W wakacje obaj liderzy prawicy, czyli Grzegorz Braun i Sławomir Mentzen odpoczywali jak Pan Bóg przykazał. Pierwszy wyjechał do Stanów Zjednoczonych i całkowicie zamilkł, co nawet dostrzegły atakujące go nieustannie lewackie media. Drugi wprawdzie miał jeden publiczny występ – z racami w Berlinie – ale wakacji nie przerwał, nawet na zaprzysiężenie nowego prezydenta Karola Nawrockiego.
Laba się jednak skończyła i zaczyna się epicki pojedynek wyborczy, którego rozstrzygnięcie poznamy za nieco ponad dwa lata. Tym razem stawką są nie tylko poselskie stołki, ale prawdziwy udział we władzy.
– Nie ma szans na pójście razem – twierdzi jeden z posłów Konfederacji. – Sławomir był oczywiście zaskoczony dobrym wynikiem Grzegorza, ale jednocześnie liczy na poprawienie swojego wyniku wyborczego w wyborach parlamentarnych. To dałoby mu prawie stu posłów. Jest przekonany, że zmarginalizował Krzysztofa Bosaka, więc został w Konfederacji sam na placu boju i nie zamierza się z nikim dzielić swoją pozycją.
– Też dziś nie bardzo widzę jakiekolwiek szanse na porozumienie – mówił „NCz!” Grzegorz Braun, jeszcze przed swoim wyjazdem na wakacje. – Oczywiście nie mówię, że to się nie zmieni bo z zasady nigdy nie mówię „nigdy” i jestem otwarty. Jednak po wakacjach skoncentrujemy się na przygotowaniu do wyborów jako Konfederacja Korony.
Kłopoty liderów
Obie Konfederacje odnotowały rekordowy napływ członków po udanych wynikowo wyborach prezydenckich. Obie też mają jednak swoje problemy. Nowa Nadzieja zanotowała wpadkę administracyjną – zostało odrzucone jej sprawozdanie, co grozi rozwiązaniem partii. Trwają sądowe przepychanki mające na celu zażegnanie tego niebezpieczeństwa, ale gdyby się ziściło, to partia będzie musiała organizować się od nowa.
– Partie Janusza Korwin-Mikkego miały zawsze rozmaite problemy administracyjne, ale w Nowej Nadziei miało ich nie być. Tymczasem i Braun i Bosak potrafili je ominąć, a Nowa Nadzieja nie. Odpowiedzialni wylecieli z hukiem, ale sprawa ciągle się nie zakończyła – mówi „NCz!” jeden z działaczy NN.
Grzegorz Braun z kolei dostał od obecnej władzy akt oskarżenia, co może się zakończyć wyrokiem skazującym i jeśli wyrok ten będzie obejmował karę więzienia, to może nawet przerwać jego polityczną karierę.
– Jeśli sprawa będzie umiejętnie prowadzona, to wyrok nie powinien zapaść szybko – przekonuje prawnik obsługujący prawą stronę sceny politycznej. – Nawet jeśli jakimś cudem prawomocnie zapadnie w ciągu dwóch lat, to nie powinien obejmować wysokiej kary. Zarzuty są w większości dęte, nawet komiczne. Sądzę, że sprawa zakończy się co najwyżej na grzywnie – przekonuje.
Kłopoty prawne mogą dotknąć też Sławomira Mentzena po akcji z 1 sierpnia z racami w Berlinie.
– Teren wokół Bramy Brandenburskiej to w Niemczech miejsce pod szczególnym nadzorem i jakiekolwiek działania pirotechniczne są tam zakazane – przekonuje mieszkający w Berlinie działacz Konfederacji Korony, zajmujący się zawodowo ochroną i bezpieczeństwem. – Niemiecka policja im na pewno nie odpuści tego numeru. Wszyscy jego uczestnicy zostali spisani, a niedługo zaczną się działania prawne. Jak daleko Niemcy się posuną, to zagadka, bo takiej sytuacji, by kilku polskich posłów popełniło wykroczenie w Berlinie, po prostu jeszcze nigdy nie było. Ciekawe, że na tym wyczynie było sporo posłów NN, ale zabrakło Przemysława Wiplera i Michała Połuboczka. Przypadek? – zastanawia się.
W Koronie śmieją się, że Mentzen krytykował Brauna za zgaszenie świeczki, a potem sam odpalił racę i teraz sądy będą musiały rozstrzygać, co jest większą zbrodnią: zdmuchnięcie czy odpalenie?
Nowa Nadzieja ma też inny, nieoczekiwany problem – narodziny frakcji feministycznej. W partii pojawiła się grupa młodych energicznych działaczek, które marzą o powtórzeniu sukcesu Ewy Zajączkowskiej, która pokonała w wyborach europarlamentarnych zajmującego „jedynkę” Krystiana Kamińskiego z Ruchu Narodowego czy Kariny Bosak, która z kolei w wyborach parlamentarnych przeskoczyła Janusza Korwin-Mikkego i Jacka Wilka. Kilka tygodni temu duża część tej nieformalnej grupy odwiedziła na zaproszenie Zajączkowskiej Brukselę. – Jeśli Karina i Ewa przeskoczyły znanych i silnych działaczy, to tak może być też w innych przypadkach, bo nowi wyborcy, wśród których jest wiele kobiet, głosują w nowy sposób – mówi nam członek NN. – Działacze podśmiewają się z tej „frakcji jajników”, ale nie chcą mieć za plecami młodej ambitnej, nie daj Boże, ładnej kobiety, która może ich nagle przeskoczyć – tłumaczy.
Walka o władzę
Grzegorz Braun świetnie rozumie, że jedną z przyczyn sukcesu Sławomira Mentzena w kampanii prezydenckiej była trwająca od sierpnia 2024 r. prekampania, która w połączeniu z właściwą kampanią pozwoliła liderowi NN objechać wszystkie powiaty, co zajęło niemal 10 miesięcy.
– Taka kampania w połączeniu z dobrą pozycją w mediach społecznościowych przyniosła ten świetny wynik – mówi „NCz!” czołowy polski specjalista od kampanii wyborczych. – Braun musi ten objazd też zaliczyć, zwłaszcza że on z kolei jest blokowany w mediach społecznościowych, więc bezpośredni kontakt z wyborcami jest dla niego ważniejszy niż dla Mentzena. W czasie wakacji poparcie dla Brauna oscylowało od 4 do nawet 10 proc., podczas gdy Mentzen z Bosakiem zbierali od 12 do 18 proc. Oznacza to, że nie wiadomo, kto za dwa lata będzie królem prawicy. A przecież tym razem zwycięska partia najprawdopodobniej weźmie udział w sprawozdaniu realnej władzy. Musi więc teraz dojść do bezpośredniego starcia Brauna z Mentzenem, chociaż obaj ci liderzy dobrze rozumieją, że wojna nie może być prowadzona na wyniszczenie, bo doprowadzi do spalenia mostów, a te będę przecież potrzebne. Spalenie mostów pomiędzy Braunem a Mentzenem to także idealny scenariusz dla Jarosława Kaczyńskiego – ostrzega.
Problem senatu
I Braun, i Mentzen świetnie rozumieją, że walka nie toczy się już tylko o sejm. Arytmetyka wyborcza jasno wskazuje, że jeśli Konfederacje oraz PiS stworzą jedną listę do senatu, na wzór listy stworzonej przez KO z Lewicą i Polską 2050, to senat zostanie odbity. Jeśli taka koalicja senacka nie powstanie, to wprawdzie PiS poprawi swój wynik, ale samodzielnej większości nie osiągnie. Powstaje oczywiście pytanie, czy decydenci w PiS nie zagrają w myśl zasady „im gorzej tym lepiej” i celowo nie będą zawierać koalicji senackiej, by nie wpuszczać do tej izby najbliższej konkurencji. To może jednak później znacznie utrudnić koalicyjne rządy.
– Problemem będzie też oczywiście ustalenie, w jakich proporcjach podzielić mandaty w takiej ewentualnej senackiej koalicji – mówi jeden z działaczy Konfederacji. – Jeśli oprzeć ten podział o wynik wyborów prezydenckich, to PiS powinien wsadzić 3/5 kandydatów, a z pozostałych 2/5 2/3 musi wziąć Mentzen, zaś Braun 1/3. To by oznaczało, że w senacie wylądowałoby ok. 60–70 senatorów takiej koalicji, w której PiS miałby ok. 40 miejsc, Mentzen ok. 15 a Braun ok. 7. Jednak proporcje poparcia są przecież płynne. W którymś momencie trzeba jednak będzie podjąć decyzję, bo przecież druga strona na pewno do senatu pójdzie w bloku. Wszyscy też doskonale rozumieją, że jeśli zabraknie którejkolwiek Konfederacji w tym układzie, to senat zostanie oddany walkowerem – dodaje.
Jednak senat to przecież dopiero początek całej parady stanowisk, które Konfederacje będą mogły obsadzać, jeśli uzyskają udział we władzy. Mimo wolnorynkowego charakteru obu organizacji, ich kierownictwa doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ich decyzyjność w zakresie likwidacji określonych instytucji państwa – co od dekad postulują – będzie mocno ograniczona, choćby przez to, że część tych instytucji, np. KRS, jest wpisana w system na poziomie konstytucji. Oznacza to, że nie będzie łatwo ich ograniczać, więc trzeba będzie do nich desygnować zaufanych ludzi, a tych na razie po prostu nie ma.
Jak walczyć uczciwie
Obie Konfederacje zbierają się do walki o władzę. Rozpoczynająca się właśnie dwuletnia kampania wyborcza rozstrzygnie, w jakim zakresie i przez kogo z dawnej zjednoczonej Konfederacji będzie ona sprawowana. Nie ma wątpliwości, że konkurencja będzie ostra. Ważne jednak, by jej uczestnicy nie zapomnieli, że na wielu polach będą musieli okazjonalnie współpracować. Wydaje się więc, że powinni szczegółowo przeanalizować, w jaki sposób podobne dylematy rozstrzygnęli obecni koalicjanci, którzy razem poszli do senatu, oddzielnie do sejmu, a potem wspólnie stworzyli rząd i, mimo rozmaitych napięć, ciągle potrafią na siebie patrzeć bez obrzydzenia i współpracować.