Polityka odsłania codziennie pewne absurdy. Poniżej kilka z nich zebranych z jednego dnia. Potraktujmy je jednak trochę z „przymrużeniem oka”.
1. Tajlandia – Kambodża. Mam psy, które niechcący nauczyłem, że po każdym powrocie do domu, dostają smakołyk. Obecnie szczekają nawet jeśli podejdą pod próg. Taki ich „biznes”. Podobnie wygląda „biznesowe” zakończenie wojny przez Donalda Trumpa w Azji. Prezydent USA znowu oświadcza, że Tajlandia i Kambodża zgodziły się zaprzestać działań wojennych i ponownie wprowadza tam pokój. Z tym, że te kraje już raz w zamian za obietnice handlowe to zrobiły i wytrzymały dość krótko. Wkrótce będą chciały więc następnych „smakołyków”..? Pawłow, ten od psów, okazuje się niemal politologiem.
2. Francja – Chiny. Francuskie „oburzanko”. „14-godzinne dni pracy, brak weekendów, 500 euro miesięcznej pensji… Spojrzenie za kulisy chińskich „fabryk wyzysku” firmy Shein” – grzmiał tytuł „Le Figaro”. A czy Europa nie w ten sam sposób pracą naszych przodków budowała swoje bogactwo? Później przyszło lenistwo i wygoda oraz socjalizmu, było już zadłużanie się dla utrzymania poziomu życia i wreszcie nadchodzi teraz faza schyłku. Odwrotnie Komuna chińska, która poszła drogą Europy przełomu XIX i XX wieku i szybko ją teraz przegania… I po co się oburzać? O upadku Francji świadczy ostatni postulat „dziecka 1968 roku”, Aymerica Carona, deputowanego lewicy (LFI) i „zielonego rewolucjonisty”, a przy tym obrońcy „praw zwierząt”. Ten typ proponuje już 15-godzinny tydzień pracy w oparciu o teorie Keynesa i np. pięcioletni urlop rodzicielski. Może od razu popełnić samobójstwo?
3. Izrael-Palestyna. Żydzi robią swoje i już wiadomo, po co była ta wojna? Według ONZ liczba osiedli izraelskich na Zachodnim Brzegu osiągnęła najwyższy poziom co najmniej od 2017 r.
4. „Ten kraj”. „Odruchy Pawłowa” naszych polityków są przewidywalne niemal jak u moich psów. W Azji toczą wojny, a w tle jest biznes. U nas biznes zaczyna być wykorzystywany do wojny, chociaż raczej domowej. Zapowiedziany przez Tuska rebranding CPK to nie tylko głupota, ale i sabotaż. Dla przywłaszczenia sobie inwestycji szeroko popieranej przez Polaków, skoro nie udało się jej pogrzebać, zmienia nazwę CPK na PP, co nic nie zmienai, poza politycznym PR-em. Zmiana nazwy to jednak konkretne koszty i niech może zapłacą sobie za zmiany pieczątek, kont, tabliczek, itp. z pieniędzy partyjnych.
5. Kraków. Tutaj od 1 stycznia będzie SCT. Dla osób spoza Krakowa, posiadających auta niespełniające wymogów SCT wprowadzono trzyletni okres przejściowy, podczas którego będzie można wjeżdżać do strefy, ale po uiszczeniu odpowiedniej opłaty. Pojedynczy wjazd to na razie wydatek 2,50 złotych za godzinę. Opłata dzienna w roku 2026 wyniesie 5 złotych, ale w roku 2027 już 15 zł. Dla osób regularnie dojeżdżających do pracy w Krakowie przewidziano abonamenty miesięczne (w 2026 roku, taki abonament będzie kosztował 100 złotych miesięcznie, w 2027 cena wzrośnie do 250 złotych, zaś w 2028, miesięczny abonament wyniesie już 500 złotych). W ościennych gminach, których mieszkańcy pracują częśto w aglomeracji niemal tli się bunt. Chcą nawet w odwecie robić SCT dla mieszkańców Krakowa, który zamrzy się wyjazd za miasto. Tymczasem osobom z pojazdami nie spełniającymi norm, włodarze Krakowa dość bezczelnie proponują „opcje”: „uzyskanie zwolnienia, wymianę pojazdu, korzystanie z komunikacji publicznej, parkingów przesiadkowych czy po prostu uwzględnienie opłat za wjazd w kosztach dojazdu”.
Cała ta akcja to tylko system wyłudzania pieniędzy. Gdyby zależało owym „eko-rajcom” na nowszym taborze użytkowników ich ulic, to by starali się, żeby ci mieli więcej pieniędzy i sami kupowali sobie nowsze auta. Tymczasem system uderza w najbiedniejszych, którzy płacąc dodatkowe podatki, perspektywę wymiany auta na bardziej „eko”, zapewne jeszcze mocniej oddalą w czasie, ich „diesle” postarzeją się jeszcze mocniej, spalin zaś nie ubędzie. Logika nigdy jednak nie była mocną stroną lewicy.