Niemiecka polityka rządowa i niemiecka gospodarka już od kilku miesięcy stoją na swoistym rozdrożu – nie mogą się ostatecznie zdecydować, czy iść nadal w rydwanie polityki i gospodarki USA i jego głównych sojuszników, jak Londyn, czy jednak obrać już stały kurs na stopniowe i konsekwentne uniezależnianie się od swego dotychczasowego hegemona z Ameryki.
Od końca kwietnia w Niemczech wprawdzie rośnie urzędowy optymizm w podawanych oficjalnych danych gospodarczych i finansowych i w komentarzach do nich. Np. po blisko trzech latach faktycznej stagnacji i niedużej recesji (w ujęciu rocznym rzędu minus 0,2 do minus 0,4 proc. PKB) w wiosennych urzędowych raportach i statystykach niemiecka gospodarka rzekomo „już wykazuje oznaki umiarkowanego ożywienia” – jak to radośnie oceniano w połowie czerwca br. Według prognoz kilku renomowanych instytutów ekonomicznych, w tym monachijskiego Ifo, DIW i IfW z Kilonii produkt krajowy brutto Niemiec ma bowiem „wzrosnąć realnie” o 0,3 proc. w roku 2025 oraz „aż” o 1,5–1,7 proc. w roku 2026. To znacząca korekta w górę względem prognoz z kwietnia i maja br.
Głównym czynnikiem tego wzrostu ma być przede wszystkim „nowa polityka fiskalna” częściowo nowego rządu SPD i CDU-CSU. Ta polityka fiskalna zakłada bowiem znaczne inwestycje państwowe w kilku obszarach – w tym wydatki na znaczne zakupy sprzętu i zaopatrzenia wojskowego, rzędu około 15 proc. rocznie. Zakłada też pewne podatkowe ulgi dla części przedsiębiorstw przemysłowych i transportowych oraz dla osób o niskich i średnich dochodach. Ale obniżkę podatku dochodowego od osób prawnych do 14 proc. rząd planuje dopiero od roku 2028 (!). Według przewidywań ekonomistów okołorządowych te państwowe inwestycje i podatkowe ulgi mają w sumie wygenerować łącznie około 67 miliardów euro „dodatkowego wsparcia dla gospodarki” w latach 2025–2026. Super! Brzmi to okazale i ładnie. Ale okazuje się, że same przyszłe obniżki podatków od firm mają dać im tylko 7–11 miliardów euro mniejszych obciążeń przez okres pierwszych dwóch lat.
Jednak w dziedzinie inwestycji konkretnych firm i ich planów, a także w badanych nastrojach konsumentów podobno przeważa „ostrożność i umiarkowany sceptycyzm” co do tegorocznych i przyszłorocznych efektów polityki rządu. Np. czerwcowe badanie Boston Consulting Group pokazało rosnący pesymizm niemieckich konsumentów – pomimo poprawiających się wskaźników inflacji, która od jesieni systematycznie spada. W maju oficjalna inflacja CPI wyniosła w Niemczech już tylko 2,1 proc. Ale aż 62 proc. respondentów oceniło obecną sytuację gospodarczą Niemiec negatywnie. Oznacza to wzrost tych negatywnych ocen aż o 10 procent względem roku poprzedniego!
Dla porównania: tylko w jeszcze bardziej euro-socjalistycznej Republice Francuskiej i w Wielkiej Brytanii nastroje konsumentów są jeszcze gorsze i bardziej pesymistyczne. W tych krajach bowiem aż ponad 70 proc. badanych ocenia koniunkturę gospodarczą swojego kraju negatywnie. Natomiast np. w krajach skandynawskich tylko 36 proc. pytanych wyrażało sceptycyzm i pesymizm w kwestiach krajowej gospodarki. Ponadto w Niemczech aż ponad jedna trzecia badanych wskazała, że ich osobista sytuacja finansowa również budzi ich niepokój. A aż około 70 proc. pytanych o to przewiduje dalsze wzrosty cen – choć oficjalne dane rządowe i urzędowe przepowiadają dalszy spadek inflacji. To kolejne świadectwo tego, że postrzeganie poziomów cen i spraw ekonomicznych przez niemieckich konsumentów rozmija się niemal zupełnie z oficjalnymi danymi i prognozami ekonomicznymi. W związku z tymi obawami aż 39 proc. ankietowanych niemieckich konsumentów planuje ograniczyć swoje wydatki – przynajmniej w tym roku. To najwyższy odsetek wśród badanych konsumentów z kilkunastu krajów UE i Europy (wg faz.net).
Niepewność sytuacji
Sytuacja gospodarcza i polityczna Niemiec jest więc nadal dość mocno niepewna – też ze względu na zmienną, dość nieprzewidywalną i coraz bardziej groźną politykę celną i militarną nowych władz USA. A także ze względu na często zupełnie nieprzewidywalne ruchy i polityki samego „nieobliczalnego” prezydenta Donalda Trumpa (jak to twierdzą liczni niemieccy komentatorzy już od roku 2017) i jego ministrów. Bo niemiecka gospodarka jest nadal mocno zależna od inwestycji i działań koncernów USA w Niemczech i krajach okolicznych. A jeszcze bardziej jest zależna od importu milionów niemieckich pojazdów, w tym samochodów osobowych, maszyn, urządzeń czy produktów chemicznych przez firmy i instytucje amerykańskie. W tym roku niemiecki eksport do USA ma ponoć spaść o 0,4 proc. w porównaniu z rokiem 2024 i dopiero w roku 2026 ma nastąpić jego niewielki wzrost o 1,2 proc. Niemieccy ekonomiści przewidują też, że obecnie istniejące bariery, cła i utrudnienia handlowe na linii USA–Niemcy mogą obniżyć wzrost niemieckiego PKB o co najmniej 0,1 proc. w roku 2025 oraz aż o 0,3 proc. w 2026. Bo zależność niemieckich eksporterów od rynków USA jest obecnie największa od ponad 22 lat. Niemiecki eksport do największej gospodarki świata wyniósł bowiem w ubiegłym roku aż 161,3 mld euro, tj. sięgnął poziomu aż 10,4 procent całego eksportu Niemiec.
Kolejnym wyzwaniem dla gospodarki Niemiec jest słabnąca konkurencyjność niemieckich przedsiębiorstw i ich już chroniczny niedobór wykwalifikowanych pracowników. Wciąż bardzo wysokie koszty energii (wywołane już latem 2021 r. głównie przez „zieloną” i „klimatyczną” politykę władz UE i Niemiec) oraz rosnące koszty pracy nadal mocno ograniczają efektywność przedsiębiorstw i ich zyski z eksportu. Koszty pracy rosną ostatnio wprawdzie wolniej niż w latach ubiegłych, lecz w tym roku ponoć znów wzrosną o co najmniej 3,1 proc. W związku z tym wszystkim ma także nastąpić wzrost deficytu budżetu RFN z 2,6 proc. PKB w roku 2025 do aż 3,3 proc. w 2026. A łączny dług publiczny Niemiec ma urosnąć z tegorocznego poziomu 62,5 proc. PKB do 63,9 proc. Wunderbar!
W związku z powyższym wizja powrotu wysokich i groźnych ceł USA na amerykański import z krajów UE, w tym z Niemiec, ponoć „spędza sen z powiek niemieckiemu przemysłowi”. Straty mogą być ogromne, bo kolejny zestaw nowych ceł USA, który może zostać wprowadzony już w lipcu tego roku (po zakończeniu obecnej wiosennej przerwy), mógłby poważnie zagrozić niemieckiemu przemysłowi. Według symulacji przygotowanej przez monachijski instytut Ifo wskutek tego w okresie kilku lat niemiecki przemysł mógłby się skurczyć aż o 2,8 procent. Z tej symulacji wynika bowiem, że w sytuacji nowych ceł USA niemiecki eksport do Ameryki spadłby aż o 38,5 proc., a eksport do Chin o około 4,7 proc.
Przedstawiciele Ifo twierdzą jednak, że możliwe pozytywne skutki przekierowania niemieckiego handlu na inne rynki mogłyby częściowo złagodzić straty powstałe z nowych ceł USA, które „szczególnie mocno uderzyłyby w przemysł motoryzacyjny i farmaceutyczny”. Powyższe obliczenia opierają się na założeniu, że po 90-dniowej przerwie, na początku lipca, rząd USA wprowadzi cła w wysokości 50 procent na niemal cały import z krajów UE. Ponadto w Waszyngtonie są planowane dodatkowe cła 25-procentowe na europejskie produkty farmaceutyczne i elektroniczne, a także na stal, aluminium, samochody i samochodowe części. Ewentualne cła odwetowe ze strony władz Niemiec i UE podobno „nie zostały uwzględnione w tych obliczeniach” (wg dw.com). Sehr demokratisch also dumm!
Projekt budżetu RFN na rok 2025
Dopiero 24 czerwca rząd Niemiec uzgodnił projekt budżetu RFN na rok 2025 i finansowy plan państwa do roku 2029 (bo w listopadzie ub. roku rozsądny federalny minister finansów Christian Lindner z FDP nie zgodził się na rozdęty socjalistyczny budżet lewicowej SPD i eurokomunistycznych Zielonych i na nowe wielkie długi państwa). Projekt nowego federalnego ministra finansów Larsa Klingbeila z SPD przewiduje więc teraz zaciągnięcie nowych wielkich pożyczek w łącznej wysokości aż około 143 miliardów euro (!). Głównie w celu zwiększenia wydatków na cele wojskowe i inwestycje infrastrukturalne oraz na „zamknięcie obecnych finansowych luk” w budżecie. Projekt budżetu RFN na obecny rok obejmuje wydatki w łącznej wysokości aż 503 mld euro. Do tego dochodzą wielomiliardowe środki z finansowanych nowym długiem tzw. funduszy specjalnych dla niemieckiej armii i infrastruktury, a także wielomiliardowe wydatki z tzw. funduszu klimatycznego i funduszu transformacyjnego (są to fundusze pozabudżetowe).
Wydatki na cele „obronne” mają wzrosnąć w tym roku o prawie 10 mld euro – do ponad 62 mld euro. Tak wynika z rządowego projektu ustawy przekazanego agencji Reutera. Na te cele wojskowe ma dojść dodatkowe około 24 mld euro z finansowanych długiem „specjalnych aktywów Bundeswehry”. Budżet „obronny” w budżecie podstawowym RFN ma więc wzrosnąć do roku 2029 do prawie 153 mld euro. Ponadto aż około 8,3 mld euro jest planowane w samym obecnym roku na wojskową pomoc dla kijowskiej Ukrainy.
Z kolei wydatki na inwestycje mają wzrosnąć do ponad 115 mld euro. Planowane są m.in. wyższe wydatki na nowe drogi, trasy kolejowe i ich remonty. A na zapewnienie Niemcom za kilkanaście lat ich wymarzonej „neutralności klimatycznej” przewidziano w sumie kolejnych kilkadziesiąt miliardów euro (wg DPA). To wszystko oczywiście na wielki koszt i dług niemieckich podatników oraz ich przyszłych dzieci i wnuków – podobnie, jak w innych „postępowych” landach UE, w tym w Polsce. Dług tym większy, że na lata 2027–2029 planowanemu teraz przyszłemu budżetowi RFN brakuje ponoć w sumie aż 144 mld euro (wg DPA). Super!