Strona głównaMagazynWyrok jak za Stalina. Ksiądz skazany na kilkanaście lat

Wyrok jak za Stalina. Ksiądz skazany na kilkanaście lat

-

- Reklama -

Trudno komentować wyrok na księdza Okotołowicza, który zapadł w Mińsku. Miał on charakter tajny. Niewiele o nim wiadomo. Nieoficjalne informacje mówią, że został skazany za „zdradę państwa” na karę 11 lat pobytu w kolonii karnej o zaostrzonym rygorze.

Od ukaranego miał odciąć się Kościół katolicki. Na ogłoszeniu wyroku miał się nie zjawić żaden przedstawiciel episkopatu Białorusi ani Nuncjatury Apostolskiej. Według nieoficjalnych doniesień ksiądz Henryk miał nie przyznać się do zarzutów i uznać proces za sfingowany. Wiadomo też, że ksiądz Henryk został aresztowany w listopadzie 2023 r. Złośliwi mówią, że w całej sprawie jest jedyna pozytywna wiadomość – że ksiądz już jeden rok odsiedział i zostało mu jeszcze tylko dziesięć lat! Kapłanowi oczywiście do śmiechu nie jest, bo wszystko wskazuje na to, że Aleksandr Łukaszenka będzie rządził jeszcze przynajmniej jedną kadencję, a to oznacza, że przyjdzie mu odsiedzieć przynajmniej pięć lat.

- Reklama -
1,5 proc. dla Fundacji Najwyższy Czas!

Proces ks. Henryka Okotołowicza był tajny. Oznacza to, że zeznawali w nim sami funkcjonariusze tej służby, których tożsamość dla ogółu społeczeństwa musi pozostać tajemnicą. KGB w tej kwestii zachowuje się bardzo profesjonalnie, dbając, by ich agenci nie zostali zdekonspirowani.To, że takowi byli w jego najbliższym otoczeniu, jest więcej niż pewne. Nieprzypadkowo ksiądz Henryk Okotołowicz został wybrany na cel ataku. Należy on do tej grupy białoruskich księży, z którymi biskupi mają najwięcej problemów.

Europa Suwerennych Narodów

Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych był upominany przez przełożonych, by zdawał sobie sprawę, w jakim kraju pracuje. Należał on też do tej grupy miejscowych księży, którzy nie bardzo się przejmowali upominaniem przełożonych, kwitując je stwierdzeniem: co nam zrobią? Jesteśmy obywatelami Białorusi, więc do Polski nas nie wydalą. Taka taktyka sprawdzała się jednak do czasu, gdy stosunki Białorusi z Polską były co najmniej poprawne. Łukaszenka nie chciał prowokować konfliktów. W sytuacji, kiedy przestał on zabiegać o względy Polski, taka postawa kapłanów była już bardzo ryzykowna.

- XVI Konferencja Prawicy Wolnościowej -

KGB uznało, że ta właśnie grupa może wspierać opozycję i wzięło ją pod ścisły nadzór, jeszcze bardziej rygorystyczny niż księży z Polski pracujących na Białorusi, choć i o nich bynajmniej nie zapomniano. Tych po prostu zaczęto wydalać z kraju, choć czyniono to w aksamitnych rękawiczkach. Gdy np. wyjeżdżali z Białorusi do Polski, by w ambasadzie w Warszawie uzyskać wizę umożliwiającą podjęcie tam pracy, najzwyczajniej tej wizy nie otrzymywali.

Za „działalność ekstremistyczną”

Nie znaczy to, że nie mogli do niej wyjechać, ale tylko jako turyści. Zgodnie z białoruskim prawem nie mogli wykonywać żadnych czynności duszpasterskich.

I tak, o ile jeszcze w 2012 roku na Białorusi posługiwało 152 księży z Polski, o tyle w 2019 r. już tylko 87, a w 2020 r. 70, czyli około 15 procent wszystkich duchownych katolickich, pracujących w około 500 parafiach. Niektórzy księża w ostatnich czasach musieli wrócić do Polski, bo groził im proces i więzienie za tzw. „działalność ekstremistyczną”. By być uznanym za winnego za jej prowadzenie, wystarczy przechowywać w pamięci komputera treści uznane za antypaństwowe, które z tego komputera mogą być przesłane dalej… Wiadomo zaś, że kto chce psa uderzyć, kij zawsze znajdzie. Po wydarzeniach w 2020 r., kiedy część księży nie tylko katolickich, ale i prawosławnych poparło opozycję, kler znalazł się na liście podejrzanych. W KGB uznano, że zagrożenie ze strony Kościoła rzymskokatolickiego wiążącego przynajmniej duchowo znaczną część ludności Białorusi z kulturą łacińską, trzeba rozwiązać systemowo i osłabić jego związek z Zachodem. W rozmowach ze Stolicą Apostolską podjęto kwestię przyspieszenia białorutenizacji Kościoła katolickiego, co automatycznie osłabiało jego więź z Polską. Stolica Apostolska popierała ten proces, nie miała nic przeciwko jej przyspieszeniu. Obecnie wystarczy zajrzeć na oficjalną stronę Kościoła rzymskokatolickiego na Białorusi, by przekonać się, jak daleko białorutenizacja już zaszła. Język polski został praktycznie, jeżeli nie wyrugowany całkowicie, to znacząco ograniczony.

Dyscyplinowanie kleru

Wszystkie parafie zostały poddane weryfikacji, czyli konieczności ponownego zarejestrowania. Każda parafia musi czynić to odrębnie, by zarówno księża, jak i jej wierni uświadamiali sobie, że ich dalsze funkcjonowanie nie zależy od papieża, biskupa czy diecezji, ale od lokalnej administracji. Akcja ta jest adresowana nie tylko do księży, ale do rad parafii, które zgodnie z białoruskim ustawodawstwem odgrywają kluczową rolę w ich funkcjonowaniu. Ma im uświadomić, że jeżeli dalej chcą mieć parafię i kościół, to sami muszą pilnować, by ich ksiądz nie robił „głupstw”. Jeżeli do nich się posunie, sami mają zażądać od biskupa, by go zdyscyplinował. Jeżeli będzie to ksiądz z Polski, ma go wydalić, jeżeli miejscowy – ostrzec go, że zajmą się nim władze.

Wyrok, jaki otrzymał ksiądz Henryk Okotołowicz, ma uświadomić wszystkim kapłanom, zwłaszcza tym miejscowym, że żarty się skończyły i że utrzymywanie przez nich jakichkolwiek więzów z Polską nie będzie tolerowane. Ksiądz Okołowicz utrzymywał związki z polską ambasadą, brał udział w poświęceniach pomników ku czci polskich żołnierzy, wygłaszał kazania krytykujące Aleksandra Łukaszenkę, czyli robił wszystko to, czego księżom na Białorusi robić nie wolno. Wyrok na księdza Okołowicza ma uświadomić wszystkim jego miejscowym konfratrom, że jeżeli zadrą z władzami, to zostaną sami, nie będą bronić ich ani wierni, ani Watykan. Nie upomni się o nich Polska, bo nawet gdyby to uczyniła, reżim Aleksandra Łukaszenki niewiele sobie z tego robi. Przykład Andrzeja Poczobuta potwierdza to ewidentnie.

Najnowsze