Kaczyński desperacko próbuje wzniecić chaos w kraju. Boi się odpowiedzialności karnej za przestępstwa podczas rządów PiS.
„Niektórym się wydaje, że prezydent Duda będzie wielkim problemem dla tych, którzy wygrają i będą chcieli utworzyć rząd. Symboliczny zakład bym zaproponował: zobaczycie, jak panu prezydentowi rura zmięknie” – tak przy salwie śmiechu zebranych na wiecu wyborczym w Ustroniu kpił w sierpniu 2023 r. Donald Tusk. Andrzej Duda to słaby prezydent, bez żadnego dorobku, myśli politycznej, czegokolwiek, co po sobie by zostawił. Sprawny mówca wiecowy bez wiedzy prawniczej (mimo tytułu doktora prawa), bez wizji państwa. Zafascynowany własnym tytułem „Prezydenta Rzeczypospolitej”. Jak określił go prof. Marcin Matczak, „mamy za prezydenta polityczny miks intelektu dziewięciolatka i ego mężczyzny w kryzysie wieku średniego”. Duda jest architektem demontażu III RP, ale bezprawnego.
Jarosław Kaczyński kilka razy szczerze przyznał (czego dziś pewnie żałuje), że „zmienił ustrój” po 2015 r. PiS nie miał jednak większości konstytucyjnej, aby to zrobić. Dokonał bezprawnych zmian w Trybunale Konstytucyjnym, nominując 3 ludzi, których nie miał prawa wybrać. Pretekstem było to, że chwilę wcześniej podobny numer, tyle że z wyborem 2 sędziów, próbowała zrobić odchodząca większość PO-PSL. Dzięki temu skokowi na TK w 2017 r. PiS zyskał większość w Trybunale i rozpoczął uchwalanie kompletnie niekonstytucyjnego prawa.
Po 8 latach Kaczyński nieoczekiwanie (dla siebie) stracił władzę i rozpoczyna desperacką próbę obrony tego, co zawłaszczył. PiS hojnie opłacał się ludziom mediów, więc paradoksalnie lektura mediów nie pokazuje, aby stały one po stronie rządu Donalda Tuska. Dominuje narracja o „sporze prawnym” między PiS a nową władzą. To oczywiście nieprawda. Chyba, że przyjmiemy, iż gdy policjant próbuje odebrać złodziejowi łup, to mamy do czynienia ze „sporem prawnym”.
Duda chciał dwóch skazanych prawomocnym wyrokiem przestępców (za nadużycie władzy) Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika wyciągnąć z więzienia. Wbrew swoim wcześniejszym deklaracjom, musiał ich ułaskawić raz jeszcze, tym razem zgodnie z prawem. Nie udała się próba rozszerzenia ułaskawienia prezydenta na ludzi, którzy nie są skazani. Gdyby tak było, to Duda, odchodząc z urzędu, ułaskawiłby wszystkich swoich kolegów z Kaczyńskim na czele od karnych spraw, które nadciągają – np. o odpowiedzialności za nielegalną, totalną inwigilację opozycji bronią do zwalczania terrorystów – Pegasus.
Już niezgodnie z prawem próbuje razem z Jarosławem Kaczyńskim twierdzić, że obaj są dalej posłami. Tymczasem od czasu zmiany Konstytucji w 2009 r. osoba skazana wyrokiem prawomocnym za przestępstwo umyślne ścigane z oskarżenia publicznego traci natychmiast mandat. Na razie, wbrew zapowiedziom Kamiński i Wąsik nie pojawili się w Sejmie, by udawać, że są posłami. Strach przed zatrzymaniem i zarzutami okazały się silniejsze niż chęć robienia politycznej zadymy.
Zabieranie władzy PiS
„Mamy do czynienia z próbą grabieży łupu politycznego w postaci TVP” – wypalił w połowie grudnia Mariusz Błaszczak, wiceprezes PiS, komentując plany likwidacji TVP. Dość szczera wypowiedź, w której Błaszczak twierdzi, iż ich „łup polityczny” może być odebrany tylko drogą ustawy, a i to po „odbiciu” Trybunału Konstytucyjnego, który sobie bezprawnie PiS skolonizował, upychając tam ludzi typu Krystyna Pawłowicz czy peerelowski prokurator Stanisław Piotrowicz, orzekających na przysłowiowy telefon od Kaczyńskiego.
Po tym, jak Bartłomiej Sienkiewicz wprowadził likwidację TVP, Polskiego Radia i Polskiej Agencji Prasowej (pretekst dał Andrzej Duda, który zawetował ustawę pozwalającą przekazać rządowi 3 mld zł na funkcjonowanie tych mediów) – Kaczyński otrzymał kolejny cios.
12 stycznia prof. Adam Bodnar, minister sprawiedliwości i Prokurator Generalny poinformował Dariusza Barskiego, Prokuratora Krajowego, że nigdy nie został powołany na swoje stanowisko, bo przepisy, które zostały przywołane z jego przeniesienia ze stanu spoczynku (emerytura dla prokuratorów) nie obowiązywały w chwili, gdy to robiono. Był to szok dla Kaczyńskiego, Dudy i całego PiS. Kilka tygodni przed wyborami uchwalili oni ustawę kompletnie niezgodną z Konstytucją. W skrócie zakładała ona, że nowy rząd po wyborach nie może rządzić prokuraturą bez zgody prezydenta. Że odwołać Prokuratora Krajowego można tylko po otrzymaniu zgody prezydenta. W ten sposób wydawało się Kaczyńskiemu, że będzie on i koledzy mieli ponad 1,5 roku spokoju z rozliczaniem ich przestępstw do czasu wyboru nowego prezydenta. Tymczasem prof. Bodnar znalazł, że Barskiego nie trzeba odwoływać, bo nigdy Prokuratorem Krajowym nie był. Ta ewidentna amatorszczyzna w wykonaniu PiS wywołała wśród polityków tej partii panikę. W każdej chwili mogą bowiem ruszczyć teraz śledztwa, tak skrzętnie zakopane przez ekipę PiS.
Barski był patronem nierobienia spraw uderzających w PiS. Nawet tak ewidentnych jak sprawa Ryszarda Czarneckiego. Europoseł PiS został złapany przez unijne instytucje na okradaniu Parlamentu Europejskiego. Fałszował rozliczenia podróży na sesje. Twierdził, że jeździł samochodami, które w momencie rzekomych jazd okazały się być np. zezłomowane, albo należały do właścicieli, którzy zeznali (pod odpowiedzialnością karną, że nigdy nie użyczali Czarneckiemu swoich aut). Europoseł PiS musiał też zwrócić wynagrodzenie jednego z pracowników, który okazał się być klasycznym „słupem”, który nigdy nie pojawił się pracy, a któremu wypłacano wynagrodzenie ze środków PE.
Ta sprawa, jak wiele innych, okazała się być w… garażu Jerzego Ziarkiewicza, szefa Prokuratury Regionalnej w Lublinie. Spraw pisowców spychanych do Lublina było tak dużo, że przeniesiono je do garażu (nielegalnie), bo nie mieściły się w gabinecie Ziarkiewicza. Było to nielegalne (bo nie wolno bez ważnych powodów wynosić akt poza prokuraturę). Śmieszności dodaje całej sprawie fakt, że dziennikarze dowiedzieli się o sprawie, bo kierowca się skarżył, że nie można stawiać do garażu auta (nie ma miejsca z powodu akt prokuratorskich), co powoduje, iż co rano musi skrobać samochód z lodu.
Odlot Kaczyńskiego
Po utracie kontroli nad prokuraturą Kaczyński wzywał Andrzeja Dudę do otwartego buntu przeciwko rządowi Donalda Tuska. Zabawność tych wezwań polega na tym, że Kaczyński zarzuca rządowi Tuska, że chce rządzić. Kaczyński jest zły, że nie udało mu się oszukać wyborców. Celem Kaczyńskiego i jego partii było, aby rządzić zawsze, a po ewentualnej utracie władzy sparaliżować następców tak, aby nie mogli rządzić.
„Trudno mi się domyślać, co powstało mu w głowie, jeśli chodzi o te zamachy stanu. Jako historyk, ale też człowiek obdarzony zdrowym rozsądkiem – mówię teraz o sobie, a nie o prezesie Kaczyńskim – z tego, co wiem, to zamach stanu jest z reguły tym, co robi nie władza, a ci przeciwko władzy. Jeśli ktoś ma w głowie zamach stanu, to chyba raczej prezes Kaczyński. My nie musimy się zamachiwać, bo wygraliśmy wybory, legalnie przejęliśmy władzę w Polsce” – zauważył Donald Tusk. Celnie również pokazał, co robi Kaczyński, namawiając Andrzeja Dudę do agresywnego ataku na nowy rząd. „Politycznie rzec biorąc, jest oczywiste, nie tylko dla mnie, że prezes Kaczyński chce uwikłać na wszystkie możliwe sposoby prezydenta Dudę i robi to dlatego, że ma taki interes polityczny, ale też dlatego, że szczerze nie znosi prezydenta i to wszyscy widzimy. Każdego dnia usiłuje doprowadzić go do jakiegoś nieprzyjemnego stanu” – podsumował Tusk.
Kaczyńskiemu grozi odpowiedzialność karna i to duża. Duda do tej pory zapracował na Trybunał Stanu, ale karnie (na razie) może odpowiadać głównie za zaprzysiężenie trzech sędziów do Trybunału Konstytucyjnego w 2015 r. To przekroczenie uprawnień, ale raczej nie wróży ono odsiadki. Kaczyński chciałby, aby Duda był równie zdesperowany, co on sam. A sam Kaczyński w dobrej formie nie jest.
Rzekomo umierający w wiezieniu Kamiński wyszedł energicznie z aresztu o własnych siłach, następnego dnia był u prezydenta. O żadnej zresztą głodówce nie było mowy. Kamiński miał po prostu syndrom… odstawienia alkoholu. O czym publicznie powiedział były wiceszef więziennictwa dr Paweł Moczydłowski. „Znam realia. Nie było żadnej głodówki, był proces leczenia osoby, która z poważną chorobą przybyła do więzienia i przebywała tam w warunkach co najmniej pół-sanatoryjnych, gdzie leczono go nie z głodówki czy innych zagrożeń, a na inne dolegliwości personalne – ocenił. – To przygotowana wcześniej fikcja” – tak mówił o rzekomej „głodówce” Kamińskiego.
A jeszcze bardziej „odleciał” prezes Kaczyński, który w czwartek 25 stycznia odpowiadał dziennikarce tak:
Dziennikarka: „Czemu nie ma dziś w Sejmie Kamińskiego i Wąsika”?
Jarosław Kaczyński: „Nie ma ich, ponieważ mogą być w bardzo złym stanie zdrowia w związku z pobytem w więzieniu. Stosowano wobec jednego z nich tortury i to personalna decyzja Tuska i za to odpowie”.
Dziennikarka: „Wczoraj u Prezydenta nie wyglądali jak ofiary tortur”.
Jarosław Kaczyński: „Mój wuj, który był torturowany przez Gestapo żył potem przeszło 90 lat”.
Dziennikarka: „Myśli pan, że można to porównywać”?
Jarosław Kaczyński: „Można porównywać, bo niemieckie związki pana Tuska na to wskazują”…