Strona głównaMagazynKamala Harris, czyli odżyły nadzieje skrajnej lewicy

Kamala Harris, czyli odżyły nadzieje skrajnej lewicy

-

- Reklama -

„Szanuję ten urząd – powiedział prezydent Joe Biden. – Ale bardziej kocham swój kraj”. W taki sposób wyjaśniał Amerykanom nagłe wycofanie się z wyścigu o prezydenturę. Przemawiał z Gabinetu Owalnego, wieńcząc w ten sposób ponad 50 lat kariery politycznej. Dodał, że przez pozostałe sześć miesięcy urzędowania zamierza skupić się na swojej pracy jako prezydent.

Wcześniej przez długie tygodnie wykluczał możliwość wycofania się z walki o reelekcję. W pewnym momencie ten 81-letni polityk mówił, że tylko „Pan Wszechmogący” może go do tego przekonać. Boga nie trzeba było do tego mieszać, bowiem wystarczyli partyjni, medialni i finansowi gracze.

- Reklama -

Zakulisowy „zamach”

„Postanowiłem, że najlepszym sposobem na pójście naprzód jest przekazanie pochodni nowemu pokoleniu. To najlepszy sposób na zjednoczenie naszego narodu” – mówił Biden. – „Wspaniałą rzeczą w Ameryce jest to, że nie rządzą królowie i dyktatorzy. Rządzą ludzie. Historia jest w waszych rękach. Władza jest w waszych rękach. Idea Ameryki – leży w waszych rękach”. Chwalił swoją prezydenturę i – rzekome – sukcesy. Chwalił „namaszczoną” przez niego wiceprezydent Kamalę Harris, która stanęła w szranki wyborcze. Rzecz w tym, że nie była to prezydentura dobra dla Ameryki, tak samo jak nowa kandydatka Partii Demokratycznej do roli prezydenta nie ma sukcesów politycznych. A jeśli je ma, to są rodem z radykalnej lewicy.

I mają rację ci, którzy mówią, że u demokratów mieliśmy swoisty zamach stanu. Biden rzeczywiście przegrywał w większości sondaży, zanotował fatalną debatę telewizyjną, ale to wszystko jeszcze nie oznaczało, że przegrał wybory. „Myślę, że to był zamach stanu. Nie chcieli, żeby kandydował. Miał bardzo niskie notowania w sondażach i myśleli, że przegra” – powiedział Donald Trump. – „Poszli do niego i powiedzieli, że nie wygra wyścigu, co uważam za prawdę, chyba że zrobiłbym coś bardzo głupiego, czego nie zamierzałem zrobić. Myślę, że był położony na łopatki, a oni powiedzieli: »Nie wygrasz, nie jesteś w świetnej formie i wypadłeś słabo w debacie«. Sądzę, że to debata o wszystkim zadecydowała”.

Opór prezydenta

Biden istotnie podupadł na zdrowiu, być może dopadła go nawet demencja, fizycznie i intelektualnie wyglądał ostatnio bardzo źle. Ale o tym jego zwolennicy wiedzieli i widzieli, łącznie ze sprzyjającymi mu mediami. A to one z „New York Timesem” na czele jako pierwsze po feralnej debacie zaczęły nawoływać do jego rezygnacji. Oficjalnie do chóru żądającego zmiany kandydata dołączyło zaledwie 30-40 kongresmenów i senatorów, co dawało tylko 15 proc. reprezentacji demokratów w Kongresie. Pojawiły się głosy donatorów żądających zmiany, ale to nie były tłumy. W sumie to niby niewiele i długo Biden się opierał. Słusznie mówił, że wygrał prawybory i już raz pokonał Trumpa, że ma szansę utrzymać Biały Dom.

Wszystko jednak miało rozgrywać się za kulisami i presja na Bidena rosła. Za akcją miał stać jego były przełożony Barack Obama, ponoć nie pałający do niego sympatią. „Zamach” mieli popierać czołowi i najbardziej wpływowi politycy Partii Demokratycznej z byłą spikerką Izby Reprezentantów Nancy Pelosi w roli głównej.

Prawybory do kosza

Trzy dni po decyzji Bidena na wiecu w Karolinie Północnej przemawiał Trump. Były prezydent ostro skrytykował Harris za dużą imigrację i wysoką inflację oraz starał się przedstawić ją jako „radykalnie lewicową wariatkę”.

„Jak wiecie, trzy dni temu oficjalnie pokonaliśmy najgorszego prezydenta w historii naszego kraju, skorumpowanego Joe Bidena. Zrezygnował, ponieważ bardzo przegrywał w sondażach. W każdym sondażu był na minusie i to dużym, więc zrezygnował” – mówił. – „Mamy więc nową ofiarę do pokonania. Kłamliwa Kamala Harris to najbardziej niekompetentna i skrajnie lewicowa wiceprezydent w historii Ameryki”.

Opisywał ją jako „bardziej liberalną” niż komunizujący senator Bernie Sanders i jako osobę odpowiedzialną za napływ przez południową granicę z Meksykiem milionów nielegalnych imigrantów. Oskarżył ją o kłamanie opinii publicznej „w celu ukrycia sprawności umysłowej Bidena”, sugerując, że „nie można jej ufać” i że „nie nadaje się” do przewodzenia. Podczas całego wiecu Trump nazwał Harris wielokrotnie „szaloną”, „bardzo złą osobą” i „niezrównoważoną”.

Demokraci od lat ostrzegają przed Trumpem jako zagrożeniem dla amerykańskiej demokracji. Że jeśli wygra, zostanie dyktatorem, powsadza przeciwników politycznych do więzienia, pozamyka nieprzychylne mu media, ograniczy wolność słowa i wprowadzi w całym kraju zakaz aborcji. W rzeczywistości to demokraci odrzucili demokrację, czyli prawybory; wyrzucili do kosza głosy ok. 15 mln ludzi, którzy jako kandydata na prezydenta wskazali Bidena. Ten prawybory jak najbardziej wygrał i nie miał konkurencji. Okazuje się, że to nie „zwykli” ludzie, lecz lewicowo-liberalne elity świata polityki, mediów i finansów, wybrały swojego pupila. I nawet nie zamierzały doprowadzić do wyłonienia jednego z pośród kilku kandydatów na partyjnej konwencji poprzez głosowanie delegatów.

Nie jest Margaret Thatcher

Kamala Harris nie ukończyła żadnych wybitnych studiów. Jako prokurator w San Francisco, a później w całej Kalifornii, dała się poznać bardziej z takich spraw sądowych, które windowały jej polityczną karierę. Także z wielu romansów, które temu służyły, jak choćby ze starszym o 30 lat Willie Brownem, byłym spikerem stanowej legislatury, jednym z lokalnych „baronów” Partii Demokratycznej. Została senatorem, ale niczym szczególnym się nie wyróżniła, poza tym, że przez firmę badawczą GovTrack została uznana za najbardziej lewicowego polityka w Senacie USA.

Mając „polityczną divę skrajnej lewicy” wystawioną w wyborach Trump musi grać ostro. Tak było podczas wiecu w Harrisburgu w Pensylwanii. Podkreślił, że jest ona jego całkowitym przeciwieństwem. „Nie można mnie kupić. Nie można mnie kontrolować” – powiedział publiczności zgromadzonej w New Holland Arena. I dobrze analizował nową sytuację. „Radykalni szefowie partii lewicowej zainstalowali marionetkowego kandydata, który będzie walczył tylko dla siebie. Kamala Harris nie dostała żadnego głosu. Jest całkowicie zaprogramowana, posiadana i kontrolowana przez darczyńców i brokerów władzy, którzy stworzyli jej kampanię, okradli nasz rząd oraz zarobili miliony i miliony dolarów” – powiedział, po raz pierwszy powracając do stanu „wahającego się” po próbie zamachu na jego życie w Butler na początku lipca. Dodał: „Nie zapominajcie, że cztery tygodnie temu uważano ją za najgorszą: niemądrą, okropną, najgorszą wiceprezydentkę w historii…, a tu nagle stała się nową Margaret Thatcher. Wielką Margaret Thatcher. Nie, nie jest nią”.

Skrajna lewica

Kamala Harris jest typową demokratką z San Francisco i dowodem na to, jak ideologia „woke” i „cancel culture” opanowały sporą część amerykańskiej polityki. Jako prokurator generalny Kalifornii przewodziła liberalnemu zniszczeniu tego niegdyś wspaniałego stanu. Jako senator z Kalifornii głosowała razem z lewackim skrzydłem swojej partii. Popiera gwarantowany dochód podstawowy, zakazy odwiertów ropy i gazu oraz utrudnianie finansowania policji i ograniczanie jej roli. Jest za dopuszczalnością aborcji regulowaną przez rząd federalny oraz pełną swobodą dotyczącą „tranzycji” płciowej nawet małych dzieci. „Ona chce aborcji w ósmym i dziewiątym miesiącu ciąży – pomyślcie o tym – i aż do porodu, a nawet po porodzie” – mówił Trump.

Jako wiceprezydent jest odpowiedzialna za oddanie w Senacie decydującego głosu w sprawie uchwalenia ustawy o redukcji inflacji, czyli nadmiernego wydatku o wartości 2 bilionów dolarów, który przyniósł dokładnie odwrotny skutek od zamierzonego. Postawiono ją na straży ochrony granicy z Meksykiem i skończyło się to zalewem Ameryki milionami nielegalnych imigrantów. W kwestiach polityki zagranicznej nie ma bladego pojęcia.

W sondażach w porównaniu z Bidenem na pewno poprawiła wynik, co wiąże się z odzyskaniem przez Partię Demokratyczną nadziei na wygranie wyborów i entuzjazmem zwolenników tej partii. Analizowanie wyników tych sondaży nie ma w tej chwili sensu. Trzeba poczekać na połowę września, już po zakończeniu konwencji demokratów i weekendu „Labor Day”, czyli tutejszego „święta pracy”. Ameryka zakończy okres wakacyjny i pozostanie jej dwa miesiące do wyborów.

W realnie ocenianych szansach Trumpa z Bidenem ten pierwszy miał prognozy zdobycia 315-320 elektorów, czyli znacznie powyżej wymaganych 270, aby zostać prezydentem. Odrobienie tej straty przez Kamalę Harris, choć możliwe i poparte optymizmem po wycofaniu Bidena, wydaje się arcytrudne.

Najnowsze