Strona głównaMagazynPułkownik Daniił Fiodorowicz Trump

Pułkownik Daniił Fiodorowicz Trump

-

- Reklama -

W taki sposób jak w tytule prezydent USA Donald Trump został nazwany przez b. prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa (J. Felsztinski, „Na smyczy Kremla”, Poznań 2024, s. 234). „Przyznanie” Trumpowi stopnia pułkownika nieuchronnie kojarzy się z pewną znakomitą książką opisująca historię agenta wpływu, któremu również „na odległość” nadano stopień pułkownika.

„Montaż” to znakomita książka francuskiego autora Vladimira Volkoffa, oficera francuskiego wywiadu i potomka emigrantów rosyjskich. Bohater Montażu to syn rosyjskiego emigranta, oficera wojsk białogwardyjskiego generała Wrangla. Chłopiec urodzony już we Francji decyduje się po śmierci ojca przyjąć ofertę sowieckich służb specjalnych zostania agentem wpływu. Sowieci po dokonaniu analizy jego zdolności i osobowości uznali, że sprawdzi się on najlepiej w roli agenta literackiego wywierającego wpływ na środowisko literackie we Francji. Bohater ukończywszy studia literackie na Sorbonie i na Uniwersytecie Columbia w Nowym Jorku oraz odbywszy staż u amerykańskiego agenta literackiego, a także odpowiedni staż u zakonspirowanych agentów w USA, wiernie służył jako agent wpływu przez 30 lat. W tym samym czasie jako agent będący na liście pracowników otrzymywał stopniowo awanse aż do stopnia pułkownika, dokładnie pułkownika dokooptowanego, czyli nieetatowego oficera KGB.

- Reklama -XVII Konferencja Prawicy Wolnościowej

Czy w świetle tej książki nazwanie Trumpa pułkownikiem było przypadkiem, czy też niedyskrecją Miedwiediewa, głównego aktora informacyjnej wojny Kremla, znanego z emocjonalnego języka?

Czy oznacza to, że Trump jest rosyjskim agentem? Taką sugestię przedstawił inny Donald – Tusk, który w czasie, gdy był w opozycji, powiedział, że „zależność Donalda Trumpa od rosyjskich służb nie podlega dyskusji”, sugerując, iż Trump mógł być zwerbowany 30 lat temu, dodając, że Trump ma małe szanse na wygranie kolejnych wyborów.

- Prośba o wsparcie -

Takie dywagacje wypowiadane przez czynnego polityka względem innego czynnego polityka są zawsze ryzykowne. To może czynić dziennikarz, publicysta czy historyk. Trump, jak wiadomo, wygrał wybory prezydenckie i wrócił do władzy, a Tusk stał się przez swoją wypowiedź persona non grata w stolicy USA. Swoją drogą może budzić zdziwienie, że Tusk oskarżał innego polityka o powyższe sprawy.

Podobnym przykładem jest zachowanie się b. premiera Australii Kevina Rudda, który swego czasu określił Trumpa jako „najbardziej destrukcyjnego prezydenta w historii” i nazwał go „zdrajcą Zachodu”. Spowodowało to komplikacje w relacjach amerykańsko-australijskich, ponieważ Rudd został ambasadorem Australii w USA za czasów kadencji Josepha Bidena i nadal jest ambasadorem. Politycy, niezależnie od słuszności swoich poglądów, powinni unikać palenia mostów, zwłaszcza kiedy dysponują przypuszczeniami, a nie twardymi dowodami. Mogą to zrobić za nich wymienieni ludzie pióra.

Agent wpływu

Inaczej należy odbierać rozważania osób spoza kręgu oficjalnej władzy. Polska dziennikarka Krystyna Kurczab-Redlich, autorka biografii prezydenta Rosji Władimira Putina „Wowa, Wołodia, Władimir. Tajemnice Rosji Putina”, uważa, że Trump jest agentem wpływu.

Agent wpływu nie jest szpiegiem w dosłownym tego słowa znaczeniu. On nie zajmuje się również białym wywiadem, czyli zbieraniem i analizowaniem legalnych informacji. Nie może nic robić zakazanego, co mogłoby naprowadzić obcy kontrwywiad na jego ślad. Agenci wpływu są zazwyczaj osobami publicznymi, dobrze znanymi, mającymi prestiż i odpowiednią pozycję w swoim państwie. Z reguły nie kontaktują się ze swoimi oficerami prowadzącymi, natomiast publikują swoje opinie czy prezentują swoje sugestie w kręgach decyzyjnych. Bardzo trudno ich zdekonspirować, jeśli nie wyda ich oficer dezerter wywiadu, któremu służą. Zawsze mogą powołać się na prawo do wolności wypowiedzi.

Czy takim agentem wpływu jest Trump? Różne źródła sugerują, że stał się on agentem w wyniku swoich podróży do Rosji. Powtarzam, są to sugestie, a nie opinie oparte o twarde dowody.

Zarzucanie sieci

Uważa się, że początek zainteresowania służb specjalnych bloku sowieckiego zaczyna się, kiedy Donald Trump ożenił się z czeską modelką Ivaną Zelníčkovą w 1977 r. i odwiedził Pragę. Niektóre źródła sugerują, że Ivana mogła być podstawioną osobą przez czechosłowackie służby, na co nie ma żadnych dowodów. Jedynie można stwierdzić, że Ivana i Donald byli obserwowani przez służby czechosłowackie w Nowym Jorku. Następny etap jest związany z decyzją Władimira Kriuczkowa, szefa I Zarządu Głównego KGB, odpowiadającego za wywiad zagraniczny. Miał on wydać rozkaz penetracji środowiska amerykańskich biznesmenów pod kątem zwerbowania liczących się osób. Zgodnie z tym rozkazem sowiecki ambasador w USA Jurij Dubinin nawiązał towarzyskie kontakty z Donaldem, który już wtedy przejawiał pewne cechy narcyzmu oraz nadmierne zainteresowanie kobietami, zwłaszcza z branży rozrywkowej, co czyniło go potencjalnie „łatwym celem”. Dubinin zaprosił Trumpa do Moskwy w 1986 r., co oznaczało, że uznano, iż amerykański biznesmen jest człowiekiem z dość interesującym potencjałem.

Donald Trump przyjechał ze swoją żoną Ivaną do Związku Sowieckiego po raz pierwszy w 1987 r. i podobno ta podróż miała być opłacona przez Sowietów. Celem tej podróży i następnych była budowa Trump Tower w Moskwie. W tym czasie Donald był przekonany, że budowa tam wieżowca będzie doskonałym interesem. Niestety nie udało mu się tego dokonać. W pierwszej dekadzie XXI w. Trump zdecydował się nie wykładać kapitału i nie budować luksusowego hotelu, ale proponował franczyzę, to znaczy zamierzał dać swoje nazwisko za 25 proc. wartości hotelu. Z tych planów też nic nie wyszło, ponieważ rosyjski biznes nie potrzebował już franczyzy; Trump nawiązał tam jednak sporo różnego rodzaju kontaktów, nie tylko w świecie biznesu. Po latach tak się wyraził o nich: znam kliku rosyjskich oligarchów, to bardzo mili ludzie.

Należy podkreślić, że w praktyce sowieckich służb specjalnych od momentu wystąpienia o wizę, zbierano wszystkie możliwe informacje o danej osobie, jeśli ona była znaczącą personą, jako o tzw. przedmiocie dogłębnych badań. W przypadku Trumpa można założyć, z dużą dozą pewności, że stało to się znacznie wcześniej. Informacje te oprócz podstawowych danych zawierały także te, które można uznać za kompromitujące, czyli sprawdzanie ewentualnego udziału w szarej strefie, nielegalnych działań finansowych, handlowych, spekulacyjnych czy czynów korupcyjnych. Jak wiadomo, Donald nie był kryształową osobą w biznesie. Niektóre źródła podają, że przy budowie swojego wieżowca w Nowym Jorku zatrudniał np. nielegalnych polskich emigrantów.

Rozważania o agenturze

Według Alnura Musajewa, byłego szefa Narodowego Komitetu Bezpieczeństwa Kazachstanu, a w latach 80. pracownika sowieckiego MSW i KGB, Trump został pozyskany jako agent w 1987 r. i otrzymał pseudonim „Krasnow”. Musajew, który od 2007 r. przebywa na Zachodzie, opublikował swoje rewelacje ostatnio, ale nie podał żadnych dowodów ani też nie podał żadnych przykładów szpiegowskiej działalności Trumpa. Podobnie twierdzi inny b. oficer KGB Siergiej Żyrnow. Trump miał być rzekomo obserwowany przez agentów KGB 24 godziny na dobę podczas wizyt w Moskwie i zostać zwerbowanym przez VI Zarząd Wywiadu Gospodarczego KGB, ale są to nadal tylko słowa. Brak dowodów. Żyrnow uważa, że Trump mógł zostać nagrany w Moskwie, kiedy wpadł w słodką pułapkę (honey trap), czyli został nagrany podczas intymnych relacji z podstawionymi kobietami lub dewizowymi prostytutkami, które były kontrolowane przez KGB albo też został nagrany przy próbie przekupstwa sowieckich urzędników w sprawie budowy Trump Tower w Moskwie.

Podobną teorię o agenturze Trumpa głosi inny b. oficer KGB Jurij Szwieć, mieszkający obecnie w USA. I tym przypadku brak dowodów.

Bardzo ciekawe, ale dość wstrzemięźliwe opinie prezentują dwaj wysocy rangą b. oficerowie KGB mieszkający odpowiednio w USA i w Kanadzie: gen. Oleg Kaługin i ppłk. Władimir Popow. Obaj uważają, że kwestia agentury Trumpa może być związana z kobietami. Kaługin, b. szef operacji KGB w USA, a potem szef Wywiadu Zagranicznego KGB powiedział, że Trump „kiedy był w Moskwie, spotykał się z pewnymi radzieckimi, jak to się mówi, towarzyszkami płci żeńskiej, między innymi i pozostawił po sobie jakiś ślad”.

Niewykluczone, że Kaługin z racji pełnionej funkcji miał bezpośredni dostęp do teczki Trumpa, ale z obawy o własne życie wolał wypowiadać się półsłówkami.

W podobnym tonie wstrzemięźliwie mówi Popow. „Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Trump w ZSRR albo też w Rosji był werbowany, ponieważ podczas swoich wizyt zachowywał się skrajnie lekkomyślnie. Jednak jedynym sposobem na potwierdzenie tej tezy jest dostęp do jego akt, którymi bez wątpienia dysponują rosyjskie służby wywiadowcze”.

Kaługin jest przekonany, że rosyjskie służby posiadają kompromitujące materiały Trumpa, a on wie o tym. Generał dodaje: „Myślę, że żaden rozsądny człowiek, który troszczy się o swoją karierę i życie osobiste, nie chciałby tego rodzaju publikacji nigdzie i nigdy”.

Trump i Rosjanie

Wizyty Donalda Trumpa w Rosji były szczególnie częste w pierwszej dekadzie obecnego wieku. Do Moskwy podróżował nie tylko Donald, ale też członkowie jego rodziny, przede wszystkim syn Donald junior, a także córka Ivanka, wtedy już dorośli ludzie. Kiedy senior wpadł w finansowe kłopoty, a przecież bankrutował nie raz, z pomocą przyszła Moskwa. Według Jurija Felsztynskiego autora książki „Na smyczy Kremla”, rosyjski oligarcha Dmitrij Rybołowlew kupił rezydencję Trumpa, płacąc mu 95 mld USD, podczas gdy ona była warta ca. 50 mln USD mniej. Nie ulega wątpliwości, że taką transakcję zaakceptował Kreml, a wykonanie jej zlecono Rybołowlewowi. W ten sposób finansowo miano ratować Trumpa. Miano to robić w konkretnym celu. Rosyjski biznesmen Feliks Sater, który prowadził interesy w USA i przyznał się do udziału w oszustwie giełdowym na sumę 40 mln USD, miał powiedzieć, że nasz chłopak może zostać prezydentem USA, możemy to zorganizować. Faktem jest, że zagraniczne agencje wywiadowcze państw Zachodu informowały amerykańskie służby o wielokrotnych spotkaniach ludzi Trumpa z Rosjanami w różnych miastach i krajach.

Prorosyjska życzliwość

Donald Trump już podczas swojej pierwszej kadencji wykazywał niezrozumiałą życzliwość wobec rosyjskich interesów. Mówił o wycofaniu się USA z NATO, w następstwie czego Kongres zakazał mu dokonanie tego. Na spotkanie z Putinem w Helsinkach w 2018 r. poszedł sam, bez doradców i bez własnego tłumacza, na konferencji prasowej kwestionował skuteczność własnych służb. Budziło to zaniepokojenie i podejrzenia. Jednakże podczas tej kadencji jego pozycja była słaba i deep state, czyli amerykańska elita polityczno-gospodarcza, blokowała próby jawnej prorosyjskiej polityki.

Przed lub w czasie pierwszej kadencji relacje z Rosjanami – nie wszystkie zgodne z amerykańskim prawem – mieli członkowie administracji Trumpa: doradca ds. bezpieczeństwa narodowego Michael Flynn, starszy doradca prezydenta Jared Kushner, sekretarz handlu Wibur Ross, dyrektor ds. komunikacji Białego Domu Anthony Scaramucci, prokurator generalny Jeff Sessions, sekretarz stanu Rex Tillerson.

W tym wyliczeniu nie można pominąć Paula Manaforta, przewodniczącego kampanii wyborczej Trumpa w 2016 r., a przedtem doradcy prorosyjskiego prezydenta Ukrainy Wiktora Janukowicza. Manafortowi postawiono kilkadziesiąt zarzutów, w tym spisek przeciwko Stanom Zjednoczonym, do czego się przyznał z zamian za złagodzenie kary. Skazany, ostatecznie został ułaskawiony przez Trumpa pod koniec jego pierwszej kadencji.

Podsumowanie

W mojej ocenie prorosyjska polityka Trumpa jest faktem. Jak powszechnie wiadomo, na początku drugiej kadencji w obecnym w 2025 r. zaszokował sojuszników europejskich i świat jawnym opowiedzeniem się po stronie Rosji w wojnie z Ukrainą. Jednym z dowodów było głosowanie nad rezolucją potępiającą Rosję za agresję na Ukrainę w ONZ. USA głosowały wraz z Rosją za odrzuceniem tej rezolucji, co ciekawe Chiny wstrzymały się od głosu. Jego powtarzające się w przeszłości wypowiedzi, że NATO należy rozwiązać, budziły niepokój i podejrzenia. Nie ulega wątpliwości, że Trump posiada od lat relacje z Rosjanami i zachowuje się jak agent wpływu, ale czy nim jest? Jego zachowanie daje podstawę do formułowania takiej opinii, ale nie wszystko jest takie proste. Spotkanie na Alasce zakończyło się fiaskiem, spotkanie w Budapeszcie Trump odwołał, zamiast tego nałożył sankcje na rosyjskie koncerny naftowe Rosnieft i Łukoil. Być może Putin gra tak wysoko, że nawet Trump nie jest w stanie zaakceptować jego żądań bez obaw o swoją pozycję we własnym kraju albo też uznał w mniemaniu swojej wielkości, że nic mu już nie zaszkodzi i urwał się ze smyczy, jeśli na niej był.

Warto w tym miejscu przywołać kontekst polski. Po nalocie rosyjskich dronów na nasz kraj Trump nie potępił Rosji ani też amerykańskie samoloty stacjonujące w Polsce nie poderwały się, żeby bronić naszego nieba, zrobiły to samoloty europejskich sojuszników. W związku z powyższymi informacjami nasuwa się pytanie, jak zachowałyby się USA pod rządami Trumpa, gdyby skala rosyjskiej ofensywy przeciw Polsce byłaby znacznie większa niż te kilkanaście dronów wysłanych kilka tygodni wcześniej.

Najnowsze