Na zakończenie noweli Henryka Sienkiewicz „Janko Muzykant” jest scena, kiedy nad Jankiem już „szumiały brzozy”, a państwo wrócili z Italii i rozpływają się w zachwytach nad tamtejszym „ludem artystów”. Oczywiście mieli wiele powodów, bo – co tu ukrywać – we Włoszech na każdym kroku ma się do czynienia z dziełami, a nawet arcydziełami geniuszu ludzkiego. Sienkiewicz był prawdopodobnie tego samego zdania, bo mawiał, że każdy człowiek, a w każdym razie – każdy Europejczyk – ma dwie ojczyzny: swoją własną i właśnie Włochy. Wszystko zatem – jak mawiają gitowcy – „gra i koliduje” – ale oto wędrując po Pistoi w Toskanii, wstąpiliśmy do nieczynnego już od dawna, pięknego kościoła, a tam zauważyliśmy cykl obrazów przedstawiających Drogę Krzyżową.
Może nie byłoby w tym nic osobliwego, gdyby nie dwie rzeczy. Po pierwsze – autorka cyklu okazała się Polką, panią Małgorzatą Matyjaszczyk, a po drugie – Droga Krzyżowa została przedstawiona w sposób niezwykle oryginalny. Nie ma tam żadnych postaci, tylko ludzkie dłonie – i to właśnie za ich pośrednictwem autorka cyklu przedstawiła dramat Drogi Krzyżowej.
Via Dolorosa rozpoczyna się od skazania Jezusa na śmierć przez prokuratora Judei Poncjusza Piłata. Jak wiemy z ewangelicznych przekazów, wydał on ten wyrok niechętnie, poniekąd ulegając szantażowi ze strony żydowskich przywódców, którzy zagrozili mu donosem do Tyberiusza, który – według świadectwa Swetoniusza Trankwilusa – w tym właśnie okresie był już podejrzliwy co najmniej tak samo jak Józef Stalin. Więc Piłat wprawdzie Jezusa skazał na ukrzyżowanie, ale gwoli zaznaczenia swej niechęci zarówno co do tego wymuszonego na nim wyroku, jak i do Żydów, kazał podać sobie miskę z wodą, w której umył ręce na znak, że nie poczuwa się do odpowiedzialności za ten czyn.
I właśnie jako pierwszą stację Drogi Krzyżowej pani Matyjaszczyk przedstawia wiele dłoni obmywanych wodą. Jest wśród nich również dłoń dziecięca – bo dzieci – podobnie jak Poncjusz Piłat – też chętnie uchylają się od odpowiedzialności, często zrzucając ją na osoby trzecie: to nie ja – to on! Kolejne stacje również przedstawione są przy pomocy dłoni i na przykład pierwszy upadek pod krzyżem ma postać uderzenia pięści w stół.
W kolejnych upadkach bierze udział więcej dłoni, czyniących rozmaite gesty, również uznawane za obsceniczne, jak na przykład środkowy palec, czy tak zwana „figa”. Dłoni nie ma tylko na jednym obrazie – stacji ukazującej śmierć na krzyżu. Nieprzenikniona czerń w jednym tylko miejscu rozjaśniona jest zanikającym błyskiem światła. Na stacji przedstawiającej zdjęcie z krzyża widzimy dłoń zamykającą Jezusowi powieki – ale na stacji ostatniej, przedstawiającej złożenie do grobu, dłoń umarłego Jezusa wysuwa się spod całunu w geście przypominającym błogosławieństwo – zapowiedź radości Zmartwychwstania.
Podczas krótkiego pobytu w Toskanii zwiedzaliśmy z przyjaciółmi tutejsze zabytki, chociaż trzeba sobie te rzeczy umiejętnie dozować, bo w przypadku nadmiaru wrażeń, wszystko się zaciera. Do arcydzieł bowiem dochodzi tutejszy krajobraz, zdominowany przez lasy porastające wzgórza, poniżej których znajdują się gaje oliwne i winnice. I właśnie wśród takiego oliwnego gaju zamieszkaliśmy na wsi, dokąd echa wydarzeń z Polski docierały do nas stłumione. Ale kiedy piszę te słowa, nasz pobyt tutaj się kończy, a wraz z nim czeka nas bolesny powrót do rzeczywistości…