Jak możemy podsumować dwie dekady członkostwa Polski w Unii Europejskiej? O tym redaktor naczelny „Najwyższego Czasu!” dr Tomasz Sommer rozmawia z ekonomistą Tomaszem Cukiernikiem, autorem książki „Dwadzieścia lat w Unii. Bilans członkostwa”, która została właśnie wydana m.in. pod patronatem naszego dwutygodnika.
Tomasz Sommer: Skąd pomysł na taką książkę?
Tomasz Cukiernik: W 2021 roku w Łodzi wraz z redaktorem Stanisławem Michalkiewiczem uczestniczyłem w spotkaniu autorskim promującym moją nowo wydaną książkę „Michalkiewicz. Biografia. Na ostatniej prostej”. Po naszych wystąpieniach jeden z uczestników spotkania zapytał mnie, czy po napisaniu mojej książki „Dziesięć lat w Unii. Bilans członkostwa” – podsumowania cieszącego się dużym zainteresowaniem czytelników, którego nakład wraz z dodrukiem się wyczerpał – planuję napisać pracę podsumowującą dwie dekady członkostwa Polski w bloku. Wówczas jeszcze o tym nie myślałem, ale dzięki temu człowiekowi uznałem, że może warto to zrobić. I tak doszło do napisania tej książki.
– To jak wychodzi ten dwudziestoletni bilans członkostwa Polski w Unii Europejskiej?
– Przede wszystkim – wbrew temu, co mówią niedouczeni dziennikarze i politycy – bilansem członkostwa Polski w Unii Europejskiej nie jest dodatnie saldo przepływów finansowych pomiędzy budżetem unijnym a polskim. To saldo w ciągu dwudziestu minionych lat wychodzi ok. 2 proc. PKB na korzyść Polski. W gruncie rzeczy nie ma ono większego znaczenia gospodarczego, a jeśli już – to negatywne, tym bardziej że są to pieniądze publiczne zasilające głównie wydatki urzędnicze. Najważniejsze są kwestie gospodarcze. Na przykład przez niemal całe dwie dekady Polska miała ujemne saldo zagranicznych obrotów towarowych, a z drugiej strony przez cały ten okres notowała dodatnie saldo zagranicznych obrotów usługami. Ale ktoś powie: przecież import towarów i usług nie jest naszą stratą. No, właśnie. To wszystko nie jest takie jednoznaczne. Co jednak pewne, Polska zyskiwała na uczestnictwie we wspólnym rynku, a traciła na konieczności wdrażania unijnych regulacji. Można przyjąć, że były to podobne wartości w relacji do PKB.
Z kolei liczby podane przez Ministerstwo Finansów mówią jednoznacznie, że w latach 2005-2022 do krajów Unii wytransferowano z Polski łącznie ok. 1,15 bln złotych i prawdopodobnie są to kwoty zaniżone. Z drugiej strony polskie firmy też uzyskiwały dochody z tytułu zagranicznych inwestycji. Jednak mamy w tym olbrzymią nierównowagę. O ile jeszcze w 2004 roku dochody z tytułu zagranicznych inwestycji bezpośrednich w Polsce były aż ponad tysiąc razy wyższe od dochodów polskich firm z tytułu ich inwestycji zagranicznych, to w 2022 roku – już tylko nieco ponad cztery razy. Łącznie w okresie 2004-2022 dochody z tytułu zagranicznych inwestycji bezpośrednich w Polsce były ponad 13 razy wyższe niż łączne dochody z tytułu polskich inwestycji bezpośrednich za granicą. Do tego dochodzi bardzo niekorzystne dla Polski zjawisko emigracji Polaków, którzy zamiast budować bogactwo swojego kraju, budują dobrobyt Niemców, Holendrów i Irlandczyków. Ta strata to co najmniej 6 proc. PKB. Ale są jeszcze straty niepoliczalne, takie jak na przykład kwestia utraty suwerenności, której Polska stopniowo wyzbywa się na rzecz centrali w Brukseli. A przecież trzeba zdać sobie sprawę z tego, że Unia Europejska nie działała, nie działa i nigdy nie będzie działała na rzecz polskiej racji stanu. Co najwyżej na rzecz niemieckiej czy francuskiej racji stanu, a w najlepszym z naszego punktu widzenia wypadku – na rzecz ogólnoeuropejskiej racji stanu.
Jednak to wszystko to już historia i będzie tylko gorzej. Zaproponowane w 2023 roku zmiany traktatów Unii Europejskiej, których celem jest budowa scentralizowanego państwa europejskiego, doprowadzą do całkowitej utraty niezależności krajów członkowskich. Zostaniemy też w końcu zmuszeni do przyjęcia waluty euro, co będzie miało również negatywny wpływ na gospodarkę. Z kolei Europejski Zielony Ład zdemoluje gospodarkę szczególnie w przypadku Polski. Według wyliczeń francuskiego Instytutu Rousseau co roku do 2050 roku tzw. dekarbonizacja i osiągnięcie tzw. neutralności klimatycznej mają nas kosztować 2,4 biliona euro. To znacznie więcej niż korzyści wynikające z uczestnictwa we wspólnym rynku. To niemal dziesięć razy więcej niż wszystkie dotacje unijne, jakie Polska dostała przez dwadzieścia lat!
– Warto zadać pytanie, jaka jest alternatywa. Do czego mógłby doprowadzić Polexit?
– Po pierwsze, nie oznacza to, że nagle wszystkie kraje Unii się na nas obrażą, tym bardziej że szczególnie Niemcy i Holandia sporo by straciły na zerwaniu więzi gospodarczych z Polską. Nie wierzę w taki scenariusz. Może nastąpiłoby rozluźnienie, ale na pewno nie zerwanie powiązań gospodarczych. Po drugie, będąc poza Unią Europejską, Polska nie byłaby związana unijnymi traktatami i mogłaby podpisywać dowolne umowy z krajami trzecimi czy blokami państw jak BRICS, który rozwija się zdecydowanie szybciej niż Unia Europejska. Można budować Trójmorze, współpracować w ramach Nowego Jedwabnego Szlaku czy przyłączyć się do bloku państw Regional Comprehensive Economic Partnership (państwa ze Stowarzyszenia Narodów Azji Południowo-Wschodniej oraz Chiny, Japonia, Korea Południowa, Australia i Nowa Zelandia). To największa strefa handlowa na świecie. W państwach bloku mieszka 2,2 mld ludzi, którzy wytwarzają 30 proc. światowego PKB. Pod względem PKB to dwa razy większy rynek niż Unia Europejska.
Pamiętajmy, że gospodarka światowa nie kończy się na Unii. Unia Europejska to zaledwie ok. 15 proc. światowego PKB, a ok. 85 proc. generują państwa pozaunijne. Po trzecie, ktoś skomentował w mediach społecznościowych hasło Polexit słowami, że Putin czeka z otwartymi ramionami. Czyli co – że musimy być niewolnikami albo jednych, albo drugich i wykonywać ich szkodliwe dla nas rozkazy? Że do końca świata mamy pracować na Ruska albo na Niemca? To mentalność niewolnika, który nie myśli o tym, żeby stać się wolnym, tylko o tym, żeby służyć lepszemu panu. I to nie obiektywnie lepszemu, tylko lepszemu według mądrości etapu.
– Eurostat podał, że PKB per capita według standardu siły nabywczej w Polsce w 2023 roku wyniósł 80 proc. unijnej średniej. W 2003 roku było to 50 proc. Czyli jednak dzięki Unii się szybko rozwijamy…
– To nie Unia buduje nam dobrobyt. Budujemy go sami ciężką pracą i oszczędnościami. Rozwijaliśmy się szybciej, zanim weszliśmy do Unii Europejskiej. W latach 1995-2024 średnioroczny wzrost PKB Polski wyniósł 4,6 proc., a w latach 2004-2023 – już tylko 3,9 proc. Poza tym ta unijna średnia z 2003 roku i z 2023 roku to całkiem inne średnie. Pamiętajmy o stagnacji panującej w krajach tzw. starej Unii. Wzrost jest tam bardzo powolny w związku z kryzysami finansowymi, lockdownem covidowym, a także z powodu tego, że inne państwa są członkami Unii. Z bloku wypadła bogata Wielka Brytania, a przystąpiły biedne Bułgaria, Rumunia i Chorwacja, co tę średnią obniżyło. W okresie referendalnym euroentuzjaści głosili, że Unia przyniesie nam niespotykany wzrost dobrobytu, że za 10-15 lat będziemy tak bogaci, jak mieszkańcy Europy Zachodniej, a może nawet jak Niemcy. Tymczasem w dogonieniu poziomu życia Niemców niewiele się zmieniło: w 2021 roku eksperci Warsaw Enterprise Institute przewidywali, że Polska może dogonić ten kraj już za… 34 lata.
– Dlaczego zadedykowałeś książkę właśnie śp. Michałowi Marusikowi i śp. Markowi Bernaciakowi?
– Działacz opozycji antykomunistycznej, a potem europoseł nieżyjący już niestety Michał Marusik miał bardzo trzeźwe i odważne podejście do Unii Europejskiej. Nie obawiał się mówić prawdy. Także w Parlamencie Europejskim wygłaszał śmiałe przemówienia. Miałem to szczęście, że kilka razy się z nim spotkałem i mogłem z nim rozmawiać, a jego poglądy na temat Unii umieściłem w książce. Wykorzystałem w niej również wypowiedzi nieżyjącego Marka Bernaciaka. Szkoda, że spotkałem się z nim tylko raz. Planowałem przeprowadzić jeszcze z nim wywiad, ale nie zdążyłem. To przedsiębiorca z Koła, który nie bał się publicznie piętnować brania przez firmy unijnych dotacji. Wbrew powszechnemu trendowi otwarcie argumentował, w jaki sposób szkodzą one zarówno firmom, jak i całemu państwu. Zwracał przede wszystkim uwagę, że dotacje odciągają biznes od podstawowego zadania, czyli działań gospodarczych, na rzecz myślenia o subwencjach i bezproduktywnego wypełniania wniosków. Teraz trudno nawet znaleźć menadżera, który by publicznie skrytykował skrajnie szkodliwą dla firm unijną regulację ESG (sprawozdawczość przedsiębiorstw w zakresie zrównoważonego rozwoju) – ona również powoduje koszty i odciąga firmy od ich zasadniczych zadań.
– Skąd na okładce informacja, że wydanie książki nie zostało sfinansowane z funduszy Unii Europejskiej?
– Właściwie powinienem napisać, że wydanie mojej książki nie było WSPÓŁFINANSOWANE z funduszy unijnych podatników. Bo po pierwsze Unia nie finansuje projektów w stu procentach, tylko wszystkie współfinansuje. Po drugie Unia nie ma swoich pieniędzy, a dysponuje pieniędzmi zabranymi pod przymusem unijnym podatnikom. Po prostu irytują mnie unijne tablice propagandowe rozmieszczone na każdym rogu ulicy. Przez to ludziom się wydaje, że wszystko, co w Polsce jest realizowane, powstaje z unijnych srebrników. Tymczasem nic bardziej mylnego. W mojej książce udowadniam, że wszystkie „unijne” projekty w Polsce przez dwie dekady Unia Europejska sfinansowała w mniej niż jednej trzeciej (30,5 proc.), a w ponad dwóch trzecich (69,5 proc.) to były pieniądze polskie! Co więcej, w przypadku samych inwestycji te proporcje są jeszcze bardziej druzgocące. Otóż w inwestycjach z lat 2004–2018 pieniądze pochodzące z Brukseli stanowią zaledwie 3 proc., czyli 97 proc. wartości inwestycji w Polsce w tym okresie zostało zrealizowanych za pieniądze POLSKIE!
– Gdzie można książkę kupić?
– Zarówno na stronie mojej księgarni internetowej tomaszcukiernik.pl, jak i w innych księgarniach prawicowych, jak na przykład sklep-niezalezna.pl. Zapraszam.
Dziękuję za rozmowę.