Konferencja National Conservatism (NatCon), z udziałem m.in. premiera Węgier Viktora Orbana i byłego premiera Polski Mateusza Morawieckiego, została przerwana przez Emira Kirę, burmistrza dzielnicy Sainte-Josse-ten-Noode w Brukseli. Na miejscu interweniowała nawet belgijska policja.
W spotkaniu uczestniczyli także m.in. kard. Gerhard Mueller, była szefowa brytyjskiego MSW Suella Braverman, Nigel Farage i francuski polityk Eric Zemmour. Na ten dość wyjątkowy akt cenzury zareagował belgijski historyk prof. David Engels, który odniósł się do Orwella i napisał: „Jestem Belgiem i dziś bardzo wstydzę się za swój kraj. Wolność zaczęła oznaczać niewolnictwo, pokój – wojnę, a niewiedza – siłę”.
Przed lokalem, gdzie trwała konferencja, pojawiła się policja, „sprawdzając, jakie kroki należy podjąć, aby ją przerwać”. Zdecydowano, że spotkanie będzie zamykane „stopniowo”, czyli osoby wychodzące nie były już z powrotem wpuszczane na salę. Za decyzją o przerwaniu konferencji stał Emir Kir, mer dzielnicy Sainte-Josse-ten-Noode, gdzie wynajęto salę. Twierdził, że zrobił to w celu ochrony „bezpieczeństwa publicznego” i plótł o tym, że w jego dzielnicy „skrajna prawica nie jest mile widziana”. Policja dostarczyła nakaz przerwania wydarzenia, w momencie gdy przemawiał brytyjski polityk Nigel Farage, główny „sprawca” Brexitu. Ten międzynarodowy skandal odbił się echem także we Francji.
Słów krytyki nie szczędził Éric Zemmour, założyciel partii „Rekonkwista”. Mówił o Belgii jako kraju „pomiędzy szariatem a dyktaturą”. „Belgia była kiedyś wolnym krajem, w którym powitano Victora Hugo na wygnaniu. Widzę, że dzisiaj jest to kraj znajdujący się pomiędzy szariatem a dyktaturą. To smutny los tego pięknego kraju” – mówił prezes „Reconquête!”. Francuskie media przypomniały, że mer dzielnicy Saint-Josse został wykluczony z Belgijskiej Partii Socjalistycznej w 2020 r. i stało się to po spotkaniu z tureckimi burmistrzami z radykalnej i nacjonalistycznej partii tureckiej MHP. Ten brukselski polityk jest typowym przykładem islamogoszyzmu, który zdaje się traktować lewicowość jako dodatkową szansę na utrwalanie „wielokulturowości” Europy, a przy okazji na znalezienie w niej trwałego miejsca dla islamu. Nic dziwnego, że spotkanie polityków uważanych za „nacjonalistów” do gustu mu nie przypadło.
AFP informowała, że decyzję burmistrza „potępiono na sali, w której od rana uczestniczyło w zgromadzeniu kilkaset osób, w tym wielu nacjonalistycznych i konserwatywnych, eurosceptycznych posłów do Parlamentu Europejskiego”. Agencja zacytowała Farage’a, który mówił, że „jesteśmy w zasięgu staromodnego komunizmu, w którym obowiązywała zasada, że jeśli się z nimi nie zgadzasz, zostajesz wykluczony”. Przypomniano, że Konferencja Konserwatyzmu” (NatCon) była zakazywana po kolei w trzech wynajętych salach w Brukseli. Pierwotnie „NatCon” miał zostać zorganizowany w sali recepcyjnej w dzielnicy europejskiej, ale nie podobało się to merowi tej gminy Philippowi Close. Później sąsiednie miasto Etterbeek też odwołało spotkanie, twierdząc, że wynajęty hotel Sofitel „został wprowadzony w błąd co do charakteru wydarzenia”. Mer Emir Kir z kolei był podobno „zaskoczony”, gdy ostatecznie spotkanie zostało przeniesione do jego dzielnicy Saint-Josse. Dodajmy, że Eric Zemmour nie został już wpuszczony na salę przez policjantów.
Skandal był na tyle głośny, że premier Belgii Alexander De Croo uznał zakaz „spotkania nacjonalistycznej prawicy” (terminologia AFP) za „niedopuszczalny” i także skrytykował „atak na wolność słowa na kilka tygodni przed wyborami europejskimi”. Dodał, że „autonomia gmin jest kamieniem węgielnym naszej demokracji”, ale nie powinna mieć prymatu „nad belgijską konstytucją, która od 1830 r. gwarantuje wolność słowa i pokojowe zgromadzenia”. Zareagował także brytyjski premier Rishi Sunak, który decyzję władz Brukseli uznał za „wyjątkowo niepokojącą”. Mera wsparła skrajna lewica, a „kolektyw” stowarzyszeń „Antyfaszystowska Koordynacja Belgii” postanowił zorganizować demonstrację przeciw konferencji. Decyzja spodobała się też np. europosłowi Andrzejowi Halickiemu z PO. Ten też zapisał się chyba do „frontu antyfaszystów”.
„Le Figaro” podkreśliło kontekst wyborczy tego skandalu i dodało, że „to nacjonalistyczne i eurosceptyczne zgromadzenie odbywało się w kontekście rosnących wpływów tej rodziny politycznej w wielu państwach europejskich”. Dodano, że „część ekspertów przewiduje”, że frakcja KKR (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy) lub grupa Tożsamość i Demokracja może po 9 czerwca „zająć miejsce trzeciej siły politycznej w parlamencie europejskim, zaraz za proeuropejską prawicą (EPL) i socjalistami”.
France Info, za AFP, pisało o „zamknięciu kontrowersyjnego spotkania przedstawicieli nacjonalistycznej prawicy”. Ciekawe, że wymieniano, iż „wśród uczestników byli Francuz Eric Zemmour, Brytyjczyk Nigel Farage, twórca Brexitu i premier Węgier Viktor Orban”, a pomijano akurat postać Mateusza Morawieckiego, który pewnie trochę psuł im obraz całości. Wniosek z tej hucpy urządzonej przez władze lokalne Brukseli jest dość niepokojący. Następuje coraz wyraźniejsze przesuwanie dyskursu politycznego w lewo, a na margines wyrzucani są już nie tylko medialnie, ale i praktycznie, demokratycznie wybierani w swoich krajach politycy.
Były szef Frontexu zwyzywany
Jednym z uczestników spotkania konserwatystów w Brukseli był b. szef europejskiej agencji Frontex, Francuz Fabrice Leggeri. Jego przypadek potwierdza „wzmożenie rewolucyjne” w Unii Europejskiej. Na uniwersytecie Lyon 2, pewien nauczyciel akademicki nazwał na swoim wykładzie tego byłego szefa Frontexu… „skrajnie prawicowym faszystą”. Był to wykład dla studentów pierwszego roku na temat instytucji europejskich. Takie będą „unie”, jakie młodzieży chowanie – chciałoby się dodać.
Frontex został na tym wykładzie opisany jako agencja europejska, „która zajmuje się odpychaniem imigrantów, aby ich topić w Morzu Śródziemnym”. O byłym szefie Frontexu, którym był Francuz Fabrice Leggeri, studenci mogli usłyszeć, że to „skrajnie prawicowy faszysta i ksenofob”. To „reprezentatywny” incydent lewicowych ekscesów nie tylko na tym uniwersytecie. Ten miał miejsce podczas zajęć z Historii Instytucji Międzynarodowych i Europejskich, a treść tego „wykładu” wydostała się do mediów.
Leggeri urzędował w Warszawie i w latach 2015–2022 był dyrektorem wykonawczym Europejskiej Agencji Straży Granicznej i Przybrzeżnej. Poważnie podchodził do obowiązku ochrony granic UE i właśnie za to został odwołany przez KE. Doświadczenie współpracy z KE pokazało mu, że Bruksela nie traktuje poważnie ochrony granic i wręcz sprzyja napływowi do Europy imigrantów. Leggeri w tym roku zdecydował się kandydować do PE z listy Zjednoczenia Narodowego.
Nie zrobią referendum w sprawie imigracji
Czym bliżej wyborów, tym bardziej partie dawnej centroprawicy starają się odebrać głosy „populistom” i udają, że będą ostro walczyć np. ze zjawiskiem nielegalnej imigracji. W Polsce takie zupełnie niewiarygodne deklaracje składa Donald Tusk. We Francji głosy Zjednoczeniu Narodowemu stara się odebrać Partia Republikanie (LR).
LR złożyła w kwietniu propozycję referendum w sprawie przywrócenia wykreślonych z ustawy imigracyjnej przez Radę Konstytucyjną środków przeciwdziałania temu zjawisku. Teraz ta sama Rada debatowała nad ważnością takiego referendum.
Rada Konstytucyjna, w której większość mają politycy lewicy, zakwestionowała jeszcze w styczniu 2024 r. wiele zamieszczonych w ustawie ograniczeń wobec imigracji. LR zebrała jednak 190 podpisów parlamentarzystów (wymaganych jest minimum 185) i wszczęła procedurę doprowadzenia do referendum. Prawo francuskie przewiduje taką możliwość od 2008 roku. Warunki doprowadzenia do referendum są jednak trudne do pokonania. Jeśli nawet referendum zostałoby zatwierdzone przez Radę Konstytucyjną, to Republikanie musieliby w ciągu dziewięciu miesięcy zebrać prawie 4,8 mln podpisów obywateli, czyli 10 proc. elektoratu.
„Nadszedł czas, aby w końcu oddać głos Francuzom, z którymi nigdy nie konsultowano się w sprawach imigracji” – stwierdził przewodniczący Partii Republikanie Éric Ciotti. Propozycja referendalna dotyczyłaby pięciu artykułów zakwestionowanych przez Radę Konstytucyjną. Chodzi m.in. o zreformowanie dostępu migrantów do świadczeń socjalnych (wymóg legalnego pobytu od 2,5 do 5 lat, ograniczenie pomocy medycznej dla nielegalników, przybyszów do nagłych przypadków czy dostępu do mieszkań socjalnych). Przeciw referendum w tej sprawie był rząd (przegłosowana ustawa migracyjna poszła znacznie dalej niż projekt rządowy). Władza wykonawcza złożyła swoje memorandum do Rady Konstytucyjnej, w którym chciała odrzucenia pomysłu centroprawicy.
Pomysł Republikanów kwestionowali też socjaliści. Złożyli w Radzie kontrwniosek i nazwali pomysł LR „referendum wstydu”. Ostatecznie Rada Konstytucyjna odrzuciła referendum, wyjaśniając, że wniosek nie spełnia wszystkich kryteriów. Posłużono się wybiegiem, że propozycja nie może odnosić się do przepisu uchwalonego mniej niż rok temu oraz tego, że „musi dawać gwarancję, że temat referendum będzie zgodny z zasadami konstytucyjnymi”. Referendum więc nie będzie…