Od sierpnia br. rząd Niemiec toczy polityczne gry na kilku polach o pozyskanie i wykorzystanie dodatkowych dziesiątek miliardów euro na różne „postępowe” i wojenne cele. W tym na dalsze finansowanie zgubnej dla przemysłu i transportu „ochrony klimatu” i całego „zielonego ładu”, ogromnie kosztownej tzw. polityki socjalnej i fatalnej polityki imigracyjnej, a także na dalsze wspieranie zbankrutowanej kijowskiej Ukrainy.
Jednym ze świadectw tej dość chaotycznej gry o wielkie pieniądze i dość rozpaczliwej szamotaniny rządu RFN jest okoliczność, że Bundestag zatwierdził budżet federalny na rok 2025 dopiero 18 września – prawie dziewięć miesięcy po oficjalnym rozpoczęciu roku budżetowego. To wielkie opóźnienie wynikło nie tylko z powodu przedterminowych wyborów do Bundestagu przeprowadzonych w lutym br.
W głosowaniu imiennym 324 posłów opowiedziało się za uchwaleniem tego budżetu, a 269 przeciw (w tym posłowie opozycyjnej Alternatywy dla Niemiec (AfD). Parlament RFN zatwierdził też marcową ustawę zmieniającą konstytucję RFN w zakresie dopuszczalnego „hamulca długu” i powołującą specjalny fundusz 500 miliardów euro. Ma on być przeznaczony, przynajmniej na papierze, głównie na inwestycje w infrastrukturę, jak mosty, drogi i kolejowe tory, ale też na „inwestycje” w tzw. ochronę klimatu i inne takie.
Federalny budżet na rok 2025 przewiduje wydatki aż 502,5 mld euro – to wzrost o ponad 25 mld euro w porównaniu z rokiem ubiegłym. Nowe zadłużenie RFN, ściśle związane z tym „socjalnym” i „zielonym” budżetem, zaplanowano na aż 81,8 mld euro. Ale po uwzględnieniu wcześniejszych dodatkowych zobowiązań rządu na „obronność”, tj. na dalsze zbrojenie i wzmacnianie Bundeswehry i armii Kijowa oraz na liczne remonty i budowy infrastruktury, łączna kwota nowego zadłużenia Niemiec ma przekroczyć poziom aż 140 miliardów euro (!). Bo zgodnie z nowymi regulacjami prawnymi wydatki „na obronę i ochronę ludności”, na służby wywiadowcze i „pomoc dla państw zaatakowanych z naruszeniem międzynarodowego prawa”, tj. dla kijowskiej Ukrainy i być może też dla Izraela, są już wyłączone z wcześniejszych limitów zadłużenia. Wunderbar!
W związku z tymi mocno rosnącymi wydatkami na zbrojenia, wspieranie Ukrainy itd. przewodnicząca AfD Alicja Weidel oskarżyła rząd kanclerza Fryderyka Merza o „podżeganie do wojny”. A także o łamanie wyborczych obietnic.
Ten „budżet obronny”, tj. budżet do dyspozycji niemieckiego MON, ma wzrosnąć w tym roku do ponad 62 miliardów euro. To aż o 10 mld więcej niż w roku 2024. Do tego mają dojść kolejne 24 mld euro z tzw. funduszu specjalnego Bundeswehry. W sumie to rekordowe ponad 86 miliardów euro. Największą pozycją w budżecie RFN mają być jednak wydatki na [socjalistyczne] „zatrudnienie i politykę socjalną”, na które przewidziano aż ponad 191 miliardów euro. Z tego 122,5 mld euro ma trafić na dofinansowanie systemu emerytalnego. A na tzw. podstawowe wsparcie dla „bezrobotnych”, tj. tych oficjalnie nie pracujących i zarejestrowanych w urzędach, przewidziano prawie 52 mld euro. W tym ponad 30 mld euro na tzw. zasiłek obywatelski [Bürgergeld], którego jakąś przyszłą „reformę”, tj. ostatecznie zapewne jakieś nieduże przycięcie rozbuchanych wydatków na ten cel, rządząca koalicja CDU-CSU i SPD zapowiedziała w końcu sierpnia. Super!
Budżetem na rok 2026 Bundestag zaczął się zajmować dopiero 23–24 września br. Wg wstępnych przewidywań prawie połowa budżetu na 2026 r. (243 mld euro) ma być przeznaczona na wydatki „socjalne”, z tego „około połowa” na „nabyte uprawnienia emerytów i rencistów”. W związku z tym i przewidywaniem kolejnych wielomiliardowych nowych długów kanclerz Merz mówił o „trudnym zadaniu przekonania obywateli” [przez polityków i media] do koniecznych oszczędności. Dyskusje i spory o rzekomo nieuchronnych podwyżkach niektórych podatków i opłat oraz o faktycznie koniecznych „reformach socjalnych” trwają w Niemczech od połowy września.
Są one coraz ostrzejsze, gdyż już np. kilka godzin po uchwaleniu budżetu RFN na rok bieżący okazało się, że różni politycy regionalni i ekonomiści „są niemile zaskoczeni jego wieloma szczegółami”, a rząd CDU i SPD krytykują nawet przychylne mu media. Bo okazało się, że tak naprawdę, pomimo zaciągnięcia ogromnego nowego długu państwa nadal brakuje pieniędzy na nowe drogi czy remonty tysięcy mostów i odcinków tras kolejowych, które już od kilku lat są w złym stanie. Okazało się, że te wydatki na drogi itd. mają zostać „przesunięte” do tak zwanego Sondervermögen, czyli specjalnego i osobnego funduszu – finansowanego z długu. A we właściwym i podstawowym budżecie RFN wydatki na te cele po prostu znacznie zmniejszono. Tymczasem wydatkowanie pieniędzy z ww. funduszu jest ponoć bardzo skomplikowane i już stało się przedmiotem licznych przepychanek i sporów pomiędzy różnymi urzędami, co w przyszłości poważnie utrudni realizację inwestycji (wg DPA).
Krytyka prasy, AfD i innych
Powyższe plany i decyzje kanclerza Merza i wicekanclerza Larsa Klingbeila z SPD krytykują niemal wszyscy. Nie tylko działacze AfD czy niektórzy z liberalnej FDP i bawarskiej CSU. Bardzo krytycznie ocenił je nawet bliski CDU dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung”: „Nie trzeba dużej wyobraźni, żeby przewidzieć, jak skrzętnie nieuchronną porażkę rządzącej koalicji [na tym finansowym polu] wykorzysta AfD. Niespełnione wyborcze obietnice i ciągle pogarszający się stan infrastruktury – to toksyczna mieszanka dla tego rządu”. Bo ustalony ogromny nowy dług – co najmniej 500 miliardów euro – miał służyć rozwojowi Niemiec, w tym między innymi naprawom i ulepszeniu setek dróg i kolejowych tras, które w wielu regionach Niemiec są w coraz gorszym stanie.
Tak się jednak nie stanie, choć tłumacząc Niemcom konieczność zaciągnięcia ww. długu, Merz i Klingbeil obiecywali coś innego. Więc miliony wyborców odebrało to wszystko jako wielkie finansowe i polityczne oszustwo i sondażowe notowania CDU i SPD we wrześniu br. znów spadły. A „Süddeutsche Zeitung” pisał: „Z ministerstwa transportu napłynęła Hiobowa wieść: w ciągu najbliższych czterech lat zabraknie aż 15 miliardów euro na modernizację autostrad i dróg w Niemczech. I to mimo tego, że rządowa koalicja dopiero co przyznała sobie specjalny fundusz na infrastrukturę – 500 miliardów euro. Jak to możliwe?”.
Natomiast zdaniem mocno lewicowego „Junge Welt” z Berlina: „Siedem miesięcy po wyborach do Bundestagu gabinet Merza kojarzy się już z bezsilną szamotaniną. Dane gospodarcze lecą w dół, przemysł masowo zwalnia pracowników, konsumenci wykazują »powściągliwość konsumpcyjną«, ponieważ rzekomo zbyt dużo oszczędzają, gminy zostały »zapomniane« w budżecie federalnym, a niezdolność państwa do skutecznego działania w jakiejś sprawie – za wyjątkiem bicia demonstrantów solidaryzujących się z Palestyną lub przeciwników zbrojeń, a także szpiegowanie przez tajne służby niepożądanych organizacji – nabiera tempa”. Zum Recht!
Dziennik ekonomiczny „Handelsblatt” pisał: „Rządowa koalicja od samego początku wykorzystuje swoją nową swobodę finansową [po anulowaniu „hamulca długu”], aby spełnić wszelkie możliwe życzenia – od wyższych ryczałtów za dojazdy do pracy przez ulgi podatkowe dla restauratorów po emerytury dla matek. Teraz więc już nie może rozwiać podejrzeń o niewłaściwe wykorzystanie środków budżetu. Jeśli CDU i SPD nie chcą całkowicie zmarnować atmosfery optymizmu, którą wiosną wywołała zmiana ich polityki finansowej, muszą dotrzymać drugiej obietnicy: inwestycje finansowane z kredytów muszą być wspierane reformami zwiększającymi wzrost gospodarki”.
Na razie jednak te wszystkie spory i dyskusje to zaledwie przedbiegi do przyszłych, zasadniczych i najtrudniejszych dla rządu sporów o konieczności ograniczenia i obcięcia przynajmniej niektórych tzw. świadczeń socjalnych czy wydatków na system opieki medycznej. Te najgorętsze spory i spięcia nastąpią prawdopodobnie dopiero w drugiej połowie października i w listopadzie – przed uchwaleniem budżetu na rok 2026, co musi nastąpić do 26 listopada. Będą one dotyczyć między innymi ograniczenia praw do Bürgergeld i innych zapomóg, czego chcą kierownicy CDU, bawarskiej CSU, AfD i FDP. A także podwyższenia podatków dla obywateli najzamożniejszych, czego domagają się ci z SPD, Lewicy i Zielonych.
Kanclerz Merz planuje „odblokować” pieniądze Rosji i „pożyczyć” je Ukrainie
Zapewne w ramach tej wielkiej gry o finanse rządu Niemiec, UE i pieniądze dla kijowskiej Ukrainy, 25 września kanclerz Merz w artykule zamieszczonym w dzienniku „The Financial Times” po raz pierwszy opowiedział się w imieniu rządu RFN za „odblokowaniem” dużej części zamrożonych przez państwa Zachodu rosyjskich pieniędzy państwowych. Do tego dnia rządowy Berlin oficjalnie sprzeciwiał się podejmowaniu takich [wrogich wobec Rosji] działań. Zdaniem kanclerza władze UE powinny odblokować „do 140 miliardów euro” rosyjskich aktywów [z wszystkich ponad 280 miliardów, z czego ponad 210 mld euro jest przechowywanych przez belgijską izbę rozliczeniową Euroclear] i sfinansować nimi wojenne działania Ukrainy. Środki te miałyby służyć udzieleniu władzom w Kijowie „nieoprocentowanej pożyczki” – bez formalnego naruszania rosyjskich praw własności.
Kanclerz zasugerował, że te rosyjskie aktywa mogłyby być nadal mrożone do czasu, aż Rosja zapłaci Ukrainie odszkodowania za wojenne zniszczenia. Według planu Merza taka pożyczka dla Ukrainy byłaby początkowo gwarantowana przez wszystkie państwa członkowskie UE, a następnie wspierana z budżetu UE na lata 2028–2034. Bo „potrzebujemy nowego impulsu, aby zmienić kalkulacje Rosji” i „już nadszedł czas, aby zastosować skuteczną dźwignię, która przełamie cyniczną grę prezydenta Rosji o zyskanie czasu i zmusi go do negocjacji” – napisał Merz w brytyjskiej gazecie. Podkreślił przy tym, że ww. pożyczka dla Kijowa musiałaby być spłacana, od momentu gdy Rosja już zobowiąże się do wypłaty odszkodowań za szkody wyrządzone Ukrainie w latach wojny. Rosyjskie pieniądze z Europy miałyby być przekazywane władzom Ukrainy w kilkumiliardowych transzach, a decyzje dotyczące kolejnych zakupów broni i amunicji musiałyby być podejmowane wspólnie przez Kijów i państwa UE. Sehr schön und demokratisch!
A co, jeśli Rosja nie zobowiąże się do wypłacania kijowskiej Ukrainie jakichkolwiek odszkodowań? Kto wtedy ostatecznie spłaci te wielomiliardowe „pożyczki” udzielone władzom w Kijowie? Podatnicy niemieccy, holenderscy, polscy itd.? Prawie na pewno tak. Donnerwetter!
Należy przypomnieć, że przejęcia tych rosyjskich aktywów zamrożonych od lutego 2022 r. w bankach zachodniej Europy domaga się od miesięcy kilka państw UE, w tym m.in. Holandia, Estonia, Litwa i Łotwa. Rządy tych państw argumentują, że umożliwiłoby to finansowanie dalszego europejskiego wsparcia dla kijowskiej Ukrainy – bez ponoszenia większych kosztów przez europejskie rządy i podatników. Jednak kilka innych rządów, m.in. Paryż i Rzym, są nadal przeciwne przejęciu tych rosyjskich pieniędzy, podobnie jak Europejski Bank Centralny. Obawiają się bowiem ucieczki kapitałów z obszaru UE i destabilizacji systemu waluty euro. Bo do tej pory władze UE zabierały jedynie odsetki od ww. rosyjskich aktywów. Ponadto niektórzy ekonomiści zwracają uwagę, że takie przejęcie rosyjskich pieniędzy mogłoby ustanowić niebezpieczny precedens w stosunkach międzynarodowych, którego skutkiem mogłoby być m.in. „ograniczenie inwestycji w Europie przez dużych graczy” z USA, Chin i innych (wg DPA). Richtig!