Święto demokracji już dawno za nami, a 13 listopada rozpoczęło się konsumowanie łupów. To znaczy – jedni konsumują, podczas gdy drudzy przygotowują się już na Wielki Post, chyba że Sąd Najwyższy, w którym – podobnie jak w innych sądach – aż się roi od tzw. neo-sędziów, stwierdzi, że wybory były nieważne. Ciekawe, że chociaż Sąd Najwyższy jest najniezawiślejszy wśród wszystkich sądów, nikt nie traktuje tej możliwości poważnie.
Najwyraźniej wszyscy skądś wiedzą, że demokracja – demokracją – ale ktoś musi tym całym bajzlem kierować. A kto może tym całym bajzlem kierować? Myślę, że ci, którzy tworzą trzy stronnictwa, rotacyjnie sprawujące w Polsce władzę: Ruskie, Pruskie i Amerykańsko-Żydowskie. Te stronnictwa nie rządzą Polską bezpośrednio, co to, to nie, tylko – żeby uniknąć niepotrzebnej ostentacji – posługują się swomi politycznymi ekspozyturami, które się wybierają i potem kotłują w Sejmie i Senacie, a obywatele, co prawda nie wszyscy, ale to nieważne, myślą, że to wszystko naprawdę. Tymczasem okazuje się, że bajzlem ktoś musi kierować, bo czyż w przeciwnym razie możliwe byłyby fenomeny, ilustrujące ponadczasową trafność spiżowych spostrzeżeń klasyka demokracji Józefa Stalina?
Oto w marcu amerykański prezydent Józio Biden z sobie tylko znanych przyczyn pozwolił Niemcom urządzać Europę po swojemu. Niemcom takich rzeczy nie trzeba dwa razy powtarzać, więc w podskokach zabrały się za nowelizowanie traktatu lizbońskiego, żeby przed objęciem prezydentury przez jakiegoś ulubieńca ulicy, który z czeluści demokracji wyłoni się 5 listopada przyszłego roku, stworzyć tutaj fakty dokonane, z którymi wspomniany ulubieniec będzie musiał się liczyć. Jak już wielokrotnie pisałem, po 5 listopada do ulubieńca, który podczas kampanii opowiada rozmaite smalone duby, przychodzą generałowie, bezpieczniacy, goldmany-sachsy i inni Żydowie i mówią jemu tak: panie prezydencie, my tutaj prowadzimy takie to a takie tajne operacje, które są w takim to a takim stadium zaawansowania, więc żeby świat się nie zawalił, to trzeba zrobić to, tamto, a potem jeszcze owamto. I ulubieniec robi, co trzeba, bo w polityce fakt, to jak w religii dogmat, którzy przyjmuje się do wiadomości. Więc Niemcy szparko zabrali się do rzeczy, w związku z czym na scenie politycznej naszego bantustanu doszło do zmiany na pozycji lidera – ale jakże osobliwej!
Oto z jednej strony oblubieńcem naszej demokracji został Donald Tusk – o którym krążą fałszywe pogłoski, jakoby był tajnym współpracownikiem STASI o pseusonimie „Oskar” – a z drugiej – Mateusz Morawiecki, który też był zarejestrowany jako tajny współpracownik STASI. A co na ten temat mówił klasyk demokracji Józef Stalin? Że jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest przedstawienie wyborcom prawidłowej alternatywy. A kiedy alternatywa jest prawidłowa? Wtedy, kiedy bez względu na to, kto wybory wygra – będą one wygrane. Toteż – jak widzimy – tak właśnie się stało. W tej sytuacji Wielce Czcigodna pani Henryka Krzywonos zupełnie niepotrzebnie okazywała pogardę premierowi Mateuszowi Morawieckiemu, który miotał się na trybunie, desperacko apelując o stworzenie koalicji „Róbmy Sobie Na Rękę”. Powściągliwie tylko odwróciła się tyłem, ale przecież mogła posunąć się jeszcze dalej i zadrzeć kiecę. „Któż widok ten opisać zdoła? Fiedin, Simonow, Szołochow? Ach, któż w ogóle go wytrzyma!?” – pisał zatrwożony poeta.
Teraz pan Morawiecki ma jeszcze 14 dni na zaproponowanie rządu. Ciekawe, co by się stało, gdyby zaproponował rząd złożony z tzw. fachowców spoza Sejmu, czyli Starych Kiejkutów? Co by wtedy zrobił Donaldu Tusku, nie mówiąc już o innych mężykach stanu? To oczywiście możliwość czysto teoretyczna, bo Stare Kiejkuty, kiedy tylko mogą, unikają ostentacji, żeby masy ludowe nie straciły wiary w demokrację. Tedy po zaproponowaniu rządu pan Morawiecki będzie miał jeszcze 14 dni, by poddać go pod głosowanie w sprawie wotum zaufania, czy raczej nieufności. Ciekawe, czy w tym czasie Sąd Najwyższy, w którym od „neo-sędziów” aż się roi, zdąży wysmażyć orzeczenie w sprawie ważności czy też nieważności wyborów? Ze środowiska niezawisłych sędziów co to doświadczyli męczeństwa w sprawie praworządności dobiegają pogłoski, żeby tych wszystkich „neo-sędziów” uznać za nielegalnych, ale orzeczenia przez nich wydane uznać za prawomocne – bo inaczej lud się zbuntuje, powyrzuca sędziów przez okna, a sądy podpali. Ale w takim razie w przypadku orzeczenia o nieważości wyborów trzeba by chyba zrobić wyjątek? Ten przykład pokazuje, że walka o praworządność to nie przelewki, tylko batalia pełna zasadzek. Na szczęście poeta już dawno wszystko przewidział w wierszu – co prawda o adwokatach – ale pasującym również do niezawisłych sędziów: „Ci nigdy nie oszaleją. Świat się będzie już walił. Wąż ognia równik oplecie i kontynenty zapali. A oni, ironiści, mędrkowie wykrętów chytrych, wyciągną z teczki paragraf i rozprostują na wytrych”.
Jak widzimy, sytuacja jest cały czas pod kontrolą, tym bardziej że Nasz Najważniejszy Sojusznik wprawdzie oddał nas w arendę Drugiemu Naszemu Sojusznikowi, zastrzegając sobie tylko kontrolę nad naszą niezwyciężoną armią, której dodatkowo pilnuje amerykański kontyngent. Dlatego obok Obydwu Agentów STASI mamy również jasnego idola w osobie byłego ojczyka, pana Szymona Hołowni, któremu z ukrycia matkuje pan Michał Kobosko. W ten sposób ekspozytura Stronnictwa Pruskiego będzie dzieliła wpływy z ekspozyturą Stronnictwa Amerykańskiego, które na razie schowało pazurki żydowskie.
A skoro już mówimy o wiadomych „elementach”, to warto zwrócić uwagę, że wprawdzie Amerykanie stoją na świecy, pilnując, żeby bezcennemu Izraelowi nikt nie przeszkadzał w ostatecznym rozwiązaniu kwestii palestyńskiej, ale na tym świecie pełnym zlości wszystko ma swoją cenę. Jeśli, dajmy na to, Arabia Saudyjska i inne kraje naftowe skorzystałyby z chińskiego zaproszenia do BRICS-u i w transakcjach eksportu ropy odeszły od dolara na rzecz, na przykład, chińskiego juana respektującego standard złota, to świat by się zakołysał, a może nawet zaczął walić, bo w tej sytuacji zapotrzebowanie świata na dolary gwałtownie by się zmniejszyło. Ciekawe, jak zachowałby się wtedy bezcenny Izrael? Czy tak, jak w anegdocie? ,Nasi wygrywają. Jacy nasi? No, ci, co wygrywają!”. A już strach pomyśleć, co by wtedy zrobił drugi jasny idol, duszeńka miłującego pokój świata, ukraiński prezydent Zełeński, na którego właśnie Niemcy do spółki z Amerykanami zrzucają odpowiedzialność za wysadzenie w powietrze gazociągu Nord Stream? Tylko pan prezydent Duda sprawia wrażenie, jakby nie zdawal sobie z tego wszystkiego sprawy i po staremu wygraża Putinowi.