Pojawiają się nowe informacje na temat mężczyzny, który w październiku wszedł na tzw. schody smoleńskie i groził zdetonowaniem ładunków wybuchowych.
14 października na pomnik ku czci Ofiar Katastrofy Smoleńskiej, znany jako „schody smoleńskie”, wspiął się mężczyzna, który zaczął grozić, że ma bombę i się wysadzi.
Pomnik, o którym mowa, stoi na Placu Piłsudskiego, na przeciwko hotelu, w którym często przebywają zagraniczni goście. Tak było i tym razem – w hotelu nocowała dziennikarka zagranicznych wiadomości, która nagrała incydent i przez to śledził go cały świat.
Negocjatorom i odpowiednim służbom w końcu udało się nakłonić mężczyznę do zejścia. Pisaliśmy o tym szerzej TUTAJ.
Teraz media zaczęły podawać więcej informacji o tajemniczym mężczyźnie. Jak się okazuje, jest to 38-letni Krzysztof B., który nie mieszka w Warszawie.
– Swoje zachowanie tłumaczył chęcią osiągnięcia rozgłosu, a także chęcią stworzenia tzw. wirala w mediach społecznościowych. Zaprzeczył, iż chciał zrobić komuś krzywdę. W sprawie powołano dwóch biegłych lekarzy psychiatrów, którzy ocenią stan psychiczny podejrzanego – przekazał prok. Szymon Banna, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, w rozmowie z Onetem.
Plany mężczyzny miały być „ambitniejsze”, jednak nie zdążył ich zrealizować. „Jak tłumaczył mężczyzna, stworzenie wspomnianego wirala miało mu służyć do tego, by nagłaśniać międzynarodowe afery szpiegowskie. Śledczy podejrzewają, że 38-latek może być niepoczytalny, ale to muszą ocenić lekarze eksperci” – czytamy w serwisie.
Wiadomo, że prokuratura nie uznała, że B. jest na tyle niebezpieczny, by konieczne było aresztowanie go. Mężczyzna dostał jedynie policyjny dozór.
– Nic nie wskazywało na to, żeby chciał komuś zrobić krzywdę. Nie miał też przy sobie narzędzi, które mogły to spowodować. Oczywiście nikt nie twierdzi, że to przestępstwo nie jest poważną sprawą, bo grozi za to do ośmiu lat więzienia. Rzeczywistego zagrożenia jednak nie było – wyjaśnia rzecznik Prokuratury Okręgowej.