Strona głównaMagazynJak uniknąć III wojny światowej? Nie ma wyboru!

Jak uniknąć III wojny światowej? Nie ma wyboru!

-

- Reklama -

Przypominamy nasze najlepsze teksty. Dziś felieton Janusza Korwin-Mikkego opublikowany na łamach tygodnika „Najwyższy Czas!” w numerze 7-8 z 2020 roku.

Gdy uczony otrzymuje takie pytanie, pierwszą kwestią, którą rozważa, jest: „A właściwie dlaczego mielibyśmy unikać III wojny światowej?!?” . O ile bowiem jest dość oczywiste, że wojna niesie za sobą śmierć milionów, o ile nie miliardów ludzi – to wcale nie jest oczywiste, czy aby ludzi nie jest za dużo.

- Reklama -

Jeśli mówimy, że wojna niesie za sobą zniszczenia materialne – to nie zapominajmy, że obecnie cierpimy z powodu nadprodukcji – a nie z powodu braku czegokolwiek. I wreszcie: wojna przynosi zdziczenie obyczajów – ale patrząc na panoszenie się biurokracji, warto rozważyć koncepcję zniszczenia obecnego ustroju nawet kosztem śmierci tych miliardów, by reszta mogła żyć w normalnym społeczeństwie. Ostatecznie pierwsze doświadczalne wybuchy atomowe były na archipelagu Bikini – i dziś przyroda jest tam bujniejsza niż na sąsiednich wyspach!

W dodatku socjaliści zaraz powiedzą, że wojna stworzy wiele miejsc pracy przy odbudowywaniu rozwalonych w drebiezgí miast i fabryk…

Cóż, ja należę do szkoły, która nie zajmuje się „tworzeniem miejsc pracy”, tylko otwieraniem nowych działów ludzkiej działalności. Wierzę, że Ziemia zniesie spokojnie jeszcze potrojenie zaludnienia – a potem liczba ludności zmniejszy się dzięki jakiejś zarazie, w sposób całkiem naturalny. Wyznaje też zasadę, że od przybytku głowa nie boli… o ile gospodarką nie rządzą socjaliści czy inni kretyni oczywiście.

Tylko argument o likwidacji biurokracji ma sens; jednak doświadczenie uczy, że na samym polu walki biurokracja jest wywalana w kąt natychmiast – ale na zapleczu rozrasta się bardziej niż w czasach pokoju. Pokazały to obie wojny światowe. Więc dajmy sobie z tym spokój – i zajmijmy się tym, jak wojny uniknąć.

Kto dąży do wojny – poza producentami broni oczywiście?

Do wojny dąży część młodych ludzi, która naczytała się o bohaterskich wyczynach i dziadów i pradziadów – i chciałaby też sobie powojować, To wcale nie jest taka mała grupa! Np. „Kalifat” werbuje ludzi – pomijam fanatyków chcących umrzeć – obietnicami, że będzie można sobie pozabijać trochę wrogów, trochę kobiet pogwałcić, trochę się narabować… I to do wielu przemawia.

Na szczęście ci młodzi ludzie mają mało do powiedzenia w polityce…

Wojny pragnie spora część wojskowych. Ci ideowcy – którzy szli do wojska nie po pagony, nie po emeryturę, nie po żołd – tylko dlatego, że chcieli sobie powojować. Im bliższy termin odejścia z wojska, tym większe pragnienie, by wreszcie coś pieprznęło. Tyle lat szkoleń, tyle wychodzącego z użytku sprzętu – na darmo?

Na szczęście wypowiadania wojen nie powierza się generałom. Wiemy, czym się to skończyło w Powstaniu Warszawskim.

Wreszcie są politycy. Ci w większości są przeciwko wojnie – bo elektorat wojny sobie nie życzy. Z drugiej jednak strony są momenty, gdy „społeczeństwa” domagają się agresywnej polityki.

Taka wojna nie musi wybuchnąć w wyniku świadomej decyzji. Tak było przecież w I wojnie światowej. Mogą to być kolejne kroki konfrontacyjne… a potem to już honor nie pozwoli żadnemu państwu się wycofać.

To może wydarzyć się w Syrii. W tej chwili Amerykanie (z sojusznikami) walczą ramie w ramię z Rosjanami z „Kalifatem” i al-Nusrą. Jednak każde z megamocarstw ma innych klientów: Rosjanie legalny rząd JE Baszara al-Asada, a Amerykanie tzw. D***kratyczną Armię Syrii. Któregoś dnia Rosjanie mogą ostrzelać „d***kratów” albo Amerykanie „reżymowców”; ci drudzy ujmą się za „swoimi” – i jakiś krwiożerczy generał walnąć salwę w „sojuszników”. A tam będzie inny wojowniczy generał….

Wreszcie przejdźmy do polityków traktujących wojnę jako środek prowadzenia polityki.

Po stronie rosyjskiej jest ich mało. Po prostu zdają sobie sprawę z druzgocącej przewagi Stanów Zjednoczonych w rakietach, broni jądrowej i we flocie. Jednak niektórzy snują szalone plany ciągnięcia tygrysa za wąsy – w przekonaniu, że jeśli połkną np. Donbas albo Naddniestrze, albo Estonię – to Amerykanie uznają, że z tego powodu nie warto rozwalać 3/4 świata. No to połykamy, trawimy, odczekujemy parę lat – i kolejne połknięcie…

Znacznie więcej takich polityków jest po tamtej stronie Atlantyku. Po prostu tam też zdają sobie sprawę z druzgocącej przewagi Stanów Zjednoczonych w rakietach, broni jądrowej i we flocie – i chcą to wykorzystać. Np. pokojowo zająć Ukrainę. Odczekać kilka lat – a potem może Księstwo Smoleńskie? Albo Osetię? Albo Abchazję? Albo Tuwę – która przecież przed wojną była niepodległa…

No nie – Tuwińcem jest obecny minister obrony narodowej Federacji Rosyjskiej; nie zaryzykują!

Pozostaje jeszcze bardzo wpływowa grupa polityków – z reguły mózgi „neokonserwatystów”. Pisałem o nich wielokrotnie – ale dla kompletu powtórzę.

Otóż są w Ameryce ludzie, na ogół neokonserwatyści (to są tacy lewicowi intelektualiści, na ogół Żydzi zresztą, którzy zmienili orientację z lewa na prawo, bo zmądrzeli, ale rozumują chłodno i trzeźwo: śp.Aleksy de Tocqueville pisał, że któregoś dnia Rosja i Stany muszą zetrzeć się w walce o prymat w świecie, więc obecnie jest świetny moment. Ogromnym wysiłkiem zbudowaliśmy najpotężniejsze siły zbrojne na świecie – ale przy okazji zadłużyliśmy kraj na 20 bilionów dolarów. Już nigdy takiej przewagi nie osiągniemy. Rosja się zbroi – ale ma też sojusznika w coraz potężniejszych Chinach. Chiny rosną w siłę szybko – za siedem lat układ Chiny plus Rosja stanie się potężniejszy od Stanów Zjednoczonych, więc jeżeli chcemy zachować hegemonię, to jeśli nie teraz – to kiedy?

W dodatku dochodzi kwestia Iranu. Iran stale grozi zniszczeniem Izraela – a ma rakiety i materiał rozszczepialny. Przypomnijmy: neokonie to z reguły Żydzi, choć zimne sukinsyny, to jednak trochę dbające o interes Izraela… A Iran to kolejny sojusznik Federacji Rosyjskiej. I też rośnie w siłę.

W świecie narasta napięcie, ludzie maja tego wszystkiego dość; boją się uchodźców, bezrobocia – wszystkiego. W takim stanie umysłów wojna może okazać się czymś dającym nadzieję. A wtedy byle pretekst wystarczy.

Natomiast żaden kandydat Republikanów nie będzie zagrożeniem dla pokoju. P. Rubio to przedstawiciel drobnych (jak na USA…) złodziejaszków, p.Cruz to chrześcijanin od wojny się odżegnujący, a p. Trump jest bardziej prorosyjski niż Korwin-Mikke.

Jeśli więc ktoś nie chce wojny, to nie ma wyboru: musi w tych wyborach popierać w USA Republikanów, Zresztą w XX wieku niemal wszystkie wojny zaczynali Demokraci – a kończyli Republikanie…

Najnowsze