Według pierwszych badań 54 proc. Francuzów wspiera decyzję Emanuela Macrona o przedterminowym rozwiązaniu Zgromadzenia Narodowego (parlamentu). To pokłosie niekorzystnego dla partii prezydenta wyniku wyborów do europarlamentu. Takie wyniki przynosi sondaż Ifop-Fiducial dla Le Figaro, LCI i Sud Radio. Przynajmniej w tym punkcie, Macron ma za sobą większość. Jeśli chodzi o wyborców partii Marine Le Pen i Rekonkwisty Erica Zemmoura przyspieszone wybory popiera aż 83 proc. z nich. Co ciekawe, prezydenta najmniej rozumie jego własne środowisko. „Za” jest jednak tylko 8 proc. zwolenników obozu Macrona, co wskazuje, że prezydent zaskoczył elektorat i polityków go wspierających.
Ciekawostką jest, że „za” wyborami już teraz, opowiada się aż 72 proc. wyborców skrajnie lewicowej partii Zbuntowana Francja (LFI). To partia i elektorat równie krytyczny wobec Macrona, jak i partia narodowa. Jednak sami deputowani LFI są raczej przerażeni. Obecnie notowania partii Melenchona dołują i zapewne straci ona wielu deputowanych. W wyborach do PE uzyskali wynik jednocyfrowy, podczas gdy po wyborach w 2022 roku wprowadzili do krajowego parlamentu aż 75 posłów (wynik 31,60 proc. w II turze).
Za rozwiązaniem zaproponowanym przez prezydenta jest też 39 proc. wyborców socjalistów i 38 proc. partii Zielonych 5EELV). Decyzja podoba się też 35 proc. wyborców centroprawicowej Partii Republikańskiej. Przypomnijmy, że Macron zostawił bardzo mało czasu na kampanię i wyznaczył datę I tury na 30 czerwca, a II na 7 lipca. Oznacza to, że partie, które wypadły słabo w wyborach do PE, nie będą miały czasu się odbudować. Niektóre z nich mogą też mieć problemy finansowe, bo przeznaczyły już sporo środków na kampanię do PE.
Będzie to też ciekawy sprawdzian dla partii Erica Zemmoura „Rekonkwista” walczyła w wyborach do PE o przekroczenie 5 proc. progu i przetrwanie. Ich listę pilotowała Marion Marechal Le Pen, siostrzenica Marine. Ostatecznie ta lista zdobyła 5,5 proc., co przekłada się prawdopodobnie na pięciu posłów w Parlamencie Europejskim.
Lewicowe „posłanki” w akcji
Posłanka skrajnie lewicowej Zbuntowanej Francji (LFI) pani Rachel Keke, wywołała skandal w żandarmerii. Keke jest publicznie znana, bo m.in. była jedną z osób, które wymachiwały w parlamencie podczas obrad flagą Palestyny.
Teraz Rachel Keke po raz kolejny znalazła się w centrum uwagi po tym, jak udała się na komisariat żandarmerii w Dourdan w departamencie Essonne. Tam interweniowała w sprawie swojej rodziny. Ale zacznijmy od początku…
Kilka tygodni temu szkoła im. Condorceta zgłosiła przypadki stosowania przemocy domowej wobec swojego ucznia. Miały mieć miejsce od kwietnia tego roku w domu siostry posłanki LFI i dotyczyły jej syna. Przemoc przypisano matce, ojcu i dorosłemu, przyrodniemu bratu ofiary, który ma poniżej 15 lat.
Siostra, szwagier i siostrzeniec deputowanej Rachel Keke trafili więc do aresztu policyjnego. 7 czerwca, decyzją sądu opuścili warunkowo areszt, poza matką, której zatrzymanie przedłużono. Wiadomo już, że przyrodni brat ofiary stanie przed sądem we wrześniu. Matka ofiary i zarazem siostra posłanki objęta jest obowiązkiem kontroli psychologicznej i ma zakaz kontaktowania się z synem. Jej rozprawa ma się odbyć przed sądem w Évry 20 listopada.
Tymczasem Rachel Keke stawiła się w siedzibie brygady żandarmerii w Dourdan, w której areszcie przebywa jej siostra i powołując się na swój status deputowanej, zrobiła awanturę. Zażądała wizytacji aresztu jako poseł sprawujący mandat. Kiedy jednak dowiedziała się, że jej siostra została właśnie przewieziona do prokuratury w Évry, natychmiast wyszła z posterunku, chociaż odgrażała się, że jeszcze tam wróci… Tego typu wykorzystywanie mandatu w sprawach prywatnych to kolejny kamyczek do ogródka spadku popularności LFI, która wprowadziła do parlamentu sporo tego typu „przedstawicielek ludu”.
Lewica oskarżana o antysemityzm
Wojna w Gazie doprowadziła do rozpadu sojuszu francuskiej lewicy. Partia Zbuntowana Francja (LFI) stanęła zdecydowanie po stronie Palestyńczyków, podczas gdy PS, Zieloni, a nawet komuniści odcięli się od niektórych deklaracji „zbuntowanych” polityków. Przyspieszone wybory zmusiły lewicę ponownie do współpracy, ale pozycja LFI, oskarżanej nawet o antysemityzm, jest już znacznie słabsza.
Ekscesy polityków tej partii wywołują czasami oburzenie „tradycyjnych” partii. Dobrym przykładem jest tu inicjatywa skrajnie lewicowego deputowanego Ismaëla Boudjekady, który złożył wniosek, by Żydzi z francuskim obywatelstwem walczący w armii Izraela, zostali uznani za potencjalnych terrorystów i wpisani do kartoteki „S”, która zawiera nazwiska osób „potencjalnie zradykalizowanych”. Francuski parlament rozpatrywał więc petycję posła o wpisywanie francusko-izraelskich żołnierzy z IDF (armia izraelska) do kartoteki „S”, czyli wciąganiu ich na listę osób niebezpiecznych, mających związek z terroryzmem. Oznaczałoby to m.in. monitorowanie takich obywateli pod kątem obserwacji psychiatrycznych.
Jak należało się spodziewać, Komisja Prawna parlamentu rozpatrzyła wniosek negatywnie i nie nadała mu żadnego biegu. To jednak ciekawostka, bo jeszcze kilkanaście miesięcy temu żaden deputowany francuski na taki „akt antysemityzmu” by sobie nie pozwolił. Wniosek był złożony jeszcze w styczniu tego roku i zebrał ponad 15 tysięcy podpisów wspierających inicjatywę deputowanego Boudjekady, ale został rozpatrzony przez Komisję Prawną dopiero 29 maja. Właśnie w tego typu akcjach na rzecz Palestyńczyków celują politycy Zbuntowanej Francji, która ma w swoich szeregach sporo polityków wywodzących się ze środowiska islamu. Niedawno posypały się np. gromy na głowę Sébastiena Delogu, który machał na sali obrad parlamentu flagą palestyńską.
Inicjatywę Ismaëla Boudjekady potępiły niemal wszystkie grupy polityczne, z wyjątkiem właśnie LFI. Deputowana prezydenckiego „Renesansu” Laura Miller krytykowała na obradach komisji sam fakt „zrównania Francuzów żydowskiego pochodzenia, którzy odbywają służbę w armii izraelskiej z Francuzami pochodzenia arabskiego, którzy wyjechali, aby dołączyć do organizacji terrorystycznych takich jak Państwo Islamskie”. Pomysł krytykował też ostro deputowany Zjednoczenia Narodowego (RN) Philippe Schreck, który ocenił, że ta petycja była inspirowana antysemityzmem.
Powrót NMP na francuską wyspę
Kolejny incydent z pomnikami o treści religijnej kończy się we Francji dość wątpliwym „kompromisem”. Podobnie jak w przypadku pomnika Jana Pawła II w Ploermel, w Bretanii religijny posąg udało się ocalić przed atakiem „laikardów”, ale za cenę przesunięcia go na teren prywatny. Tym razem chodziło o posąg Najświętszej Marii Panny na wyspie Île de Ré.
Matka Boska z La Flotte na Île de Ré została ponownie zainstalowana na nowym cokole 7 czerwca, na prywatnym terenie należącym do stowarzyszenia broniącego francuskiego dziedzictwa kulturowego. To wygrana ze stowarzyszeniem „Wolnomyślicieli”, którzy doprowadzili prawnie do wydania nakazu usunięcia pomnika z przestrzeni publicznej. Z tym że to zwycięstwo raczej… pyrrusowe, bo jednak sądy stanęły po stronie radykalnej wizji laickości państwa.
Figura Matki Boskiej z La Flotte znajdowała się na skrzyżowaniu dróg na wyspie Ré. Najświętszą Marię Pannę ustawiono tam w 1955 roku, w podziękowaniu za ocalenie mieszkańców podczas II wojny światowej 1939-1945. Problemy zaczęły się 17 maja 2020 roku, kiedy to przejeżdżający samochód miał wypadek i uszkodził pomnik. Zabrano go do naprawy, ale pobudziło to Stowarzyszenie Wolnej Myśli do działania na rzecz całkowitego usunięcia figury z przestrzeni publicznej jako „symbolu religijnego”. Jak zwykle powołano się na ustawę o laickości państwa z 1905 roku, a ponieważ pomnik ustawiono już po tej dacie, ma podpadać pod zakaz publicznego ustawiania symboli religijnych.
Sądy różnie interpretują zapisy ustawy, ale ostateczna instancja, czyli Rada Stanu, podzieliła opinię „wolnomyślicieli” i posąg został usunięty. Mer miasta Jean-Paul Héraudeau walczył o ocalenie monumentu w imię obrony „naszej historii i dziedzictwa”, apelował o więcej „tolerancji”, ale się nie udało. Podobnie jak w przypadku pomnika Jana Pawła II sięgnięto tu po fortel. Stowarzyszenie na rzecz zachowania figury Matki Bożej (Touche Pas à Ma statue) wykupiło kilka metrów kwadratowych terenu obok i przeniosło figurę już na „teren prywatny”, w rzeczywistości zaledwie kilka metrów od poprzedniego miejsca.
Tu warto się zastanowić nad wynikami badania Instytutu CSA, które stwierdza, że ponad 8 na 10 ankietowanych uważa, że Francja jest dalej krajem o „katolickiej kulturze i tradycji”. Mniejszy odsetek jest tylko wśród wyborców lewicowej Zbuntowanej Francji (LFI), ale i tam znaczna większość, bo 72 proc. respondentów, podziela opinię, że „Francja jest krajem o kulturze i tradycji katolickiej”. W rzeczywistości Francja się sekularyzuje, a odsetek katolików praktykujących jest już bardzo niski. Usuwanie pomników religijnych to część przyspieszania takich procesów.
Opinię o „katolickiej kulturze i tradycji” podziela jednak nadal 85 proc. mężczyzn i 84 proc. kobiet. Warto tu zauważyć, że procent ten zmniejsza się w grupie wiekowej do lat 35 i spada do 79 proc. Wśród osób powyżej 50. roku życia jest to aż 89 proc. W ankiecie zbadano też preferencje polityczne respondentów. O „katolickiej kulturze” Francji jest przekonanych 72 proc. osób bliskich lewicowej LFI (38 proc. z nich uważa przeciwnie), wśród zwolenników centroprawicowych Republikanów jest to 96 proc., a wśród elektoratu Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen – 94 proc.
„Czystki” przed olimpiadą
Kolektyw „Le Revers de la Medal” zrzeszający stowarzyszenia i organizacje pozarządowe, które pomagają potrzebującym, podał zatrważające dane o rozmiarach „czystek”, które dotykają Paryż przed igrzyskami olimpijskimi. Nie jest specjalną tajemnicą, że władze pozbywają się ze stolicy bezdomnych, którzy mogą popsuć wizerunek olimpiady. O tym, że imigranci i bezdomni są rozparcelowywani po całym kraju, donosiły już wcześniej samorządy wielu innych miast. Podobno bezdomni z Paryża pojawili się ostatnio nawet w… Brukseli, głównie na dworcu Midi.
„Le Revers de la Medal” podaje w raporcie opublikowanym 3 czerwca, że spośród 12 545 osób wyrzucanych ostatnio z różnych koczowiska i „skłotów”, co najmniej 5200 zostało wywiezionych z regionu paryskiego przed igrzyskami olimpijskimi na prowincję. Organizacje społeczne nie wykluczają, że w związku z tym w czasie igrzysk podejmą „radykalne akcje”, które przypomną i potępią takie działania. Straszą nawet, że nie boją się trafienia do aresztów (twierdzi tak np. Paul Alauzy z organizacji Médecins du Monde). Kolektyw „Le Revers de la Medal” ostro krytykuje masowe „czystki społeczne” prowadzone przy okazji igrzysk olimpijskich. Ze skłotów, slumsów i namiotów, tysiące ludzi żyjących na ulicach zostało rozproszonych po całym kraju i wysłanych do miast, które nie mają środków na ich przyjęcie.
Władze oficjalnie zaprzeczają, by realizowały koncepcję „zerowej liczby bezdomnych na ulicach” miasta, ale obecne doniesienia napływające nawet z Brukseli wskazują na przybycie tam migrantów i bezdomnych z Paryża. Jak podał publiczny nadawca belgijski – RTBF, w Brukseli pojawiły się pogłoski, że po to, by nie zakłócać Igrzysk Olimpijskich w Paryżu, bezdomni i imigranci podsyłani są nawet do tego miasta. Elise Tordeur, szefowa stowarzyszenia Bulle twierdzi, że wolontariusze z tej organizacji zanotowali ostatnio wzrost liczby bezdomnych przybywających z Paryża. Mają to być zarówno bezdomni Francuzi, jak i obcokrajowcy. Podobno tendencja ta jest szczególnie widoczna w okolicach Gare du Midi, który jest prawdziwym punktem zbiórki bezdomnych. To typowa „spychologia” problemu, który od lat narasta nie tylko w regionie stołecznym, ale we wszystkich większych miastach kraju. Według raportu kolektywu tylko w ciągu jednego roku – od maja 2023 r. do maja 2024 r. – w ramach 138 operacji eksmisyjnych przeprowadzonych w Île-de-France wydalono 12 545 osób z prowizorycznych obozów, co stanowi wzrost o 38,5 proc. w porównaniu z podobnym okresem w lat 2021-2022. Będzie „olimpiada potiomkinowska”?