Cierpiący na demencję Joe Biden wycofał się z prezydenckiego wyścigu, ale pomimo wszystkich wpadek i tak prezentował się zawsze jako bardziej błyskotliwy od swojej wiceprezydent.
W 2020 r. w Polsce miała miejsce pamiętna podmiana: zaliczającą kompromitację za kompromitacją Małgorzatę Kidawę-Błońską zastąpił na ostatniej prostej, przy niemałej pomocy rządzącego wówczas PiS-u, Rafał Trzaskowski. Z całkowicie niezrozumiałych przyczyn w 2024 r. przywództwo amerykańskiej Partii Demokratycznej postanowiło dokonać rzeczy odwrotnej: na mniej niż pół roku przed wyborami oficjalnym kandydatem uczyniło amerykańską wersję Kidawy – Kamalę Harris.
Polska i amerykańska Kidawa
Obie panie łączy nie tylko pewne podobieństwo zewnętrzne, ale i także ogólna charakterystyka intelektualna. Formalnie posiadają dobre wykształcenie poparte dyplomami poważnych uczelni, ale nawet pobieżne zaznajomienie się z ich wypowiedziami pozwala zrozumieć, że mamy do czynienia z kobiecymi Dyzmami, wyniesionymi na szczyt politycznej machiny, głównie mocą parytetów.
Obie Kidawy: polską i amerykańską, łączy nade wszystko osobliwa barwa śmiechu zdradzająca operowanie na niezbyt wyrafinowanym aparacie myślowym. Swoją drogą „kidawowy śmiech” to zjawisko dość częste wśród parytetowych „polityczek”, które w wielu oficjalnych sytuacjach swoje zakłopotanie i nieprzygotowanie do pełnienia ważnych funkcji maskują wdzięczeniem się do prawdziwych decydentów, które prezentują zapewne na co dzień w mniej formalnych sytuacjach.
Kidawa Harris i Kidawa-Błońska są postaciami, które bez promptera lub przygotowanej na kartce treści wystąpienia do zaoferowania mają niemal wyłącznie uśmiech i banał. W demokracji nie trzeba wprawdzie wiele, aby porwać tłumy, jeśli tylko ma się zapewnione odpowiednie wsparcie medialno-biznesowe, lecz problemem obu pań jest to, że mają problem nawet z „nie trzeba wiele”.
Postmodernizm w polityce
Amerykańska scena polityczna już dawno temu znalazła się w stadium postmodernistycznym. Jeszcze na początku XX w. wydawało się, że wyścig prezydencki będzie się wiecznie rozstrzygał między dwoma przyprószonymi siwizną, wysokimi, postawnymi i białymi kandydatami obu partii, uosabiającymi typowo amerykańskie cechy oraz stabilność systemu politycznego. Polityka parytetów zrewolucjonizowała to podejście, ale nawet Barack Obama, przy całej nikczemności prowadzonej przez niego polityki, reprezentował wciąż ze sobą wysoki poziom intelektualny. Za sprawą duetu Biden-Harris amerykańska scena polityczna wkroczyła jednak w epokę absurdu, przekreślającą wszelkie dotychczasowe zasady.
Kamala-Kidawa Harris ze swoimi kwalifikacjami nie miałaby prawa zostać wiceprezydentem u żadnej z dotychczasowych głów amerykańskiego państwa, a jednak została, ponieważ potęga kreacji medialnej i politycznej amerykańskiego deep state osiągnęła szczytowy poziom. Gdy tylko Biden ogłosił swoją rezygnację, korporacyjna machina medialna przystąpiła do pompowania jej kandydatury, zalewając wydania portali, gazet i serwisów informacyjnych materiałami ukazujących ją jako mądrą, sympatyczną i decyzyjną kobietę. Pomimo całego tego wysiłku i puszczenia w obieg kilku fałszywych sondaży, w narodzie amerykańskim nie widać jednak, aby Harris rozkochała w sobie wyborców.
Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa bez ucieknięcia się do kolejnego oszustwa wyborczego, jej szanse na zwycięstwo mogą być niewielkie. Przynajmniej w nadchodzących wyborach, ponieważ porażająca skala nielegalnej imigracji może już wkrótce przynieść demokratom tak wielką liczbę nowych wyborców, że ich przeciwnicy nie zdołają się już podnieść.
Sens wystawiania do wyścigu prezydenckiego takich postaci, jak Biden czy Harris, można wytłumaczyć tylko poczuciem omnipotencji środowisk sprawujących faktyczną władzę w USA. Im mniej dany kandydat niezależny intelektualnie i ideowo, tym łatwiej przy jego pomocy osiągać zamierzone cele. Jak inaczej zresztą wytłumaczyć wytypowanie do rządzenia staruszka z demencją oraz kandydatki potrafiącej bez promptera jedynie bełkotać?
Oddana aborcji
W przypadku Kamali Harris uwagę zwraca jednak fakt, że pomimo całej jej indolencji istnieją obszary, w których potrafi być konsekwentna. Rzekomo katolicki prezydent Biden, który był tak bardzo afirmowany w swoich działaniach przez otoczenie papieża Franciszka, dobrał sobie (dobrano mu?) na zastępczynię osobę będącą być może najbardziej antykatolicką w dziejach Białego Domu. Stany Zjednoczone mają bardzo wolnomularskie i protestanckie korzenie, więc kolejni prezydenci nie grzeszyli nigdy sympatią wobec katolików, lecz w przypadku Kamali Harris mamy już do czynienia z systematyczną walką z nimi na wszelkich możliwych poziomach. Dało to o sobie znać choćby w 2019 r., gdy przesłuchując przed komisją Kongresu należącego do Rycerzy Kolumba Briana Bueschera, dała pokaz bezprzykładnej wrogości względem tego, co reprezentuje ze sobą Kościół.
Harris jest wręcz owładnięta żądzą legalizacji dzieciobójstwa na dowolnym etapie ciąży. Jeszcze jako prokurator generalny stanu Kalifornia doprowadziła do uchwalenia prawa (uchylonego później przez Sąd Najwyższy) zmuszającego ośrodki pro-life do promocji aborcji. Jako kongresmen miała udział w przygotowaniu przepisów prawnych nakazujących wykonywanie aborcji wszystkim lekarzom bez względu na przekonania.
Jako swojego ewentualnego wiceprezydenta Harris wybrała Tima Walza, znanego z bezczynności wobec zamieszek wywołanych w stanie Minnesota przez kolorową ludność w 2020 r. Wybór takiego, a nie innego polityka oznacza, że Partia Demokratyczna została już niemal w całości przejęta przez radykalne, progresistowskie skrzydło. Tym samym partia, która pierwotnie reprezentowała południowe, rolne i bardziej konserwatywne stany przeciwko liberalnemu, wielkomiejskiemu wschodniemu wybrzeżu, została przejęta przez idee neomarksistowskie.
Zakładając, że w Stanach Zjednoczonych dojdzie do kolejnego cudu nad urną, powinniśmy się powoli przygotowywać na głowę amerykańskiego państwa mylącą Koreę Północną z Koreą Południową oraz wybuchającą irytującym śmiechem w najmniej oczekiwanych momentach. W przypadku Kidawy Harris nie ma przy tym nawet większego sensu wgryzanie się w to, co myśli na temat sytuacji międzynarodowej, polityki podatkowej, celnej czy finansowej, ponieważ tak jak Biden nie jest w tych kwestiach decyzyjna. Obszarem, w którym miałaby ewentualnie większe pole do popisu, są niestety kwestie kulturowe, cywilizacyjne i obyczajowe. Jako rasistka, zwolenniczka mordowania nienarodzonych bez ograniczeń, transgenderowej agendy oraz masowej i niekontrolowanej imigracji, Harris może doprowadzić Stany Zjednoczone do jeszcze większego kryzysu niż obecnie.