Strona głównaMagazynPrzewidywania się nie sprawdziły. Kolejny rok recesji

Przewidywania się nie sprawdziły. Kolejny rok recesji

-

- Reklama -

Wbrew wiosennym przewidywaniom i deklaracjom niemieckich ekonomistów i urzędników okołorządowych gospodarka Niemiec nie wzrośnie także w tym roku. Ponownie skurczy się – prawdopodobnie o 0,3–0,4 proc. W roku ubiegłym spadek niemieckiego PKB wyniósł oficjalne 0,3 proc.

Niemcy stają się bowiem coraz mniej atrakcyjne dla i biznesu rodzimego, i tego z USA, Azji i innych stron, gdzie koszty pracy, energii i transportu są 2–5 krotnie tańsze, a podatki i ograniczenia biurokratyczne znacznie niższe. W związku z tym coraz więcej niemieckich firm emigruje, upada lub grozi im przejęcie przez zagraniczny kapitał. W tym roku spodziewane jest bankructwo około 20 tys. firm. Główne przyczyny tych upadłości i emigracji firm przemysłowych i innych to oczywiście absurdalna niemiecka i unijna polityka „ochrony klimatu” i szalona polityka energetyczna: wyłączanie kopalń węgla, elektrowni węglowych i atomowych czy bardzo kosztowne wspieranie na siłę rozwoju „zielonych” źródeł energii. A także ogromnie kosztowna polityka „socjalna”, imigracyjna i inna. A przecież za te wszystkie radosne i „postępowe” polityki, dyrektywy i projekty władz UE i RFN płacą europejskie firmy i wszyscy podatnicy – w tym ludzie młodzi i emeryci. W efekcie w każdym upływającym tygodniu rosną koszty produkcji, pracy i życia, co powoduje stopniowe i ciągłe pogarszanie się nastrojów większości konsumentów i pracowników.

Ale o tym wszystkim w Niemczech, a także w unijnej eurokomunistycznej Brukseli, w lewicowo-rządowym Paryżu czy Madrycie, nie wolno głośno mówić. Oficjalne przyczyny kolejnego roku drożyzny i recesji, niemal codziennie podawane w głównych mediach niemieckich i innych, są inne. Wprawdzie są to między innymi nadal (wg mediów) coraz większe koszty i ograniczenia firm produkcyjnych, transportowych i usługowych. Ale są to koszty i ograniczenia, które rzekomo wzięły się przede wszystkim z okresu i z winy pechowej „pandemii” [tj. tak naprawdę z zamykania i ograniczania działalności tysięcy firm przez rządy i władze UE], z fatalnej wojny na Ukrainie i jej skutków, z wysokich stóp procentowych, czyli m.in. drogiego kredytu, a także z innych przyczyn niejako zewnętrznych. Tj. rzekomo niezależnych od jakże „światłej” i „zielonej” polityki władz UE i władz RFN. Jednak te władze i ich media już od ponad czterech lat starannie ukrywają przed swoimi poddanymi i obywatelami, że zasadniczym winowajcą postępującej i powszechnej drożyzny energii i pracy, a więc drożyzny towarów i usług, upadania firm czy grupowych zwolnień pracowników i w efekcie gospodarczej recesji lub stagnacji Niemiec i innych krajów euro-sowchozu, jest ich polityka „ochrony klimatu”, fatalna polityka energetyczna, „socjalna”, podatkowa itd.

Jednym z dość licznych tego przykładów jest pogarszająca się sytuacja branży biur podróży. Z powodu kolejnych regulacji władz UE i Niemiec i związanych z tym kolejnych kosztów, niemal wszystkie imprezy i wyjazdy turystyczne już od kilku lat stają się coraz droższe. Zanotowane w tym roku pewne wzrosty liczby wyjazdów itd. nie powinny jednak mylić – bo generalna liczba klientów biur podróży w Niemczech i kilkunastu innych krajach UE jest nadal mniejsza niż w roku 2019, tj. w okresie przed covidowymi ograniczeniami i restrykcjami rządów. A głównym powodem tego jest powszechny wzrost cen. Między innymi cen podróżowania samolotem. Prezes biura Dertour Ingo Burmester obawia się, że już wkrótce jedna trzecia dotychczasowych klientów nie będzie mogła sobie pozwolić na wyjazd na urlop. Z kolei szef Lufthansy Carsten Spohr prognozuje, że siatka lotniczych połączeń krajów Europy i innych z Niemcami będzie nadal się kurczyć. A to może mieć zły wpływ na gospodarkę – powiedział Spohr gazecie „Bild am Sonntag”. Bo „ekstremalny wzrost państwowych kosztów w ruchu lotniczym prowadzi do dalszego ograniczania podaży” i „coraz więcej linii lotniczych już unika niemieckich lotnisk albo kasuje ważne połączenia” – stwierdził szef Lufthansy. We wrześniu i październiku br. likwidację w sumie wielu połączeń z niemieckimi lotniskami zapowiedział irlandzki Ryanair, a także spółka Lufthansy – linia Eurowings oraz linia Condor. Wszystkie te trzy duże linie lotnicze jako główny powód tych decyzji podały zbyt wysokie koszty związane z korzystaniem z niemieckich lotnisk. Chodzi głównie o wysokie niemieckie i unijne opłaty lotniskowe i o lotniczy podatek, który znacznie wzrósł od maja br. Wzrosły także koszty kontroli bezpieczeństwa i kontroli lotów. Szef Lufthansy krytykował także to, że już są planowane kolejne kosztowne państwowe i unijne regulacje, jak np. te dotyczące wprowadzenia specjalnej domieszki do lotniczych paliw, co ma „poprawić bilans emisji dwutlenku węgla” w ruchu lotniczym (wg DPA). Wunderbar!

W stronę „zrównoważonego wzrostu”

Od kilku tygodni większość publicznych wypowiedzi niemieckich ekonomistów i kierowników gospodarki wskazuje mniej lub bardziej wyraźnie, że sytuacja gospodarcza Niemiec jest już naprawdę zła. A jej perspektywy są niejasne lub wręcz ponure. Bo nie widać żadnych wyraźnych oznak i szans jakiejś jej możliwie szybkiej poprawy. 9 października rząd RFN ogłosił, że w roku 2024 wbrew swoim wcześniejszym prognozom z zimy i wiosny br. spodziewa się kolejnej rocznej recesji. Tego dnia minister gospodarki RFN Robert Habeck z eurobolszewickiej partii Zielonych ogłosił, że niemiecki produkt krajowy brutto skurczy się w całym tym roku o około 0,2 procent, a nie wzrośnie o 0,3 proc., jak prognozowano w rządowym Berlinie kilka miesięcy wcześniej. Z tej okazji niemiecka prasa przypomniała, że w roku 2023 ogłoszono oficjalny spadek PKB o 0,3 proc. A także to, że w powojennej historii RFN tylko raz zdarzyły dwa kolejne lata gospodarczej recesji – w roku 2002 i 2003. Sehr schlimm!

Minister Habeck chyba po raz pierwszy przyznał też prasie, że niemiecka gospodarka nie rozwija się znacząco już od roku 2018. Zaraz jednak dodał swoje mocno lewicowe dyrdymały, iż w związku z tym „nadal są potrzebne dalsze wysiłki, aby Niemcy mogły powrócić na ścieżkę zrównoważonego wzrostu”. Zrównoważonego, czyli takiego „zielonego”, w istocie minimalnego i totalnie kontrolowanego przez lewicowe władze. Habeck dodał, że w związku z tym „należy stworzyć neutralny dla klimatu system elektroenergetyczny”. A „gospodarka musi również odczuć skutki zapoczątkowanej redukcji biurokracji” (wg dw.com). Super! Ale gdzie i kiedy zapoczątkowanej? Tego „zielony” minister już nie podał. Prawdopodobnie chodzi tu tylko o ogólnikowe rządowe deklaracje i wstępne plany rządu z sierpnia i września br. – z okresu kampanii wyborczej rządzących partii SPD i Zielonych w trzech landach po byłej NRD.

Tymczasem już we wrześniu br. tzw. indeks biznesowego klimatu, prowadzony od lat przez ważny monachijski instytut Ifo, kolejny raz dostarczył słabych danych gospodarczych. W podsumowaniu badań opinii i bieżących danych z kilku tysięcy niemieckich przedsiębiorstw przemysłowych i innych prezes Ifo prof. Clemens Fuest powiedział agencji AFP, że niemiecka gospodarka znajduje się „pod coraz większą presją” i to dlatego zanotowano czwarty z rzędu spadek ww. indeksu. Prof. Fuest dodał, że firmy w Niemczech są nadal niezadowolone z obecnej sytuacji, a ich „oczekiwania są pesymistyczne”. Dzień wcześniej swój pesymizm wyraził także szef centralnego banku RFN – Joachim Nagel. Powiedział on prasie, że w tym roku zamiast oczekiwanego wcześniej wzrostu gospodarki znacznie bardziej prawdopodobna jest jej recesja. I nie widać wyraźnych oznak powrotu gospodarki na ścieżkę wzrostu.

W tegorocznych wypowiedziach niemieckich ekonomistów okołorządowych i członków establishmentu RFN występuje już jednak to pozytywne i nowe zjawisko, że niektórzy z nich już zaczęli mówić o negatywnym wpływie polityki i niektórych dyrektyw władz UE na firmy i gospodarkę Niemiec. Np. Stefan Kooths, dyrektor w Kilońskim Instytucie Światowej Gospodarki, stwierdził, że jeśli chodzi o brak postępów [w ostatnich latach] w kwestii redukcji biurokracji i odciążenia niemieckich przedsiębiorstw z szeregu obowiązków sprawozdawczych i biurokratycznych, to nie tylko rządowy Berlin jest za to odpowiedzialny, ale także władze UE. Są one bowiem „częściowo odpowiedzialne” za wciąż rosnące obciążenia biurokratyczne, a „w szczególności za rozrastający się system sprawozdawczości” – obowiązkowej dla firm. Między innymi na polu „unijnej systematyki podatkowej czy regulacji i sprawozdań dotyczących łańcucha dostaw”, powiedział Stefan Kooths. Richtig!

Najnowsze