W jednym z najnowszych komentarzy Stanisław Michalkiewicz odniósł się do zaprzysiężenia Donalda Trumpa na prezydenta USA. Zwrócił uwagę, że prezydent Andrzej Duda, zamiast Waszyngtonu, odwiedzi szwajcarskie Davos.
Michalkiewicz zwrócił uwagę, że na zaprzysiężeniu Donalda Trumpa na prezydenta USA nie będzie prezydenta RP Andrzeja Dudy, który „w odruchu solidarności, a może nawet na polecenie prezydenta Zełeńskiego (…) nie pojedzie na zaprzysiężenie Donalda Trumpa”, tylko do Szwajcarii.
– A dlaczego? Dlatego że prezydent Zełeński nie został zaproszony. No to jak prezydent Zełeński nie został zaproszony, to jakże na tę inaugurację prezydentury Donalda Trumpa ma pojechać prezydent Duda? Prezydent Duda prędzej by mundur splamił, nawet na samą myśl o tym, że może w ten sposób tutaj solidarność z prezydentem Zełeńskim złamać – skwitował.
– Pojedzie do Szwajcarii, do Davos, no i tam będzie radził na ekonomicznym forum o przyszłości planety – dodał Michalkiewicz.
W kontekście zmiany administracji w USA publicysta wskazał, że „przede wszystkim musimy sobie postawić pytanie, od którego zależy przyszłość naszego nieszczęśliwego kraju, czy Donald Trump, jako nowy prezydent Stanów Zjednoczonych, przedłuży Niemcom pozwolenie, udzielone im w swoim czasie przez prezydenta Józia Bidena na urządzanie Europy po swojemu, czy też tego pozwolenia nie przedłuży”.
Czytaj także: Prezydent Duda winszuje Żydom. „Niech płomień chanukowych świec…”
– Moim zdaniem pan prezydent Duda, zamiast szwendać się po Davos, powinien właśnie tę sprawę załatwić z prezydentem Donaldem Trumpem, skoro – tak jak się przechwala – jest jego przyjacielem, no to być może, że pan prezydent Duda uważa się za przyjaciela Donalda Trumpa, ale nie wiemy, czy Donald Trump uważa pana prezydenta Dudę za swojego przyjaciela. Gdyby się okazało, że tu jakaś symetria istnieje, to dobrze by było, gdyby pan prezydent Duda przynajmniej tę kwestię, podczas jakiegoś spotkania z prezydentem Donaldem Trumpem wysondował – wskazał.
– Tymczasem na inaugurację prezydentury Donalda Trumpa Bejnamin Netanjahu, premier bezcennego Izraela, przygotował mu prezent w postaci zawieszenia broni z Hamasem w Strefie Gazy (…) – zauważył publicysta. Przypomnijmy, że porozumienie weszło w życie w niedzielę – w przeddzień zaprzysiężenia Trumpa.
– Widać wyraźnie, że tutaj tak kombinowano, żeby to nie było w jakiś taki przypadkowy dzień, tylko w odpowiedni dzień, żeby cały świat to zauważył – ocenił Michalkiewicz.
– Warto zwrócić uwagę na pewne szczegóły tego zawieszenia broni. Po pierwsze, najwyraźniej Izrael nie osiągnął w Strefie Gazy zamierzonego celu politycznego, bo – jak pamiętamy – celem politycznym było nie tylko ostateczne rozwiązanie kwestii palestyńskiej w Strefie Gazy, ale w ogóle likwidacja Hamasu. Tymczasem Hamas, jak się okazuje, nie dał się zlikwidować, tylko Izrael musiał z nim uzgodnić warunki zawieszenia broni. To znaczy, że Izrael musiał się pogodzić z tym, że w imieniu ludności palestyńskiej Strefy Gazy przemawia Hamas. Hamas został uznany, de facto przynajmniej, za reprezentanta politycznego ludności palestyńskiej w Strefie Gazy – wskazał.
– Zobaczymy, jak długo to zawieszenie broni przetrwa, bo nie sądzę, żeby Izrael bezcenny na dłuższą metę pogodził się z uznaniem, de facto nawet, złowrogiego Hamasu. No a poza tym należy pamiętać, że dopóki trwa wojna, dopóty premier Netanjahu jest bezpieczny w Izraelu, bo stoi na czele rządu jedności narodowej. Ale gdyby wojna się skończyła, no to nie wiadomo, jak by się losy bezcennego Benjamina Netanjahu potoczyły, czy przypadkiem nie zostałby wtrącony do aresztu wydobywczego. Dlatego bardzo prawdopodobne, że jak tylko inauguracja prezydentury Donalda Trumpa się zakończy, no to tam zaczną mnożyć się incydenty w Strefie Gazy i w rezultacie wszystko wróci do stanu poprzedniego – podkreślił Michalkiewicz.
Czytaj więcej: Tak Morawiecki próbował wejść na wiec Trumpa. „Pokazał stronę w Wikipedii” [VIDEO]