Śmierć prezydenta Iranu Ebrahima Raisiego wywołała lawinę spekulacji, a także nadziei. Te pierwsze dotyczyły szukania odpowiedzi, kto stoi za tragiczną katastrofą i czy naprawdę był to tylko wypadek, czy też zamach. A jeżeli tak, to kto za nim stoi? Ebrahim Raisi miał wielu wrogów. I to nie tylko za granicą, ale wewnątrz kraju. Nie na darmo nosił on przydomek „teherańskiego rzeźnika”. Był on niewątpliwie popierany przez zdecydowaną większość konserwatywnego społeczeństwa Iranu, ale byli w nim także ludzie, którzy go serdecznie nienawidzili.
Był twardym konserwatystą, domagającym się przestrzegania religijnych praw i wymogów przez wszystkich obywateli swego kraju. Wśród tych, którzy opowiadają się za liberalizacją życia w Iranie, śmierć Ebrahima Raisiego obudziła nadzieję, że coś w nim zacznie się zmieniać. Jest to jednak płonna nadzieja. Eksperci w większości są zgodni – w Iranie nie zmieni się nic!
Po tragicznej śmierci prezydenta Iranu Ebrahima Raisiego zaczęły się dyskusje, czy zmieni się wewnętrzna, a zwłaszcza międzynarodowa polityka tego kraju. Prezydent w tym kraju ma dość dużą władze. Jest szefem rządu, który za swoje poczynania odpowiada tylko przed Najwyższym Duchowym Przywódcą. Jeżeli ten akceptuje jego politykę, to może sobie pozwolić na wszystko. Wiadomo zaś, że Ali Chamenei w pełni był zadowolony z poczynać Ebrahima Raisiego i prosił Allacha, by ten mu błogosławił. O stopniu współpracy i zaufania między obydwoma panami niech świadczy fakt, że to w Raisim Ali Chamenei upatrywał swego następcę na stanowisku Najwyższego Duchowego Przywódcy. On sam ma już 85 lat i będzie musiał to najważniejsze stanowisko w państwie opuścić. Obecnie zdaniem obserwatorów irańskiej sceny politycznej największe szanse na zostanie następca Raisiego ma Mohammad Mochber dotychczasowy wiceprezydent Iranu. Dostanie on z pewnością poparcie Najwyższego Duchowego Przywódcy. Był bowiem prawą ręką prezydenta Raisiego, jego najbliższym współpracownikiem. Zajmował się on głównie sprawami wewnętrznymi, nadzorując realizację polityki społecznej i socjalnych projektów. Ma też opinię bardzo zdolnego menadżera. Urodził się w 1955 r. i był starszy od Raisiego o 5 lat.
Znalazł się pod sankcjami
Karierę zaczął w bańkowości, by później zostać gubernatorem swojej rodzinnej prowincji Chuzystan. Jest to dla Iranu prowincja mająca strategiczne znaczenie. Leży nad Zatoką Perską, graniczy z Irakiem i jest jednym z głównych w świecie ośrodków wydobycia ropy naftowej. Z niej rurociągami jest pompowana do rafinerii w Abadanie, Mochber sprawdził się jako zarządca tej prowincji i zaczął awansować w irańskich strukturach. Zaznaczyć trzeba, że zanim z Ahwazu stolicy Chuzystanu przeniósł się do Teheranu, trafił na „czarne listy” UE i USA. Został objęty sankcjami, zarządzał bowiem funduszem inwestycyjnym Setad. Fundusz ten bowiem miał współfinansować irański program jądrowy i budowy rakiet balistycznych. Zachodnie sankcje w Iranie ujmy mu nie przynoszą, wręcz przeciwnie, są jego atutem. Na pogrzebie prezydenta Raisiego setki tysięcy żałobników skandowało: „Śmierć Izraelowi!” i „Śmierć Ameryce!”
Wybory następcy Raisiego odbędą się już 28 czerwca. Zgodnie z konstytucją muszą się one odbyć w ciągu 50 dni od śmierci prezydenta. Kampania wyborcza będzie wiec krótka. Nie nabierze więc wielkich rumieńców. W irańskich warunkach kampanie wyborcze nie mają wielkiego znaczenia. Udziału w nich nie może brać każdy kandydat, który tylko ma na to ochotę. Iran jest Republiką Islamską, której ustrój jest tak skonstruowany, że żadna wielka niespodzianka, czyli odejście od dotychczasowego kursu, jest niemożliwe. O fotel prezydenta mogą się ubiegać tylko kandydaci zatwierdzeni przez Radę Strażników Islamskiej Rewolucji.
Sito nie do przejścia
Jest to ciało liczące dwunastu członków wybranych przez Najwyższego Przywódcę i parlament prawników specjalizujących się w prawie islamskim. Wystawia ona kandydatowi swoiste świadectwo moralności. Potwierdza ono, że kandydat jest nie tylko szyitą, ale praktykującym szyitą, wiernym konstytucji, Republice Islamskiej i doktrynie wilajet al- fakir, podporządkowującej całą władzę Najwyższemu Duchowemu Przywódcy.
System ten stanowi sito nie do przejścia. Jest niemożliwe, by przeszedł przez nie ktoś, kto chciałby zdemolować system obowiązujący w Iranie. Nikt taki nie zostanie dopuszczony do elekcji. Przypuszczać można, że najlepszą rekomendacją dla osoby ubiegającej się o dopuszczenie do elekcji jest wpisanie polityka na listy osób objętych sankcjami przez UE lub USA.
Kogo poprze Korpus Strażników
Obserwatorzy sugerują, że prezydentem Iranu zostanie ten, który otrzyma poparcie Korpusu Strażników Islamskiej Rewolucji, który od dawna marzy, by swoją pozycję wojskową połączyć z pozycją polityczną. Mochber ma z nim utrzymywać ścisłe kontakty i być ich faworytem. Jeżeli to prawda, to nic nie odbierze Mochberowi zwycięstwa.
Niektórzy komentatorzy uważają jednak, że szansę na zwycięstwo w wyborach ma także przewodniczący parlamentu Mohammad Bagher Ghalibafa. Polityk ten to stary wyjadacz na irańskiej scenie politycznej. Dowodził m.in. Korpusem Strażników Irańskiej Rewolucji w czasie wojny Iraku z Iranem w latach osiemdziesiątych, później był naczelnikiem sił powietrznych tego Korpusu. Następnie pełnił funkcję szefa policji ludowej, by na końcu zostać merem Teheranu. Trzy razy startował on już w wyborach prezydenckich i trzykrotnie nie zdołał uzyskać wystarczającego poparcia. Może tym razem będzie jednak inaczej… Według ekspertów jest on jedynym realnym kontrkandydatem Mochbera. Pozostali, jeżeli wystartują, są bez szans.