Pan Metelski, wieloletni praktyk tematyki kryptowalut, wszedł w polemikę z naszym redaktorem naczelnym, który zasugerował, że za Bitcoinem w ten czy inny sposób stoją służby. Dziękujemy Panu Pawłowi za fachowe wprowadzenie w niełatwy przecież temat! Autor, jak i Tomasz Sommer, wdali się w bardzo ciekawą dyskusję. Jej istotniejsze fragmenty, w formie wywiadu, drukujemy poniżej.
Czytaj artykuł Pawła Metelskiego: O co chodzi z tym Bitcoinem. Kto stoi za najpopularniejszą kryptowalutą świata?
Tomasz Sommer: Czy naprawdę Pan sądzi, że amerykańskie agencje nie wiedzą, kim jest Nakamoto? I nikt nie wie, kto stoi za kluczową kryptowalutą i w dodatku ta kryptowaluta działa sobie w najlepsze poza systemem IRS? Moim zdaniem to niemożliwe, a co najmniej mało prawdopodobne. Moja spiskowa teoria jest taka, że to jest jednocześnie system rozliczeniowy i wywiadowczy deep state.
Cóż, wystarczy spojrzeć na inne wynalazki z tej samej stajni:
- PGP, 1991 r., Phil Zimmermann – darmowy program do szyfrowania i podpisywania danych, np. poczty elektronicznej. Cytując Wikipedię: „Wydarzenie to stało się pewnym przełomem – po raz pierwszy zwykły obywatel dostał do ręki narzędzie chroniące prywatność, wobec którego pozostawały bezradne nawet najlepiej wyposażone służby specjalne”.
- BitTorrent, 2002 r., Bram Cohen – protokół do wymiany i dystrybucji plików przez internet. Po wcześniejszych problemach technicznych i prawnych rozwiązań, takich jak Napster, Kazaa czy Gnutella, powstało narzędzie niemożliwe do powstrzymania przez największe wytwórnie filmowe czy muzyczne. Obecnie nie tylko nadal istnieje i jest używane, ale wręcz przeżywa swój renesans w związku z pogorszeniem się serwisów streamingowych typu Netflix.
- Off-the-record messaging (OTR), 2004, Ian Goldberg i inni – protokół szyfrowania dla komunikatorów internetowych, który choć obecnie zaimplementowany został tylko w kilkunastu mniej znanych komunikatorach internetowych, z powodzeniem będzie mógł zastąpić szyfrowanie mające się skończyć wraz z nastaniem Chat Control, czyniąc ten ostatni mało rozsądnym pomysłem (przykładowo terroryści na pewno nadal będą szyfrować swoje rozmowy, właśnie przez OTR lub podobny do niego OMEMO).
- Sieci miksujące i inne narzędzia, które doprowadziły do powstania sieci Tor (choć oficjalnie fundowanej przez amerykańską DARPA) czy Freenet, znane szerzej pod mianem „darknetu”. Jak powszechnie wiadomo, większość rządów, nie tylko amerykański, walczy z przestępczością zorganizowaną w tych sieciach i jak dotąd praktycznie każda „wpadka” była możliwa jedynie przez nieostrożność przestępców, same protokoły od lat pozostają w praktyce niezłamane.
- Tahoe-LAFS, 2007, Zooko Wilcox-O’Hearn – system rozproszonego przechowywania plików, który ma tę interesującą własność, że w sytuacji otrzymania sądowego nakazu usunięcia z niego jakiegoś pliku operator pomimo najlepszych chęci nie jest w stanie tego zrobić bez wyłączania całej sieci, która często znajduje się w więcej niż jednej jurysdykcji. Być może jest to projekt zbyt młody i niszowy, bo jeszcze nie było żadnej głośnej sprawy dotyczącej takich prób usunięcia pliku, a może służby po prostu wiedzą, że nawet nie warto próbować.
- Assange’a nie muszę przedstawiać, jego intencje chyba również nie pozostawiają wątpliwości, a napisał przecież książkę o Cypherpunks, w której mówi o wolności i przyszłości internetu. Nie tylko on uważa, że za pomocą matematyki można walczyć z wścibskością władzy.
Nie da się ukryć, że żaden rząd, w tym nawet rząd amerykański, nie jest całkowicie nieomylny i wszechwładny. Wygląda na to, że Pan czuje jakieś niedowierzanie, podświadomie myśli, że Wielki Brat zawsze koniec końców zwycięża. W przypadku Bitcoina, moim zdaniem, po prostu przespali sprawę, gdyby zakazali używania go w 2010 czy 2011 roku, mieli szansę jako tako opóźnić jego rozwój, który wtedy musiałby się przenieść na inne kontynenty. Zaczęli działać dopiero po aferze Silk Road (podziemne forum do handlu narkotykami oparte o Tor i Bitcoin, założyciel wpadł, bo używał tej samej skrzynki mailowej w prawdziwym i podziemnym świecie), ale nie zakazując Bitcoina całkowicie (wiedzieli już, że to niemożliwe), tylko obstawiając punkty wejścia i wyjścia, czyli wprowadzając procedury KYC/AML na giełdach. Od roku 2017 zaczął się inny trend, mianowicie Wall Street zauważyło, że też może zarabiać na Bitcoinie poprzez otwarcie choćby funduszy ETF o niego opartych i rozpoczęli regulacje, wydawanie licencji itp. W Polsce z kolei właśnie od kilku lat postępuje niezrozumiała walka z kryptowalutami, jak gdyby nasi rządzący nadal tkwili w okolicach 2013 roku, choć od tamtej pory na całym świecie zgodnie przyjmuje się, że kryptowaluty już z nami zostaną. Gdy za granicą myśli się, jak wspierać ich rozwój, u nas dokonano gold-platingu rozporządzenia MiCA, czym wykończy się polskie giełdy i kantory.
Odnosząc się już wprost do Pana pytań, agencje mogą po prostu uważać tak jak ja, że był to Hal Finney, który niedługo potem zmarł. W internecie znajdzie Pan wiele argumentów za tym, że to był on, jak i parę za tym, że nie był. Na pewno nie był to Roger Ver, samozwańczy „Bitcoin Jesus”, ani mój nauczyciel dr Grzegorz Stachowiak z Uniwersytetu Wrocławskiego, którego przypadek w 2016 opisał „Dziennik”. Powodów, dla których ktoś może nie chcieć się przyznać do autorstwa takiego protokołu, jest więcej i nie muszą one być nieprawomyślne. Finney za życia był nękany za związki z Bitcoinem, proszę sobie pomyśleć, co by się działo, gdyby się przyznał, że to właśnie on – procesy sądowe, przesłuchania, porwanie dla okupu, itd. Kryptowaluty działają nie tylko poza IRS, ale też poza wieloma innymi systemami. Przykładowo kryptowaluta Monero nie pozostawia „śladu” transakcji i może być z powodzeniem używana do prania pieniędzy czy do handlu narkotykami. To właśnie z tych powodów została usunięta z oferty wielu dużych giełd.
Nawet jeśli deep state używa bitcoina do rozliczeń, tak jak na przykład robią to objęci sankcjami Rosjanie czy objęci działaniami wojennymi Ukraińcy (Też ciekawostka: ile milionów zł miesięcznie przesyłają ukraińskie żony przez granicę do swoich mężów za pomocą bitcoina? Wystarczy stanąć pod bitomatem i zobaczyć, kto go używa…), to ciężko jest uznać, że robi tak dlatego, że sam tego bitcoina wynalazł, zbudował i rozpopularyzował. Raczej jest to incydentalne, tak samo jak na pewno używają samochodów zamiast bryczek konnych, bo po prostu okazały się lepsze do ich zastosowań. W końcu być może padł Pan ofiarą negatywnego PR, jaki robią Bitcoinowi ludzie, którzy mają interes w popularyzacji innych kryptowalut. W niektórych społecznościach można spotkać wręcz fanatyczne przekonanie o wyższości Monero, Ethereum, Dogecoina czy Cardano, najczęściej ze strony osób, które nie mają bladego pojęcia o tym, jak te monety pod spodem działają i jakie wyzwania stoją przed ich rozwojem. Wtedy często sięga się po argumenty właśnie takie jak „bitcoina wynalazło CIA”, który zresztą pierwszy raz było słychać już dobrą dekadę temu.
Ja się zajmuję historią „papierowych” systemów państwowych, zwłaszcza sowieckiego i wiem, że przed państwem nie da się ukryć takich rzeczy jak tożsamość Nakamoto i jego prawdziwej historii. Natomiast z różnych powodów może ona być skutecznie ukrywana. Za czasów sowieckich było dużo spiskowych działań państwowych na wielką skalę, które zostały odsłonięte po ponad 50 latach, zresztą tylko przez przypadek – na przykład rozstrzelanie miliona osób od wiosny 1937 r. do jesieni 1938 r. Natomiast sprawy finansowe państwa sowieckiego, zwłaszcza z pierwszych 30 lat, do dziś są tajemnicą. Przestudiowałem kiedyś przypadek Edwarda Snowdena (polecam jego książkę „Pamięć nieulotna”).
Twierdzi on na przykład, że AT&T to firma CIA i co więcej, że w każdym dużym amerykańskim mieście jest jeden wieżowiec należący do tej firmy, stanowiący tak naprawdę bazę podsłuchową. Twierdzi też, że wszystkie komunikacje są nagrywane, a problemem jest tylko segregacja danych – nad nią pracował i z jej powodu musiał uciec z US, a było to już lata temu. Twierdzi dodatkowo, że duże koncerny typu Dell czy Google też są częścią infrastruktury służb i w sumie dziwne by było, gdyby tak nie było. To nie jest oczywiście tak, że deep state tworzy te firmy – on je tylko częściowo przejmuje, chociaż zdarza się, że podstawia udziałowców na wczesnym etapie. W świetle tego typu rzeczywistości niejasność wokół systemu Bitcoin w oczywisty sposób wskazuje na to, że część sterująca jest ukryta. Argumentacja, że system działa obecnie „spontanicznie” jest logicznie nie do obrony.
Bitcoin jest idealną walutą dla opłacania agentury – jej anonimowość załamać się może tylko w momencie wypłaty. Co ciekawe, bitcoin jest walutą deflacyjną (jak każda uczciwa waluta, wyjęta z obszaru państwowej emisji). Mam wrażenie, że ktoś wpadł po prostu na pomysł, by stworzyć sposób finansowania określonych działań, który po pierwsze będzie całkowicie wyjęty z systemu, a po drugie będzie się niejako sam finansował poprzez zapropagowaną i chronioną deflacyjność. Aby coś takiego było możliwe, musi stać za tym duża siła i w moim przekonaniu nie jest to protokół szyfrowania. Wydaje mi się, że to tylko jest „dorabianie historii”.
To ja polecę taką książkę Simona Singha – „Księga szyfrów”. Czytałem ją jeszcze jako nastolatek, opowiada ona w najprostszy sposób, że kryptografia to historia wyścigu między tymi, którzy próbowali coś ukryć (kryptografowie), a tymi, którzy próbowali to odczytać (kryptoanalitycy). Mieliśmy więc szyfr Cezara i jego udoskonaloną wersję w postaci szyfru Vigenere’a, a następnie Charlesa Babbage’a, który złamał go z pomocą maszyny mechanicznej. Mieliśmy hitlerowską Enigmę i Turinga, który stworzył maszynę nazywaną dziś komputerem. Później powstały szyfry współczesne i wiemy już, że wiele z nich połamie komputer kwantowy. Wiemy także już (i niektórzy nawet już je stosują), jak powinny wyglądać szyfry post-kwantowe oraz kryptografia kwantowa. Może Pan wierzyć lub nie, ale konsensus jest obecnie taki, że kryptografowie prowadzą w wyścigu i jedyne, co NSA mogłaby mieć, to wspomniany komputer kwantowy (tj. taki większy niż te publicznie omawiane), choć oczywiście byłaby to na pewno maszyna piekielnie droga i niezdolna do odszyfrowywania wszystkiego, a jedynie najbardziej interesujące Amerykanów wiadomości. Swoistą rewolucją omówioną w rzeczonej książce było także wynalezienie kryptografii z kluczem publicznym (a dokładniej RSA), dzięki której nie potrzeba już, jak to bywało w czasie wojen światowych, przekazywać sobie kanałami tytułowych ksiąg szyfrów, wystarczy bowiem znać klucz publiczny odbiorcy, żeby zabezpieczyć wiadomość.
Nawet gdyby USA znały więcej faktów na temat twórcy Bitcoina niż my, to niewiele to zmienia, bowiem kod źródłowy programu jest publiczny (open source) i był wielokrotnie badany przez praktycznie każdego, kto ma o tym pojęcie. Gdybym na przykład ja znalazł jutro sposób na złamanie szyfru ECDSA lub znalezienie kolizji w funkcji skrótu SHA-1, to mógłbym bardzo szybko zostać miliarderem, po prostu biorąc sobie czyjeś Bitcoiny. Można śmiało powiedzieć, że Bitcoin to najlepiej przetestowana aplikacja świata, bowiem istnieje ogromna motywacja dla wszystkich chętnych do jej złamania i naprawdę ciężko byłoby sobie wyobrazić, żeby NSA przez 15 lat jako jedyna wiedziała coś, czego nie odkrył żaden badacz, haker czy chiński nastolatek. A nawet gdyby taka podatność nagle została ujawniona, to spodziewam się, że w ciągu 24 godzin zespół programistów z całego świata opiekujący się kodem Bitcoina wypuściłby odpowiednią łatkę, opisałyby to media, następnie wszyscy użytkownicy tzw. pełnych węzłów bitcoina zdecydowaliby demokratycznie, czy tę poprawkę wykorzystać, czy odrzucić, a nawet byłoby możliwe po prostu odwrócenie transakcji uznanych za nadużycie. Tak więc pozostaje pytanie: co konkretnie miałoby jeszcze pozostawać w ukryciu i jaki praktyczny skutek miałoby to mieć na zwykłych ludzi?
AT&T to taka nasza TPSA i nie ma się co dziwić, że to właśnie tam wpina się podsłuchy. Interesujące jest także pytanie, czy w naszych urządzeniach nie znajdują się sprzętowe wtyczki do podsłuchiwania, które działają nawet po zmianie systemu operacyjnego czy po wyłączeniu smartfona… O ile w 2013 Snowden ujawnił, że jeden z wydziałów NSA rzeczywiście instalował takie mechanizmy w urządzeniach wysyłanych do wybranych organizacji, a w 2018 Bloomberg ujawnił, że Chińczycy zaatakowali w ten sposób 30 amerykańskich przedsiębiorstw, o tyle globalna inwigilacja nie byłaby możliwa z wielu powodów: ktoś musiałby to wszystko czytać, ktoś zaraz by to wykrył i nagłośnił, a w końcu nikt nie kontroluje wszystkich producentów sprzętu jednocześnie. A w końcu taki ruch wywołałby ogromne niezadowolenie społeczne i byłby politycznym końcem pomysłodawcy. Jeszcze inny argument jest taki, że NSO (izraelska firma, producent sławnego Pegazusa – dop. red.) potrzebowało w swoim oprogramowaniu szpiegowskim wykorzystywać rzeczywiste błędy w oprogramowaniu (które później załatano), aby móc podsłuchiwać telefony, a przecież gdyby istniał backdoor producenta („błąd”, zaplanowana podatność – dop. red.), to wykorzystaliby po prostu dostęp przez niego. Ponadto Izraelczycy na część urządzeń nie byli w stanie się włamać.
Google czy Dell to firmy założone w USA i byłoby dziwne, gdyby ichniejsze służby nie miały tam swoich ludzi. Jednak o ile pominiemy backdoory sprzętowe, to mamy przecież Linuksa i otwartoźródłowe modyfikacje Androida, można zatem, jeśli ktoś naprawdę tego potrzebuje i zna się na tym, używać swojego urządzenia wyłącznie z oprogramowaniem, które samemu się zweryfikowało pod kątem podsłuchiwania (to w sumie nie jest nawet takie trudne), ewentualnie skorzystać z rozwiązań audytowanych przez niezależne organizacje specjalistyczne. Ja dla przykładu od lat nie używam Windowsa, a nawet ostrzegam ludzi przed skutkami aktualizacji go do wersji 11.
Tak naprawdę inwigilacja skupia się raczej na masowych użytkownikach, takich, którzy nigdy nie czytają instrukcji obsługi czy nie zadają pytań. O ile system taki jak Echelon (globalny wywiad elektroniczny – dop. red.) czy Hermes (oprogramowanie analityczne; zakupiła je m.in. polska Prokuratura Krajowa – dop. red.) może działać z „normalnymi” rozmowami telefonicznymi czy na Facebooku, to jednak jestem prawie pewien, że nikt nie podsłuchuje wiadomości na Signalu (popularny m.in. wśród dziennikarzy szyfrowany komunikator do rozmów wszelakich – dop. red.) czy nie deanonimizuje użytkowników sieci Tor. Wystarcza po prostu fakt, że większość ludzi używa Messengera (komunikator do rozmów od twórców Facebooka – dop. red.) „bo wszyscy znajomi tam są”, a TORA się boją, bo „tylko przestępcy go używają”. I tutaj moim zdaniem jest rzeczywisty problem, więc kładę nacisk na edukację i popularyzację wiedzy technicznej, natomiast teorie spiskowe preferuję tam, gdzie więcej one wyjaśniają, niż tworzą nowych pytań.
Deanonimizująca „wypłata” bitcoina (jego wymiana na popularne waluty – doip. red.) to tylko przejściowe zjawisko, bowiem coraz częściej można spotkać zamknięte obiegi pieniądza właśnie w tej postaci. Można bezpośrednio bitcoinem płacić za wiele usług online, w tym również takich, których dostawca nie pyta nawet o adres e-mail kupującego. Domyśla się Pan też zapewne, że grupy przestępcze rozliczają się w całości kryptowalutami, a więc dopóki ktoś z nich nie potrzebuje akurat „papierowej” gotówki, kryptowaluta może po prostu krążyć z rąk do rąk przez dłuższy czas, praktycznie poza kontrolą urzędników (taką kryptowalutą jest zwłaszcza wspomniane Monero). W końcu nikt nigdy nie zabroni (chyba poza zakazem gotówki) wymiany w tzw. obrocie pozagiełdowym, a więc gdy dwóch ludzi spotyka się potajemnie i dokonuje zamiany po umówionym przez siebie kursie czy nawet wymiany barterowej. Co ciekawe, nie wymaga to fizycznego spotkania czy znajomości, istnieją już bowiem w Internecie tzw. giełdy zdecentralizowane (DEX), a więc takie, w których nikt nie zna tożsamości klientów, tyle tylko że mechanizm wymaga np. wpłacenia zabezpieczenia przed dokonaniem większej wymiany. To, w jaki sposób takie giełdy działają, to temat na osobną książkę, niestety nawet osoby doświadczone w posługiwaniu się kryptowalutą rzadko wiedzą o ich istnieniu czy rozumieją ich znaczenie. W końcu nie zapominajmy o Salwadorze, gdzie eksperyment rządowy z używaniem Bitcoina nadal trwa.
O deflacyjności nie chciałbym się wypowiadać, zdaje się, że to po prostu kwestia wyboru między systemem keynesowskim a szkołą austriacką, w której inflację określa się mianem ukrytego podatku. Satoshi w rozdziale 6 swojej pracy zdecydowanie porównał podaż bitcoina do wydobywania złota i nazwał go bezinflacyjnym. Co się zaś tyczy finansowania czegoś przez jego stworzenie, to nikt nie mógł wiedzieć w np. 2009 roku, ile Bitcoin będzie wart i kiedy. Przez kilka lat był niemal bezwartościowy, np. 22 maja 2010 r. programista Laszlo Hanyecz kupił pizzę za 10 tys. BTC, a i tak śmiano się, że ktoś stracił prawdziwą pizzę w zamian za „cyferki” (gdyby transakcja odbyła się obecnie, już po ostatnich spadkach wartości bitcoina, byłyby to dwie najdroższe pizze świata; dziś 10 tys. bitcoinów to grubo ponad 3 miliardy – nie miliony – złotych! – dop. red.) Gdyby komuś w służbach tak zależało na wzroście ceny tej waluty, to myślę, że więcej wydaliby na marketing. Co więcej, każda transakcja w bitcoinie jest trwała i jawna, a przy większych kwotach także dość łatwo ustalić, kto ją wykonał, wydaje się to więc fatalnym rozwiązaniem do tajnego finansowania.
No i w końcu, w przeciwieństwie do kryptowaluty Ethereum, którego twórca posiada szacunkowo ok. 800 mln dolarów, które sobie sam przyznał, o tyle bitcoiny Satoshiego (posiada on 1,1 miliona BTC!!! – dop. red.) nie były „ruszane” od ponad 10 lat i domniemuje się, że klucze do nich przepadły. Gdyby to CIA stworzyła bitcoina i posiadała nadal klucze Satoshiego, to z tych obecnych 120 mld dolarów chyba już by wydali chociaż jednego centa? Co więcej, gdyby to zrobili, rynek natychmiast zareagowałby, okazałoby się, że Satoshi nadal żyje i bitcoinów w obiegu jest jednak więcej, niż zakładano, a media trąbiłyby o tym dzień i noc. Ciężko to nazwać tajnym finansowaniem czegokolwiek…