Bardzo często w naszej publicystyce pojawia się przekonanie, że kraj nasz dziś znalazł się w potrzasku geopolitycznym, który przypomina czasy schyłku XVIII wieku. W myśl toku tego rozumowania Polska jest otoczona przez wrogie nam mocarstwa i skazana na unicestwienie, czyli powtórkę z rozbiorów Rzeczpospolitej przez kraje niemieckie i Rosję.
Przekonanie to opiera się na słusznej co do zasady analizie obecnego położenia Polski będącej w istocie protektoratem obcych potęg, gospodarczo całkowicie uzależnionej od Niemiec, politycznie co do joty wypełniającej wytyczne płynące z Waszyngtonu. Elity społeczno-polityczne nad Wisłą są w takim samym stopniu skorumpowane i podporządkowane interesom Brukseli czy Berlina, jak te niegdyś przyjmujące jurgielt i realizujące polecenia płynące z ambasad dworów Sankt-Petersburga czy Berlina.
Terytorium współczesnej Rzeczpospolitej w takim samym stopniu stało się „karczmą zajezdną Europy” – jak określał nasz kraj książę Adam Kazimierz Czartoryski w czasach panowania Augusta III Wettyna. Dobitnie pokazał to przebieg konfliktu Rosji z Ukrainą, kiedy to – polskie z nazwy – lotnisko Jesionka pod Rzeszowem stało się największą bazą logistyczną wojny. Jak w czasach wojny północnej czy też siedmioletniej, tak i teraz kraj nasz nie ma żadnych korzyści z międzynarodowej rozgrywki, usłużnie udostępniając swoje terytorium. Na naszych oczach pod dyktando obcych interesów dokonano bezprzykładnego rozdrapania środków obrony Rzeczpospolitej i wydrenowania jej finansów publicznych. Polscy patrioci mogą się tylko temu bezsilnie przyglądać…
Starej Rzeczpospolitej lot ku przepaści
Mimo wszystko jednak można i należy dostrzec bardzo poważne różnice w położeniu geostrategicznym monarchii polsko-litewskiej w XVIII wieku i współczesnej Polski. Rzeczpospolita Obojga Narodów w wyniku błędów, zaniechań i katastrofalnie złych wyborów własnych elit, pozwoliła na bezprzykładne wzmocnienie wrogów własnej państwowości: od niepamiętnych czasów nieprzyjaznych krajów niemieckich i protestanckiej Szwecji. Z kolei konsekwentne wspieranie nowego gracza – Rosji – przez skrajnie wrogie nam protestanckie potęgi morskie: Wielką Brytanię i Zjednoczone Prowincje Niderlandów doprowadziło do zaciśnięcia na szyi Rzeczypospolitej geostrategicznych kleszczy. Jeśli dodamy do tego chwiejną politykę Francji, która przywiązana była do sojuszu z Turcją i Szwecją, łatwo zrozumiemy, jak osamotniona była u progu XVIII wieku nasza Ojczyzna.
Śledząc rozgrywki dyplomatyczne tego okresu, można ze zdumieniem odkryć ślepotę i zadziwiający upór mocarstw morskich w pogłębianiu izolacji Rzeczpospolitej, co w dłuższej perspektywie załamało wielowiekowy porządek i równowagę sił w naszym regionie Europy. W tym wypadku ideologiczne zacietrzewienie i nienawiść – podsycane przez międzynarodowe środowiska masonerii i diaspory żydowskiej – zaburzyły chłodną ocenę i doprowadziły do implozji najważniejszego zwornika porządku geopolitycznego – upadku Królestwa Francji. Upadek Francji i Polski, a także bezprzykładne osłabienie Hiszpanii i Monarchii Habsburgów spowodował upadek strego porządku opartego na ideałach chrześcijańskiej i europejskiej Universitas.
Krótki moment otrzeźwienia i powrotu do politycznego realizmu nastąpił u schyłku działań III Wojny Północnej (1700-21). Król Polski i elektor saski popełnił wówczas katastrofalny błąd geostrategiczny, atakując Szwecję zamiast stosunkowo słabą jeszcze Rosję, ale uśmiech fortuny sprawił, że ten fatalny błąd można jeszcze było naprawić. Elity brytyjskie przerażone mocarstwowymi planami cara Piotra I, który po podporządkowaniu sobie Rzeczpospolitej i odepchnięciu Szwecji poprzez zagarnięcie drogą dynastycznej sukcesji księstwa Meklemburgii próbował wejść ze swoją flotą na wody Morza Północnego, gwałtownie zareagowały. Londyn powściągnął ambicje ostatniego po mieczu Romanowa i udzielił mu lekcji. W efekcie krótkotrwałego sojuszu Anglii–Austrii–Rzeczpospolitej król August II odzyskał suwerenność, co w porozumieniu ze szlachtą doprowadziło do reform Sejmu Niemego.
Efektem kursu reformatorskiego w Polsce i na Litwie było ustanowienie m.in. stałych podatków na armię i reform systemu fiskalnego, w tym ustanowienie ceł generalnych. Dla Rzeczpospolitej na krótko zaświeciło słońce, jednak nie na długo. Tak naprawdę kraj nasz był już za słaby, by móc decydować sam o sobie. Kiedy Brytyjczycy wkrótce zmienili oś swojego kompasu politycznego i obawiając się marszu Rosjan na Wschód i Południe po trupie Turcji, na nowo skierowali uwagę mocarstw północnych na ziemie RzON. Oznaczało to wolną rękę dla Prus i Rosji w kształtowaniu ładu w Europie środkowej. Wyrok na państwo litewskie państwo zapadł. Efektem tego było sławetne porozumienie Trzech Czarnych Orłów (w istocie było to doraźne porozumienie, które jest u nas mocno przeceniane, ale symbole są ważne w historii) i ustanowienie cichego, a od 1766 roku jawnego rosyjskiego protektoratu na terytoriom Rzeczpospolitej.
Jak wyrwać się z matni?
Późniejsze losy Polski to w istocie dzieje agonii. Żaden – nawet najzdolniejszy władca – nie mógł odwrócić katastrofalnego kursu. Dla polsko-litewskich elit prawdziwym szokiem był pierwszy rozbiór Rzeczypospolitej. Przez cały wiek XVIII panowało w kraju przekonanie, że rację miał Wielki Elektor Brandenburski Fryderyk Wilhelm I, który w swym politycznym testamencie pisał, że „Wielka Rzeczpospolita jest państwem nigdy nie wymierającym”. Polscy władcy i szlachta byli przekonani, że właśnie ich kraj jest takim niemożliwym do usunięcia elementem większego porządku europejskiego. Wyciągnięcie tego elementu – w myśl tego toku rozumowania – doprowadzić miałoby do rozsypania się kontynentalnej układanki. Także król Stanisław August był przekonany, że korzyści płynące dla Rosji i jego byłej kochanki Katarzyny II z utrzymania rosyjskiego protektoratu nad CAŁYM ciałem Rzeczpospolitej, są niezachwiane. Stało się inaczej, gdyż Katarzyna, choć z pochodzenia Niemka, była opanowana rządzą urzeczywistnienia tak zwanego „Wielkiego Planu Greckiego”, czyli wypchnięcia Turcji z Europy, odzyskania dla prawosławia Konstantynopola i odtworzenia dawnego prawosławnego Cesarstwa Bizantyjskiego (pod rosyjskim protektoratem oczywiście). W tej sytuacji polskie powstanie narodowe w postaci tzw. Konfederacji Barskiej – jawnie wspierane przez Francję i Austrię – było przeszkodą w tych dalekosiężnych planach. Kompromitujące porażki z bitnymi Polakami i przedłużanie się tej ruchawki sprawiły, że Katarzyna (w sercu przecież Niemka i to z pomorskiego Szczecina) uległa presji Wielkiego Fryderyka i zgodziła się na rozbiór. Dla Prusaków odzyskanie dawnego terytorium Prus Królewskich zagarniętego przez króla polskiego przed wiekami i uzyskanie lądowego połączenia między Brandenburgią i Prusami, było kwestią pierwszorzędną.
Polski lot ku katastrofie nabrał wówczas rozpędu i wydawało się, że jedyną szansą na przetrwanie jakiejś formy państwowości jest wierne trwanie u boku Rosji, co było niezmiennym programem partii dworskiej. Polscy patrioci, skupieni w lożach masońskich i wokół wybitnie zdolnego Ignacego Potockiego w ramach tzw. „stronnictwa patriotycznego”, zadecydowali inaczej. Doprowadzili do podpisania traktatu zaczepno-odpornego z Królestwem Prus. Posłowie obradujący w ramach tzw. Sejmu Wielkiego zgodzili się za cenę odstąpienia Gdańska i Torunia na rewindykację całej Galicji. Był to element tak zwanego Traktatu Zamiennego ministra spraw zagranicznych Królestwa Prus Ewalda Friedricha von Hartzberga. Choć Rosja za cenę przystąpienia Rzeczpospolitej do wojny z Turcją i Szwecją godziła się aukcję wojska do 100 tysięcy żołnierzy, to jednak zdecydowano się na ofertę Prusaków. 10 grudnia 1789 odczytano na posiedzeniu Sejmu list króla pruskiego, w którym obiecywał on zawarcie sojuszu, pod warunkiem przeprowadzenia reform ustrojowych w kierunku wzmocnienia władzy wykonawczej. Na ile Król pruski był szczery wobec Polaków, pewnie nie dowiemy się nigdy, faktem jest jednak, że traktat podpisano w marcu 1790 roku. Prusacy dostarczyli broń dla polskiej armii: karabiny dla piechoty i szable dla jazdy. Wkrótce okaże się jednak, że Berlin nie wypełnił postanowień traktatu: latem król Prus podpisze porozumienie z Austrią w Reichenbach (czyli dzisiejszym Dzierżoniowie). Rozwój sytuacji w ogarniętej rewolucyjnym szałem Francji odwróci uwagę od konającej Polski. Austriacy i Prusacy wspólnie poszli wojować nad Sekwaną – i tak nie było już mowy o zwrocie Galicji. Katastrofy dopełnił fakt, że kiedy Imperatorowa Katarzyna posłała swoje korpusy armijne nad Niemen i Wisłę, Prusacy nie dość, że nie pomogli swojemu aliantowi, to wysłali do Wielkopolski tzw. „korpus obserwacyjny”. W praktyce oznaczało to kolejny rozbiór i śmierć Rzeczpospolitej.
Błędne oceny
Dziś trudno winić naszych polityków, że dali się tak rozegrać. Manewr z sojuszem pruskim był śmiałym posunięciem, który zadziwił i wzbudził podziw w całej Europie. Takie odwrócenie sojuszy było czymś normalnym w ówczesnych warunkach. Nasi politycy nie przewidzieli jednak bezczelnej i dwulicowej gry króla Prus, który wiedział, że jeśli będzie cierpliwy, dostanie nie tylko Gdańsk czy Toruń, ale i całą Wielkopolskę, o której marzył już jego dziad… Jedyną szansą Rzeczpospolitej było zwycięstwo Turcji i Szwecji w wojnie z Rosją. Całkowicie nierealne w ówczesnych warunkach mission impossible. Kiedy Rosjanie pokonali Ottomanów, wybiło podzwonne dla Rzeczpospolitej. Oczywiście możemy zastanawiać się, czy utrzymanie sojuszu z Rosją w ramach protektoratu coś by zmieniło? Czy okrojona po pierwszym rozbiorze Rzeczpospolita dotrwałaby do śmierci Katarzyny i objęcia władzy przez polonofila Pawła I? Zabrakło dosłownie kilku miesięcy…
W istocie jednak „Sojusz Trzech Czarnych Orłów” przy cichym wsparciu Wielkiej Brytanii – największej potęgi ówczesnego świata – mroził swobodę manewru Polaków. Porozumienie niemiecko-rosyjskie zawsze było pierwszym wyborem. Choć rozbiorów nie uznała nigdy Turcja, a także np. Królestwo Danii czy Hiszpanii, w praktyce to nic nie znaczyło…
Wróćmy do rozważań z początku artykułu. Czy dzisiejsze elity są równie bezsilne? Nie. Na naszych oczach doszło do przejaśnienia w pogodzie dla Polaków. Fundament naszych nieszczęść, czyli trwałe porozumienie niemiecko-rosyjskie przeszło w ostatnich latach silną erozje i dziś nie ma mowy o współpracy. Niemcy, choć silne gospodarcze, chwilowo – to nie będzie trwało długo – wojskowo są słabe. Rosjanie wysyłają sygnały do Warszawy, które konsekwentnie są ignorowane przez polskie czynniki decyzyjne. Najlepszym przykładem jest ostatnia dyplomatyczna inicjatywa Mińska, ze wzgardą odrzucona przez ministra Radka Sikorskiego, realizująca ściśle polecenia płynące z Waszyngtonu. Prawdziwie suwerenny polski rząd byłby dziś w stanie prowadzić wielowektorową politykę, rozgrywając na swoją korzyść konflikty między sąsiadami. Ze względu na swoje unikalne położenie geograficzne i relatywnie mocną gospodarkę, a także soft power, które promieniuje z Polski jako kraju odpornego na globalistyczną agendę, to, co się dzieje nad Wisłą, jest przedmiotem uważnej analizy czy to w Moskwie, Pekinie, czy Teheranie. Na horyzoncie majaczy się idea „Międzymorza”, do realizacji której Rzeczpospolita jest w sposób naturalny predestynowana.
Oczywiście dziś rządząca naszym krajem klika jurgieltników i sługusów, uniokratów, nie dopuści do prowadzenia nieskrępowanej polityki polskiej. Musimy czekać. Trzeba pamiętać jednak, że czasu nie jest dużo, prędzej czy później dojdzie do odnowienia złowrogiego „Sojuszu Czarnych Orłów”.