Marszałek Sejmu Szymon Hołownia zatrwożył się tak niemiłosiernie widokiem alkoholu zapakowanego w saszetki, które – co gorsza – znajdowały się na sklepowej półce w dziale z trunkami, że poczuł nieodpartą potrzebę zaprotestowania przeciw haniebnej skazie wolnego rynku. W komentarzu zamieszczonym w swych mediach społecznościowych lider Polski 2050 przenikliwie rozgryzł, że „celem jest dziecko”, które najwidoczniej zbłąkane w sklepie trafi do alejki z alkoholem, gdzie zwiedzione kolorowym opakowaniem sięgnie po plastikową małpeczkę, a kiedy niezbyt rozgarnięty sprzedawca tego „nie zauważy wśród innych podobnych opakowań”, od tragedii dzielić je już będzie tylko jeden krok. Druga najważniejsza osoba w naszym podobno upojonym do granic możliwości kraju uznała za stosowne, by zagrozić, że jako poseł „w tej sprawie nie odpuści”. Nie powinno to jednak dziwić, zważywszy, iż w nie najbystrzejszej narracji marszałka rotacyjnego oferowanie produktu dostępnego jedynie dla dorosłych, jest tym samym, co sprzedawanie dzieciom broni.
Niezależnie od meandrów myślowych kierownika polskiego Sejmu, sprawa nie na żarty zaniepokoiła premiera Donalda Tuska, który tym razem wprawdzie pozostał w marynarce, ale i tak nie zważając na konsekwencje, rzucił się, by uratować najmłodszych. Już nazajutrz po wpisie Hołowni, podczas posiedzenia rządu, z którego nagranie zupełnym przypadkiem obiegło media, Tusk w nieprzejednanym tonie poruszył sprawę „alkotubek”. Jak na prawdziwego przywódcę przystało, lider koalicji październikowej zwrócił się do ministra rolnictwa Czesława Siekierskiego, by „pojechał do resortu”, na co ten, nie czekając na dalszy rozwój wypadków, zerwał się na równe nogi i w te pędy opuścił naradę, co jasno pokazało sprawność i skuteczność działania uśmiechniętego gabinetu.
O powadze sytuacji świadczyło też krótkie wideo, zamieszczone na profilu szefa rządu warszawskiego w serwisie X. „Król Europy” przybrał groźną minę i surowym tonem ogłosił, że „alkohol w opakowaniach, które przypominają tubki z musem owocowym dla dzieci”, to numer, który „u nas nie przejdzie”, a jak wiadomo od czasów ogłoszonej pandemii i wprowadzanych wówczas ograniczeń, słowo miłościwie nam panujących potrafi ważyć więcej, niżli ustawa. Premier naszego urokliwego bantustanu, w myśl zasady „dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie”, nakazał urzędnikom znalezienie odpowiednich przepisów i nękanie legalnie działającego przedsiębiorcy kontrolami, by „przeciwdziałać temu procederowi”, co nasunęło jednoznaczne skojarzenia z działalnością przestępczą, niebezpieczną co najmniej tak samo, jak handel narkotykami pod przedszkolem.
Tym razem „demokracja walcząca” nie musiała pokazywać swego oblicza w pełnej krasie, bowiem szybko okazało się, że państwo jako instytucja posiadająca monopol na przemoc jest w stanie zastraszyć biznesmena i wymusić postępowanie zgodne ze swą wolą bez zmiany prawa. Stojąca za „alkotubkami” spółka OLV jeszcze popołudniu pierwszego października zapewniła, że artykuł przeznaczony jest dla dorosłych, a ponadto „spełnia odpowiednie normy i wymogi związane z dystrybucją napojów alkoholowych”, lecz już kilka godzin później, po przedstawieniu „propozycji nie do odrzucenia” przez szefa rządu warszawskiego, wydała oświadczenie, w którym wyraziła głęboki żal za błędy i zapewniła poprawę, co było równoznaczne z wycofaniem produktu z rynku i zakończeniem sprzedaży. W związku z tym Polska 2050 ogłosiła sukces swego lidera, który zdaniem złośliwców mógłby być porównywalny z załatwieniem roli w filmie Johnny’emu Fontane przez „Ojca Chrzestnego”. Niezależnie od tego, nieustępliwy Hołownia zapowiedział, że „to dopiero pierwszy krok w walce o zdrowie i bezpieczeństwo naszych dzieci”.
O to, by rządowi nie zabrakło motywacji do działania, postarali się pobożni socjaliści. Były doradca Tuska, a obecnie czołowy polityk Prawa i Sprawiedliwości, Mateusz Morawiecki postawił stanowcze pytanie, „co rząd zrobi z taką luką w przepisach”, a sprzyjające ugrupowaniu media w oskarżycielskim tonie doniosły, że minister zdrowia Izabela Leszczyna o „alkotubkach” już dawno wiedziała, ale nie powiedziała. Pod wpływem presji politycznych przeciwników i społeczeństwa władza rychło przystąpiła do naprawiania błędów. Dyrektor Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom powinność swej służby zrozumiał i złożył dymisję, zaś wysłany przez szefa rządu do ministerstwa Czesław po kilku dniach wrócił z rewolucyjnym pomysłem. Resort rolnictwa przygotował rozporządzenie, zgodnie z którym alkohol w małych opakowaniach będzie mógł być sprzedawany tylko w butelkach albo puszkach. Owa propozycja pokazała dobitnie, że nie o bezpieczeństwo wystawianych na pokusę dzieci tu chodzi, bowiem kupują one również napoje w butelkach i puszkach.
Latem 2023 roku, pod wpływem wstrząsającej śmierci 8-letniego chłopca i ponad politycznymi podziałami, przyjęto „lex Kamilek”. Nieco ponad miesiąc po wejściu w życie ustawy „Gazeta Wyborcza”, opierając się na relacjach dyrektorów szkół i kuratorów oświaty, opisała problemy z przeprowadzeniem lekcji WF-u, odwoływaniem wycieczek i zbieraniem zaświadczeń, a także „paraliżujący strach”, jaki ogarnął nauczycieli. Podobnie, jak wówczas, tak i teraz, trzeźwy ogląd zachowała jedynie Konfederacja. Wśród jej przejętych zwolenników pojawiły się pytania, gdzie zatrzyma się rządowy regulacjonizm. Wszak, parafrazując marszałka rotacyjnego, „gaśnica wygląda jak gaśnica”, a jeśli w środku zamiast proszku będzie alkohol, nietrudno o tragedię.
Żenująca afera rozdmuchana z niczego, przez kilka dni była najgłośniejszym tematem w mediach mętnego nurtu i po raz kolejny unaoczniła chorobę polskiej polityki, czyli akcyjność. Kiedy tylko opinią publiczną wstrząsa głośny i bulwersujący temat, niezależnie od tego, jak niepoważny by był, politycy prześcigają się w powodowanych emocjami pomysłach. Wzburzony naród z zadowoleniem bije brawo, a pisana na kolanie ustawa jest przegłosowywana w myśl zasady, by zrobić to „prędko, zanim dotrze do nas, że to bez sensu”.