Strona głównaMagazynŻadnych sentymentów. Donald Trump a sprawa polska

Żadnych sentymentów. Donald Trump a sprawa polska

-

- Reklama -

Od chwili, gdy okazało się, że Donald Trump znokautował Kamalę Harris, obrodziło w naszym kraju „polskimi Trumpami”, a może trafniej (i trefniej) „trumpkami”. Polskim „trumpkiem” okazał się Dominik Tarczyński, Marek Jakubiak, Przemysław Czarnek, a nawet Rafał Trzaskowski. Już tylko Przemysław Wipler nie ogłosił się polskim „trumpkiem”. PiSowcy wydają się wierzyć, że skoro Tarczyński na pendrajwie przekazał sztabowi Trumpa wszystkie wypowiedzi Donalda Tuska, to CIA wywróci jego rząd i utoruje drogę do władzy PiS-wi etc.

Niestety, najpierw nieco dziegciu dodała do tej pysznej pisowskiej zupy wyszminkowana na głębokość jednego centymetra Georgetta Mosbacher, deklarując gotowość do powrotu na placówkę dyplomatyczną w Warszawie, a następnie wyraźnie udzielając poparcia… Rafałowi Trzaskowskiemu. Kancelaria Prezydenta Andrzeja Dudy najpierw usilnie i bezskutecznie starała się o szybkie spotkanie Donalda Trumpa z jego (podobno) największym sojusznikiem w Europie, aż w końcu prezydent-elekt zapowiedział, że znajdzie kwadransik dla reprezentanta nadwiślańskiej amerykańskiej kolonii, co ogłoszono jako wielki sukces. Wiadomo, CIA już przygotowuje się do usunięcia Tuska i zainstalowania w to miejsce Mateusza Morawieckiego. Równocześnie Radzio Sikorski, którego małżonka niedawno wymawiała nazwisko Trump obok Hitlera, Mussoliniego i Stalina, został ogłoszony najlepszym kandydatem na prezydenta, bo najlepiej znającym stosunki anglosaskie. Niestety, w USA jakoś tego nie dostrzeżono i (jak się domyślam) Monika Olejnik spytała o to, o co spytała, a co rzekomo było „antysemityzmem”, a co miało na celu skompromitowanie kandydata na kandydata.

Prawda jest taka, że Donald Trump nie ma i nie będzie mieć wobec Polski żadnych sentymentów. Ma i mieć będzie tylko interesy. Z jego punktu widzenia Polska to mały pionek na szachownicy międzynarodowej, który swoją politykę ma dostosować do polityki mocarstw. I tutaj jest rzecz charakterystyczna, że wszystkie polskie „trumpki” równocześnie deklarując swoją dozgonną miłość do prezydenta-elekta aż dotąd prowadziły i popierały politykę międzynarodową zdecydowanie przeciwną trumpizmowi. Zrozummy, że Trump chce walczyć o dominujące miejsce w świecie dla Stanów Zjednoczonych. Jako główne zagrożenie dla tej hegemonii postrzega Chiny i Unię Europejską, przy czym tej ostatniej nie trzeba zwalczać, gdyż Komisja Europejska i organy unijne najlepiej same strzelają gole samobójcze europejskiej ekonomii. Projekt globalnego panowania Zachodu nad światem (z USA jako superpotęgą i UE jako junior-partnerem) najprawdopodobniej będzie chciał przekształcić w partnerstwo Stany Zjednoczone–Federacja Rosyjska, skierowane przeciwko UE i Chinom.

Donald Trump rozumie, że ekipa Joe Bidena doprowadziła do geopolitycznej katastrofy, zwracając się równocześnie przeciwko Rosji i Chinom, co doprowadziło do powstania sojuszu tych mocarstw, której nie równoważy sojusz z kurczącą się UE. Trump będzie dążył do rozerwania sojuszu Moskwy z Pekinem. Stąd jego propozycja zakończenia wojny ukraińsko-rosyjskiej na obecnej linii walk, wprowadzenie tam sił pokojowych i zobowiązanie do niezapraszania Ukrainy do NATO przez 20 lat. Putin przyjmie propozycję rozpoczęcia rozmów na podstawie tego planu. Rozpoczęcie takich rozmów oznaczać będzie uznanie przez Zachód, że granice z 2014 roku już nie obowiązują (sukces Putina), po czym rozpoczną się negocjacje na temat tych ziem, do których Moskwa aspiruje, ale których jeszcze nie zajęła. To tłumaczy gwałtowne rosyjskie natarcia w Donbasie i pod Kurskiem, które obserwujemy od momentu wygranej Trumpa. Oczywiście Rosja zażąda nie dwudziestoletniej karencji Kijowa w NATO, lecz konstytucyjnego wpisu o neutralności Ukrainy. Czy Trump z Putinem się dogadają? Zapewne zakończą konflikt zbrojny, ale wątpię, aby Waszyngton był w stanie kupić Moskwę i skłonić ją do wypowiedzenia strategicznego sojuszu z Chinami. Jest on dla Rosji zbyt cenny, gdyż uniezależnia ją ekonomicznie od Zachodu.

Polska elitka polityczna oczywiście nie ogarnia problemu, żyjąc w swojej bańce medialno-towarzyskiej, między innymi opierając się na analizach geopolitycznych Anne Applebaum. I tak w swojej mowie na Święto Niepodległości Andrzej Duda cały czas opowiadał o Ukrainie i konieczności przywrócenia jej granic z 2014 roku. Z drugiej strony Donald Tusk, zapewne z inspiracji Radzia Sikorskiego, prowadzi negocjacje z Wielką Brytanią i Francją o stworzeniu sojuszu w celu popierania wojny na Ukrainie, nawet gdyby Waszyngton się z tej awantury wycofał. Stąd też wypowiedź wiceszefa MSZ Andrzeja Szejny, że Polska jest gotowa radykalnie zwiększyć wsparcie dla Kijowa, kosztem dalszego drenowania polskiego podatnika i powiększania deficytu budżetowego w nieskończoność.

Nie wiem, czy zrozumieli Państwo kuriozalność całej sytuacji? W Polsce zaroiło się od „trumpków” czapkujących przed prezydentem-elektem, deklarujących radość z wyniku amerykańskich wyborów i oczekujących, że Waszyngton wesprze ich starania o zdobycie lub utrzymanie rządów nad Wisłą. Równocześnie przedstawiciele tej elity politycznej na prawo i lewo albo ogłaszają publicznie (Andrzej Duda), albo na Downing Street 10 knują stworzenie sojuszu, aby zaprzepaścić planowane przez Trumpa zakończenie wojny ukraińsko-rosyjskiej (Donald Tusk, Radek Sikorski). Jeśli komuś wydaje się, że ekipa trumpistyczna w Białym Domu nie przejrzy tej nieszczerej strategii, to oczywiście jest w błędzie. Skoro ja to dostrzegam, to w centrali CIA w Langley odpowiednie raporty też już są gotowe. Podejrzewam, że to tłumaczy nagłe uaktywnienie się Georgetty Mosbacher i jej wsparcie dla Trzaskowskiego. Czyżby Pani Georgetta wybrała już najbardziej pragmatycznego polityka w Polsce, który wprawdzie będzie tutaj wszystkich „genderował”, ale będzie realizował linię geopolityczną suflowaną mu z amerykańskiej ambasady? Niestety w Polsce jest tłum pociesznych „trumpków”, ale nie ma żadnego polityka-trumpisty.

Najnowsze