckich w USA; Amerykanie, którzy są zwolennikami tzw. chrześcijańskiego syjonizmu, wierzą, że odtworzenie państwa żydowskiego w jego biblijnym wymiarze to obowiązek religijny. Kandydat na prezydenta nie może zignorować tego elektoratu.

Zaledwie kilka godzin po ataku Hamasu na Izrael 7 października 2023 roku ewangelikalna organizacja Chrześcijanie Zjednoczeni dla Izraela napisała w serwisie X: „Do terrorystów, którzy wybrali walkę, posłuchajcie tego: co czynicie Izraelowi, Bóg uczyni wam” – przypomina „Guardian”. Miesiąc później, z inicjatywy tej samej organizacji, na wielkim ekranie na Times Square pojawił się spot z hasłem „Izraelu, nie jesteś sam” – podaje „Le Monde”.

- Reklama -

„To akt wiary” – wyjaśnia w rozmowie z francuskim dziennikiem Celia Belin politolożka z Europejskiej Rady Stosunków Międzynarodowych. Dla ewangelikalnych chrześcijan poparcie dla państwa żydowskiego „jest równie ważne jak walka z prawem do aborcji: jest to postrzegane jako poddanie się woli Boga” – dodaje.

Chrześcijański syjonizm w USA wywodzi się z tradycji głównych nurtów protestantyzmu, ale w latach 80. i 90. XX wieku stał się ideologią ruchów ewangelikalnych. Słynny telewizyjny kaznodzieja Jerry Falwell powiedział w 1981 roku: „Występować przeciw Izraelowi, to występować przeciw Bogu. Wierzymy, że historia i Pismo (Święte) dowodzą, iż Bóg postępuje wobec narodów adekwatnie do tego, jak one postępują wobec Izraela”.

„Le Figaro” wyjaśnia, że głównym artykułem wiary chrześcijan ewangelikalnych i zielonoświątkowców jest przekonanie o nieomylności Biblii, stąd ich „stałe odwoływanie się do niej jako najwyższego autorytetu”.

Jeden z dogmatów kościołów ewangelikalnych i zielonoświątkowych – na których opiera się ruch chrześcijańskiego syjonizmu – nakazuje wiernym walczyć o odzyskanie dla żydów ich Ziemi Obiecanej. Celia Belin wyjaśnia, że taki nakaz wynika z literalnej interpretacji pewnych tekstów biblijnych, jak np. fragmentu Księgi Rodzaju, w którym Bóg mówi do Abrahama: „Będę błogosławił tym, którzy ciebie błogosławić będą, a tym, którzy tobie będą złorzeczyli, i ja będę złorzeczył. Przez ciebie będą otrzymywały błogosławieństwo ludy całej ziemi”. Syjonizm chrześcijański zbudowano na przekonaniu, że współczesny Izrael jest spadkobiercą patriarchy i jego ludu – tłumaczy Belin.

„Le Monde” pisze, że „radykalna (ale bardzo aktywna i medialna) frakcja ruchów ewangelikalnych buduje swoje stanowisko wobec Izraela na mesjanistycznej teologii końca czasów opartej na pewnej interpretacji Apokalipsy św. Jana, zgodnie z którą ponowne przyjście Jezusa ma nastąpić po powrocie ludu żydowskiego na biblijne ziemie Izraela”.

Stanowisko radyklanych ewangelikałów wyjaśnia również „Guardian”: „pewien nurt w teologii ewangelikalnej opiera się na przekonaniu, że powrót żydów do regionu (na Ziemię Obiecaną – PAP) wyznaczy początek odliczania (czasu) do siedmioletniego Armagedonu, po którym powróci Jezus Chrystus”, a żydzi zostaną nawróceni. „Le Figaro” zwraca jednak uwagę, że Izraelczycy, zwłaszcza religijni, nie reagują dobrze na narrację, zgodnie z którą odbudowanie dawnego państwa żydowskiego na Ziemi Obiecanej ma być „preludium do ich nawrócenia przed powrotem Chrystusa na ziemię”. Tym niemniej izraelski rząd postrzega zwolenników chrześcijańskiego syjonizmu jako swoich sojuszników.

Nic dziwneggo: zwycięstwo Izraela w wojnie sześciodniowej w 1967 roku, po którym nastąpiła aneksja Wschodniej Jerozolimy zostało zatem odczytane przez zwolenników chrześcijańskiego syjonizmu jako „znak boży” i zapowiedź spełnienia proroctw – mówi w wywiadzie dla „Le Monde” Stephanie Laithier z paryskiego Instytutu Badań Religii i Laickości (IREL).

Kevin Phillips pisze w książce „American Theocracy” (Amerykańska teokracja), że wiele milionów Amerykanów wierzy, iż Armagedon nadejdzie już wkrótce, a chaos na Bliskim Wschodzie nie jest zagrożeniem, lecz zapowiedzią drugiego nadejścia Chrystusa.

W sondażu z 2017 roku, który przytoczył „Washington Post”, 80 proc. ewangelikałów zadeklarowało, że wierzy, iż powstanie państwa Izrael w 1948 roku było spełnieniem biblijnego proroctwa, a ponad 50 proc. respondentów oznajmiło, że wierzą, iż muszą popierać Izrael ponieważ ma to istotne znaczenie dla spełniania się proroctw.

W 2020 roku ewangelikałowie stanowili 28 proc. ogółu amerykańskich wyborców; trzy czwarte z nich zagłosowało na Donalda Trumpa – podał CNN. „Guardian” przypomina, że stanowią oni szczególnie ważną bazę wyborczą Partii Republikańskiej i mają silną reprezentację w Kongresie USA. Ponad stu kongresmenów identyfikuje się z chrześcijaństwem ewangelikalnym. Według niedawnego sondażu, który cytuje „Le Figaro”, 80 proc. takich wyborców nadal popiera Trumpa, a ponadto wierzy, że Joe Biden nie wygrał wyborów prezydenckich. Paryski dziennik przypomina też, że Trump „z determinacją walczy o ich priorytety, jak (…) tolerowanie większego zaangażowania kościołów w politykę, bezwarunkowe poparcie dla Izraela”, czy nominowanie konserwatywnych sędziów Sądu Najwyższego.

Trump w 2017 roku ogłosił uznanie przez USA Jerozolimy za stolicę Izraela, a następnie dobitnie powiedział, że to „dla ewangelikałów” przeniósł tam amerykańską ambasadę. Pastor John Hagee, założyciel i szef organizacji Chrześcijanie Zjednoczeni dla Izraela napisał, że Trump „wykazał, iż jest najbardziej proizraelskim prezydentem w historii USA”.

Zważywszy, że zbliżają się wybory prezydenckie w USA, a wojna Izraela z Hamasem zapewne nie skończy się szybko – pisze „Guardian” – „ewangelikałowie mogą znaleźć się w najbliższej przyszłości w pozycji znaczącej siły (politycznej)”.

Źródło:PAP

Najnowsze