Zamknięcie granicy z Białorusią to kolejne milionowe straty dla gospodarki, perspektywa bankructwa wielu drobnych firm, ale przede wszystkim gigantyczny błąd polityczny.
„Nieodpowiedzialny krok” – tymi słowami minister spraw zagranicznych Chin Wang I określił decyzję polskiego rządu o całkowitym zamknięciu granicy z Białorusią. W czwartek, 11 września, o północy zatrzasnęła się brama wjazdowa na ostatnie otwarte przejście graniczne Terespol–Brześć, a celnicy i pogranicznicy przestali odprawiać samochody próbujące wjechać do kraju naszego wschodniego sąsiada lub wyjechać z niego. W tym samym momencie zamknięto również przejście kolejowe w Małaszewiczach.
To ostatnie okazało się bardziej dotkliwe w skutkach. Przejście jest bowiem częścią „jedwabnego szlaku”, czyli trasy wielkiej wymiany towarowej między Chinami a Europą i jego zamknięcie dotknęło chiński eksport. To właśnie próba odblokowania tego strategicznie ważnego przejścia i uniknięcia wielomiliardowych strat spowodowała nagłą wizytę Wanga I w Warszawie. Chiński polityk niczego jednak nie wskórał. Nie znalazł argumentów, by przekonać Radka Sikorskiego do zmiany zdania. I choć straty chińskie nie powinny nas zajmować, to jednak znacznie bardziej dotkliwe dla Polski są rezultaty tych decyzji dla naszego kraju. Rezultaty te będą fatalne i w perspektywie krótko, i długoterminowej.
Seria upadków
W pierwszej kolejności zbankrutują firmy, które obsługiwały ruch związany z granicą. Są to więc firmy przewozowe kursujące na trasie Terespol–Brześć oraz Biała Podlaska–Brześć. Zamknięcie granicy dla ruchu spowoduje natychmiastowy odpływ klientów. Nikt nie kupi biletu do Terespola, skoro zwyczajnie nie można tam wjechać. To zaś oznacza zwolnienia kierowców, gorsze wyniki firm transportowych. W drugiej kolejności będą działalności świadczące usługi dla kierowców i podróżnych: przydrożne bary, restauracje, motele, hotele i stacje benzynowe. Również one mogą nie wytrzymać długotrwałego odpływu klientów. Po nich będą sklepy, które stracą klientów – turystów. Po nich wreszcie kantory wymiany walut. Jest to kilka tysięcy miejsc pracy i co najmniej kilkaset działalności gospodarczych. Być może w skali całej polskiej gospodarki nie jest to katastrofa. Ale dla regionu polski „B”, mało uprzemysłowionego i dotkniętego dużą stopą bezrobocia, będzie to już drastyczny wstrząs. Docelowo zapłaci za to polski podatnik, bowiem premier Tusk już zapowiedział możliwość ubiegania się o odszkodowania za poniesione w związku z tym straty.
Niszczony eksport
Kolejne straty płyną z osłabienia eksportu. Kraje dawnego ZSRR były od lat jednym z najważniejszych rynków zbytu dla polskich producentów. Oferowały rynki, na które polscy producenci mogli sprzedawać za miliardy euro. Nałożone na Rosję i Białoruś sankcje wprawdzie utrudniły handle z tymi krajami, ale pozostały na wschodzie jeszcze inne kraje, zainteresowane polskimi produktami: Kazachstan, Uzbekistan, Mongolia, czy w końcu same Chiny. Droga do tych państw wiodła przez Białoruś, a konkretnie przez przejścia graniczne łączące nasze kraje. Teraz co bardziej zdesperowani polscy producenci będą musieli albo wysyłać swoich kierowców przez Litwę lub Łotwę, albo stracić lukratywne kontrakty. To pierwsze rozwiązanie oznacza dla nich większe koszty, a więc mniejsze zyski. To drugie oznacza gigantyczne kary.
Kolejna strata to zmniejszenie importu z krajów wschodnich. Odczują to przede wszystkim importerzy drewna, którzy nauczyli się obchodzić sankcje i przywozili do Polski drzewo z krajów dawnego ZSRR. Zamknięcie granicy kończy perspektywy importu chemii domowej produkowanej na Białorusi (nie była objęta sankcjami) oraz liczne inne możliwości biznesowe.
Kto może być zadowolony z zamknięcia granicy? Przede wszystkim Niemcy, którzy stracą polskich konkurentów do eksportu na wschód, w sytuacji gdy sami opanowali już sztukę wysyłania swoich produktów przez kraje bałtyckie. Ucieszy się też Deutsche Bahn. Ten państwowy niemiecki potentat na rynku kolejowym od dawna jest zainteresowany zakupem PKP Cargo, a tymczasem ta polska spółka zarabiała krocie na przewozach towarów w ramach „Jedwabnego Szlaku”. Pozbawiona intratnego źródła dochodu spółka stanie na granicy bankructwa i może być sprzedana niemieckiemu konkurentowi za bezcen. To z kolei byłoby bardzo na rękę niemieckiemu państwu, które zyskałoby monopol na transport towarów z Chin do Europy. Dla Berlina miałoby to nie tylko aspekt gospodarczy, lecz również polityczny.
Zła polityka
Pretekstem do zamknięcia granicy stało się aresztowanie w województwie witebskim (wschodnia Białoruś) polskiego duchownego podejrzewanego o szpiegostwo. Został on przyłapany przez kontrwywiad KGB na pozyskiwaniu tajnych dokumentów wojskowych związanych z manewrami Zapad 2025. Same zaś manewry zostały uznane za zagrażające bezpieczeństwu państw europejskich, szczególnie Polski, Litwy i Łotwy. Zamknięto więc granicę „do odwołania”, a perspektywa jej ponownego otwarcia jest nieznana. Polskie MSWiA ogłasza, że przejścia graniczne zostaną otwarte kiedy tylko będzie gwarancja, że polscy obywatele są bezpieczni. To może się stać za miesiąc albo za 10 lat. Przez ten czas polscy przedsiębiorcy nadal będą liczyć straty.
W sierpniu opublikowaliśmy na łamach „NCz!” wywiad z zastępcą gubernatora obwodu brzeskiego Michaiłem Leonidowiczem Bacenką. Bacenko opowiadał o staraniach podejmowanych przez jego administrację w celu odnowienia dobrych relacji z Polską. Znalazły się tam m.in. propozycje powrotu do połączenia kolejowego z Warszawy do Mińska, usprawnienie ruchu granicznego, otwarcie pozostałych przejść. Co zdumiewające, wszystkie te inicjatywy pozostawały bez odpowiedzi. Strona polska zlekceważyła oficjalne prośby, tak samo jak wcześniej udawała, że nie dostaje oficjalnych pism strony białoruskiej w sprawach związanych ze współpracą policyjną, likwidacją szlaków przemytu narkotyków itp. Lekceważenie oficjalnych wystąpień państwa, z którym utrzymuje się stosunki dyplomatyczne, jest niezgodne z regułami dyplomacji i wystawia polskim dyplomatom jak najgorsze świadectwo.
Michaił Bacenko opowiadał w wywiadzie dla naszej redakcji również o konkretnych stratach wynikających z sankcji i zamykania granic. Wycenił je na wiele miliardów. I pokazał przykład: przez wiele lat na Białorusi popularne były polskie jabłka. Po wprowadzeniu sankcji ich eksport stał się niemożliwy. Ciężarówki z jabłkami od polskich rolników przestały jeździć na Białoruś. Czy zniknęły ze sklepów? Nie, po prostu białoruskie sieci mają jabłka z innych źródeł. W rezultacie zatem mieszkańcy Białorusi w ogóle nie zauważyli tej zmiany, za to polskie firmy straciły fantastyczny rynek zbytu.
Wszystko to jest częścią fatalnej polityki prowadzonej przez Warszawę w stosunku do Mińska od ponad 30 lat. Prezydent Białorusi Aleksandr Lukaszenko próbował uczynić swój kraj podmiotem w stosunkach międzynarodowych. Zabiegał więc o dobre relacje z Unią Europejską, poleciał nawet do Watykanu, aby złożyć wizytę Benedyktowi XVI. Wykonywał serię przyjaznych gestów wobec Polski: znosił wizy dla Polaków (teraz polscy obywatele mogą wjeżdżać na Białoruś bez wiz), otwierał rynek swojego kraju na polskie produkty. Ambasadorem w Warszawie mianował młodego człowieka, nieskażonego komunizmem. Wszystkie te gesty służyły temu, aby zbudować dobrosąsiedzkie relacje z głównym zachodnim sąsiadem. Strona Polska odpowiadała na to zarzutami o „dyktaturę”, „reżim” i prześladowanie opozycji, tymczasem wszystkie działania wymierzone w opozycję nigdy nie były akcją Łukaszenki – zawsze były jego reakcją. I zawsze szedł z Mińska sygnał, że wszystkie te działania mogą się natychmiast skończyć, ale w ramach dobrych stosunków wzajemnych. Łukaszenka grał nie tylko o stosunki z Polską, ale też o podmiotowość swojego kraju na arenie międzynarodowej. Strona polska odpowiadała na to powołaniem telewizji Biełsat, czy też uznaniem operetkowego gabinetu Swietłany Tichanouskiej za oficjalny rząd Białorusi.
Odtrącany przez Polskę i kraje Unii Europejskiej Mińsk coraz mocniej zacieśniał swoje więzy z Rosją. W efekcie stał się całkowicie rosyjską strefą wpływów. A kolejne próby zwiększenia samodzielności Białorusi były torpedowane przez polskich polityków ślepych na samobójczy charakter tego postępowania. Warszawscy dyplomaci z piaskownicy zamiast usiąść do stołu i porozmawiać ze stroną białoruską, woleli wyzwiska, obelgi i piętnowanie białoruskiego prezydenta. Także po tym gdy jego ministerstwo obrony ostrzegło stronę polską o dronach wlatujących w przestrzeń powietrzną naszego kraju. Straty wynikające z tej polityki idą w miliardy euro. Czy ktoś zatrzyma to szaleństwo i zacznie patrzeć na relacje z Mińskiem z perspektywy polskiego interesu?