Strona głównaMagazynWojna z kierowcami: Ciąg dalszy prześladowań

Wojna z kierowcami: Ciąg dalszy prześladowań

-

- Reklama -

Od 1 kwietnia policja masowo będzie sprawdzać radia samochodowe. Z kolei eurokraci pracują nad dyrektywą nakazującą zabrać prawo jazdy kierowcy, który przekroczy prędkość o 30 kilometrów na godzinę. Nadchodzi nowa era łupienia polskich kierowców.

Nienawiść przyobleczona w szaty miłości i głęboko wierząca, że jest miłością – oto czym jest socjalizm.

- Reklama -

Mirosław Dzielski

30 kilometrów na godzinę – przekroczenie prędkości o taką wartość spowoduje utratę przez kierowcę uprawnień na okres 3 miesięcy. Tak będzie, jeśli Polska wprowadzi w życie nową dyrektywę Unii Europejskiej, która w zamyśle ma poprawić bezpieczeństwo na drogach i doprowadzić do redukcji śmiertelnych wypadków do zera do roku 2030. Pomysł nie jest nowy. Problem w tym, że ten piękny cel nie zostanie zrealizowany, za to przy okazji realizacji utopijnej wizji jego wprowadzania milionom kierowców przybędzie armagedon niepotrzebnych problemów.

Nowe, czyli po staremu

Sam pomysł zabierania prawa jazdy za przekroczenie prędkości nie jest niczym nowym. Takie rozwiązanie obowiązuje w Polsce od kilku lat. Przepisy pozwalają zarekwirować prawo jazdy kierowcy, który w terenie zabudowanym przekroczy dopuszczalną prędkość o 50 kilometrów na godzinę. Rozróżnienie na teren zabudowany i niezabudowany (w tym drugim przypadku przekroczenie o taką wartość kończy się tylko mandatem) wynikało z tego, że zdaniem ekspertów pędzący ponad 100 km/h kierowca stanowi znacznie większe zagrożenia dla postronnych w terenie zabudowanym niż poza nim. Gdy tylko przepis wszedł w życie, policja zbierała obfite żniwo. W miejscach, gdzie kierowcy najczęściej przekraczali prędkość, zaczęły się ustawiać nieoznakowane patrole, a funkcjonariusze na potęgę zabierali kierowcom uprawnienia. Najwięcej takich patroli pojawiło się tam, gdzie ograniczenia prędkości były absurdalne – np. na częstochowskim odcinku drogi nr „1”, gdzie w obu kierunkach kierowcy mają do swojej dyspozycji po trzy pasy ruchu. Jednym z miejsc, gdzie w ręce policji wpadało najwięcej uprawień, była „Wisłostrada”, czyli trzypasmowa szosa wiodąca wzdłuż Wisły w Warszawie. Na „najszybszych” odcinkach obwiązuje tam ograniczenie do 80 km/h, jednak trudno było spotkać kierowców, którzy jeździli tam wolniej niż 120 km/h. W rezultacie wystarczyło tylko wypuścić na ten odcinek nieoznakowany radiowóz, który „zgarniał” jednego kierowcę po drugim. Paradoks tej sytuacji polegał na tym, że takie działania nie przyniosły zamierzonego rezultatu. Kierowcom zabierano bowiem prawa jazdy w miejscach, gdzie w ogóle nie dochodziło do śmiertelnych wypadków. A tam, gdzie dochodziło do nich najczęściej, nie pojawiały się radiowozy. Prowadzi to do wniosku, że celem zmasowanych akcji policyjnych było nabijanie państwowej kasy, a nie poprawa bezpieczeństwa.

Bandycki administracyjny proceder ukrócił wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Sędziowie orzekli, że odebranie kierowcy prawa jazdy arbitralną decyzją policji jest niekonstytucyjne, bowiem narusza prawo kierowcy do odwołania się do niezawisłego sądu. Od tej pory kierowca mógł odwołać się od zabrania prawa jazdy i do czasu rozstrzygnięcia sprawy jeździć dalej. Polacy odpowiedzieli na to po swojemu – zaczęli masowo zaskarżać sprawy do sądu i sprawy się przedawniły, zanim sąd zdążył je rozpoznać.

Teraz żniwa policyjne będą miały jeszcze większe plony. Jeśli bowiem zacznie się obława na kierowców, którzy na Wisłostradzie jeżdżą 110 km/h, to w ręce policji wpadnie już prawie każdy prowadzący samochód.

Nowe dokumenty

Jakby tego było mało, rząd PiS wprowadził dwa lata temu przepisy, które nakazują Polakom cyklicznie wymieniać dokumenty praw jazdy. Dotyczy to także tych, którym dokument wydano z adnotacją „bezterminowo”. Jest to naruszenie zasady państwa prawa. Obywatel bowiem spełnił warunki, które w danym momencie w danym stanie prawnym uprawniał go do uzyskania dokumentu z bezterminową ważnością. I potem państwo jednostronnie te warunki zmieniło. Kierowca wprawdzie zdobył uprawnienia na narzuconych mu przez państwo warunkach, ale mimo wszystko państwo go oszukało i warunki jednostronnie zmieniło. Tylko czekać, aż do sądów zacznie wpływać tysiące spraw domagających się anulowania decyzji o nieważnych prawach jazdy.

Kontrole radioodbiorników

Od 1 kwietnia polski kierowca musi się przygotować na kolejne uciążliwości. Tego dnia rozpoczną się bowiem zmasowane kontrole policjantów we wnętrzach pojazdów. Przedmiotem kontroli będą radia samochodowe. Można je kontrolować i to na aż dwóch podstawach prawnych. Po pierwsze: ustawa o radiofonii i telewizji nakłada obowiązek odprowadzania abonamentu od każdego odbiornika radiowego i telewizyjnego. Także tego w samochodzie. Aby jednak taki abonament Polak musiał płacić, osoba zainteresowana musi posiadać odbiornik. To zaś musi stwierdzić kontrola policyjna. A zatem najpierw policjant sprawdza, czy w samochodzie jest radio, a jeśli stwierdzi, że jest (a każde auto jest w nie wyposażone), to wówczas musi napisać notatkę i urzędnicy sprawdzą, czy kierowca płaci abonament od tego radia. Jeśli nie – naliczą mu karę.

Myliłby się ten, kto pomyśli, że wystarczy zapłacić abonament i kontrole policyjne będą przyjemne. Kolejne kontrole w tym roku rozpoczną urzędnicy Urzędu Kontroli Elektronicznej. Wszystko po to, aby sprawdzić, czy radio samochodowe ma tuner DAB+. Podstawą jest rozporządzenie ministra cyfryzacji z 2020 roku (obowiązuje od 1 stycznia 2021). Rozporządzenie zmieniono i teraz ma ono następujące brzmienie: „Od 1 kwietnia 2023 r. samochodowe odbiorniki radiofoniczne muszą umożliwiać odbiór i odtwarzanie co najmniej usług radiofonii cyfrowej świadczonych za pośrednictwem naziemnych cyfrowych transmisji radiofonicznych”.

Na podstawie nowych przepisów radioodbiorniki w samochodach sprawdzać będzie Urząd Komunikacji Elektronicznej. UKE będzie weryfikować tunery DAB+ wyrywkowo, poza wiedzą kierowcy. Kontrole, jeśli wierzyć przepisom, powinny odbywać się jeszcze, zanim auto opuści salon sprzedaży. Przepisy nie precyzują jednak sposobu prowadzenia kontroli, a to ma dać UKE elastyczność w działaniu. Teoretycznie, jeśli pracownik UKE przeprowadzi kontrolę i udowodni, że odbiornik radiowy w nowym samochodzie nie spełnia wymogów, powinien wszcząć procedurę wyjaśniającą. Ta ma szansę zakończyć się karą dla importera samochodów, której wysokość może dojść do 3 procent przychodów osiąganych w poprzednim roku kalendarzowym. Jest to więc perspektywa milionowych wpływów do kasy państwowej. Ale urzędnik UKE może również przeprowadzić kontrolę radioodbiornika w samochodzie. I jeśli stwierdzi, że nie jest on wyposażony w tuner DAB+, nałoży na kierowcę karę. Przepis wygląda na martwy – urzędników UKE nie jest tylu, aby skontrolować miliony kierowców. Mimo tego, taka sytuacja daje podstawy do kolejnych masowych wniosków do sądu. Teoretycznie bowiem można nie zgodzić się na kontrolę pojazdu bez prokuratorskiego nakazu przeszukania. Powołanie się na ten zapis spowoduje wieloletni spór prawny między urzędnikami a kierowcą zgodny z zasadą, iż socjalizm jest to ustrój, w którym bohaterko pokonuje się problemy nieznane w żadnym innym ustroju.

Najnowsze