Grzegorz Braun, kandydat na Urząd Prezydenta RP, po raz kolejny zaskoczył nas swoją publiczną interwencją w obronie dobrego imienia Polski i narodowych wartości. Prosto z trasy, podczas trwającej kampanii, podzielił się z „Najwyższym Czasem!” szczegółami z ostatnich wydarzeń, o których było głośno nie tylko w kraju, ale i w Europie. Uzasadnił również decyzję o starcie w wyborach prezydenckich i odniósł się do swoich krytyków. Rozmawia red. Julia Gubalska.
Julia Gubalska: – Zacznijmy od gorącej wiadomości, która nas wszystkich zaskoczyła. Wystawa na opolskim rynku, którą Pan w poniedziałek mijał, przedstawiała zdjęcia z tzw. marszów równości i historie osób ze środowiska LGBT. Pan zamalował tę wystawę, kreśląc na stojących banerach napis: „STOP PROPAGANDZIE ZBOCZEŃ”. Co zmotywowało Pana do kolejnej interwencji i wyraźnej manifestacji swojego sprzeciwu?
Grzegorz Braun: – To nie jest tylko mój indywidualny sprzeciw, fanaberia, jakaś fantasmagoria. To jest po prostu stan prawny Rzeczypospolitej Polskiej. Na razie jeszcze obowiązuje prawo, które zapisane jest m.in. w art. 31. Konstytucji, w którym jest mowa o moralności publicznej. Zwracam uwagę, że to nie jest język publicystyki, poezji, tylko to jest język prawa. Moralność publiczna jest wartością postrzeganą przez ustawodawcę jako wymagająca ochrony prawnej. Dalej w Kodeksie wykroczeń mamy artykuły, które mówią o niemoralnych zachowaniach i manifestacjach – mówią o wybrykach nieobyczajnych, do których zaliczane jest np. eksponowanie ogłoszeń, ilustracji, które mają treść właśnie nieobyczajną. Ja zatem interweniując na opolskim rynku, przywróciłem równowagę prawa i bezpieczeństwo w przestrzeni publicznej. Bezpieczeństwo normalnych ludzi, którzy, chwała Bogu, stanowią jeszcze większość w Polsce, normalnych rodzin, ojców, matek, którzy nie planują w swoim programie wychowawczym, edukacyjnym, promocji dewiacji. Parady dewiantów i promotorów dewiacji, propagowanie takich treści pod okiem władzy samorządowej, bo to się działo tuż pod ratuszem, samo w sobie nosi znamiona czynu zabronionego.
Brońmy naszej przestrzeni publicznej przed propagandą zachowań, które oprócz tego, że są niemoralne i nieobyczajne, to są także groźne dla zdrowia i życia. Przypomnę, że statystycznie sodomici żyją krócej, więc jeśli nasze dzieci i młodzież mamy w tej sprawie informować, to jest to tak kluczowa informacja jak to, co oznacza światło zielone czy światło czerwone na przejściu ulicznym. Ludzie, którzy hołdują niekonwencjonalnym zachowaniom w sferze seksualnej, ryzykują szwank na zdrowiu i skrócenie życia. Tu natomiast propaguje się te zachowania jako niosące stygmaty wyższości, wyjątkowości i jest ewidentne, że tego typu ekspozycje promują, zachęcają, a zatem dezinformują młodych ludzi co do rzeczywistego obrazu tych faktów. Stąd moja interwencja, a potem reakcja władz opolskich, które przyznały to natychmiast w mediach, że tak – z budżetu lokalnego poszło 35 tys. złotych na tych kilka plansz z ilustracjami o treści nieobyczajnej. Zobaczymy, jaki ta sprawa będzie miała dalszy bieg. Ja zadbałem o to, żeby miała dalszy bieg, tzn. wezwałem na miejsce policję i – przedstawiwszy się – zwróciłem uwagę, że policja z mocy prawa powinna w takich sytuacjach interweniować.
– Nawiążę teraz do drugiej sytuacji, która miała miejsce w Parlamencie Europejskim i również odbiła się szerokim echem. Jakie konsekwencje spotkały Pana za przerwanie minuty ciszy dla ofiar Holokaustu i jak długo będzie Pan jeszcze zmuszony się z nimi mierzyć?
– Szanowni Państwo, jako recydywista dostałem wyższy wymiar kary. Poprzednio za stwierdzenie, że są mężczyźni, kobiety i osoby z zaburzeniami, dostałem karę w wymiarze 2 dniówek potrąceń i wykluczenia z posiedzeń plenarnych. Teraz za wezwanie do modlitwy za ofiary żydowskiego ludobójstwa w Gazie – 30 dniówek potrąceń łącznie, a to niebanalne dla mojej rodziny sumy, i 30 dni wykluczenia z posiedzeń plenarnych. Żeby było to jeszcze śmieszniejsze, ja będę zobowiązany od dziś pojawiać się w Brukseli i Strasburgu, podbijać kartę na czytniku obecności, podpisywać się na liście obecności, ale nie będę mógł brać udziału w posiedzeniach plenarnych. Będę natomiast brał udział w posiedzeniach komisji PE, w miarę możliwości będę starał się w nich uczestniczyć.
– Przechodząc do tematu kampanii wyborczej i samego Pana startu w wyborach prezydenckich… Czym się Pan kierował przy podjęciu decyzji o kandydowaniu na Urząd Prezydenta RP? Czy myśli Pan, że mógłby Pan zdziałać na stanowisku Prezydenta RP więcej dla Polski niż obecnie w Parlamencie Europejskim?
– Tutaj w ogóle nie ma porównania. Prezydentura to jednak władza realna, a uczestnictwo w posiedzeniach Parlamentu Europejskiego ma funkcję również istotną, ale propagandową. To kopanie się z koniem w Państwa imieniu i dyktowanie do protokołów od czasu do czasu jakiegoś odrębnego stanowiska, wolnego głosu. Sprawa polska rozgrywa się jednak w Polsce. Tutaj trzeba wziąć władzę po to, żeby odzyskać niepodległość, nie stracić bezpieczeństwa i resztek suwerenności, żeby wojsko polskie nie zostało wysłane na Ukrainę i żeby pakt migracyjny, eurokołchozowy nie został wykonany. Jedno i drugie będzie śmiertelnym ciosem w polską państwowość i narodowość. Jeśli zostaniemy wplątani w nie naszą wojnę, nie wrócimy z niej w jednym kawałku. Jeśli pakt migracyjny zostanie nam narzucony, to nasze życie ulegnie nieodwracalnej dewastacji, tak jak widzimy to w innych krajach Europy. Dlatego Niemcy przepychają do nas nachodzców, subsaharyskich inżynierów z nożami w zębach, ponieważ sami sobie z tym nie radzą.
To są, Szanowni Państwo, sprawy najpilniejsze, równie pilne jak ostateczne odrzucenie roszczeń żydowskich. I warto się zastanowić, kto spośród pretendentów na Urząd Prezydenta RP ma taką zdolność i przejawiłby taką skłonność, żeby w tych sprawach, kluczowych dla naszego bezpieczeństwa, powiedzieć „nie”. Ja się zgłaszam, ponieważ sądzę, że upoważnia mnie do tego szereg doświadczeń, zwłaszcza z ostatnich lat. Państwo też dzięki temu możecie nie tylko na moich słowach opierać swoje preferencje wyborcze, ale również możecie sądzić mnie po moich działaniach, po tym, co uczyniłem, a czego żadną miarą uczynić nie chciałem. Czy to w latach mniemanej pandemii, czy w latach wzmożenia wojennego, ukrainizacji i banderyzacji Polski. Także mój stosunek do Eurokołchozu jest wyzbyty jakichkolwiek złudzeń i nierealistycznych przesądów.
– Jak odniesie się Pan do krytyków Pana kroku, jakim było ogłoszenie swojego startu w wyborach prezydenckich? Odwołują się często do Pana wypowiedzi o „skoku na główkę do pustego basenu”, a nawet zarzucają Panu doprowadzenie do rozłamu w Konfederacji.
– Szanowni Państwo, dziś nie ma Konfederacji. Jest neokonfederacja, projekt wrogo przejęty i sprowadzony do rowu, żeby nie powiedzieć do bagna centrowego. Jest to termin poniekąd fachowy, z historiografii. Z dziejów europejskiej demokracji pomiędzy lewicą a prawicą rozciąga się bagno. I w tym bagnie ląduje właśnie neokonfederacja, czego ostatnie spotkanie na szczycie jest chyba dobrą ilustracją. Tyle na temat wywracania stolika – widzieliśmy to, usłyszeliśmy i naprawdę warto nie bagatelizować już więcej tych gestów i deklaracji woli lub też braku woli politycznej, zmieniania aktualnego układu. Kto zdementował Konfederację? Z całą pewnością nie ja doprowadziłem do rozprowadzenia posłów do Europarlamentu po różnych grupach europarlamentarnych, to nie ja odpowiadam za to, że Konfederacja właśnie w Brukseli i Strasburgu została rozpruta po szwach. Ja zachowałem swoją drogę łącznika, spoiwa, człowieka między skrzydłem narodowym a wolnościowym. Moi do niedawna mógłbym jeszcze powiedzieć koledzy, zadeklarowali wyraźnie, że możliwości współpracy wyczerpały się. Nie zamierzam nikogo na siłę uszczęśliwiać moją obecnością. Jeśli ktoś był sceptyczny względem mojej kandydatury, to po miesiącach, które już minęły, myślę, że czas znowu odnieść się do rzeczywistości. A rzeczywistość potwierdza dobitnie, że polscy patrioci beze mnie w tych wyborach nie mieliby swojego kandydata.
Dzisiaj to właśnie szeroki front gaśnicowy stoi w awangardzie wolnościowych i narodowych oczekiwań. Tutaj powiewa dumnie sztandar korwinizmu, tutaj mówimy „nie” obniżaniu i upraszczaniu, ale mówimy oldschool-owym i wolnościowym językiem o znoszeniu tych podatków, których pobór jest problematyczny, kosztowny i skomplikowany. PIT, CIT – do likwidacji, ZUS do wygaszenia. Nie należy młodego pokolenia siłą wciągać do bismarckowskiej piramidy finansowej, tylko trzeba uwolnić polską przedsiębiorczość. Dla małych, średnich i mikroprzedsiębiorstw problem w dostępie do rynku to nie tylko wysokie opodatkowanie i ponadmiarowe obciążenie kosztami, ale także normy europejskie. Dlatego eurokołchozowy dyktat musi być odrzucony, dlatego o PolExicie należy rozmawiać nie tylko w trybie publicystycznym, ale przejść do trybu analiz i fazy przygotowawczej tej operacji. Należy odrzucić wszystkie „łady” i cały świat eurokomuny.
Jestem, byłem i będę zwolennikiem odzyskania niepodległości, normalizacji stosunków wewnętrznych i zewnętrznych z wszystkimi naszymi najbliższymi sąsiadami na Wschodzie i na Zachodzie, ale nie dlatego, żeby zachęcać Państwa do udziału w festiwalu przyjaźni i pojednania, ale po to, żeby otwierać drogę do robienia dobrych interesów. Dobry interes to np. most energetyczny z białoruskiej elektrowni jądrowej. Za mojej kadencji wracamy do węgla, dość urojeń związanych z wiatrakami, do mielenia ptaków fotowoltaiką i skroplonym gazem, który może być sprowadzany zewsząd, tylko nie z najbliżej sprowadzanych źródeł. Francuzi rok co roku kupują ten gaz od Rosjan i jakoś nikt ich z Europy nie wypisuje, a francuskiego prezydenta nikt jeszcze nie nominował na ruskiego agenta. Postuluję powrót do zdrowego rozsądku, do wolności i normalności. Nienegocjowanej, niezniuansowanej, niezrelatywizowanej przez złudzenia o tym, że można mieć Polskę, ale jednocześnie kontynuować politykę Andrzeja Dudy. To się wzajemnie wyklucza.
– Jak ocenia Pan swoje szanse w tych wyborach? Czy wierzy Pan sondażom?
– Pani Redaktor, ja mam codzienny sondaż na spotkaniach z moimi rodakami i bardzo to sobie cenię. Jest to kontakt i komunikacja dwukierunkowa. Ja, Szanowni Państwo, wiele korzystam na tej kampanii prezydenckiej. To przecież nie pierwsza kampania ogólnopolska, którą prowadzę. Jest to okazja, żeby wielu rzeczy się dowiedzieć i utwierdzić się w wierze w naród polski. Widzę, że jest w Polsce jeszcze dość Polaków, którzy chcą być Polakami, a nie eurokołchoźnikami. A że sondaże są narzędziem nieobiektywnego pomiaru, a nie manipulacji, to z kolei też nie nowina. Rok temu w jednym tylko okręgu w eurowyborach miałem zaszczyt zdobyć mandat z najlepszym wynikiem wśród wszystkich kandydatów Konfederacji. Z „dwójki”, a nie z „jedynki”. Machnijmy ręką na sondaże, pracujmy ciężko i poddajmy się temu werdyktowi. Jestem pełen optymizmu, staję do tych wyborów z poczuciem wielkiej odpowiedzialności, ale jednocześnie z lekkim sercem, bo wiem, że dezercja i abdykacja byłyby niedopełnieniem obowiązków, do których się poczuwam wobec moich rodaków i wobec mojej Ojczyzny.
– Życzę niegasnącego optymizmu, o którym Pan wspomniał, i dalszej siły do walki. Dziękuję Panu za rozmowę.