Podczas spotkania z Grzegorzem Braunem w Dzierżoniowie na Dolnym Śląsku zabrała głos kobieta, która na początku lat 2000 przeszła tzw. tranzycję. Teraz walczy przed sądem o przywrócenie jej żeńskiego PESEL-u. Sprawa się przeciąga. Kobieta mówi o „zbrodni” i „piekle”, jakiego doświadczyła w środowisku trans.
– Mam na imię Magda i tak się składa, że jestem Magdą z reportaży o detranzycji i o koszmarze wejścia w transsektę. W naszym kraju okalecza się wiele młodych ludzi i ja sama w to bagno weszłam jako dwudziestoparolatka, kiedy byłam bardzo skrzywdzona i tak nienawidziłam kobiecości, że uwierzyłam naprawdę, że ja jestem mężczyzną, bo nie znałam kobiet, które tak bardzo nie cierpią siebie samych – powiedziała podczas spotkania z Braunem.
– I dzisiaj już dwa lata, ponad, walczę w sądzie i ci dranie nie chcą mi zwrócić prawa do żeńskiego PESEL-u. Ja apeluję o to, żeby pan poseł w jakikolwiek sposób po prostu przyczynił się do zakazu tranzycji, całkowitego, bo to jest zbrodnia, żeby okaleczać ludzi w kryzysie – dodała.
– To jest zbrodnia. Kochana, szanowna pani, bardzo jestem pani wdzięczny za zabranie głosu. To jest jeden z najważniejszych punktów mojego programu: Brońmy polskich dzieci, polskiej młodzieży przed dezinformacją, przed deprawacją – odparł Braun.
– Proszę pani, przychylam się, popieram, kiwam głową, to jest jeden z moich punktów honoru w moim programie: Nie dopuścić do tego, żeby takie rzeczy były w Polsce nie tylko tolerowane, ale propagowane – dodał polityk, proponując współpracę.
Szokujące świadectwo Pani Magdy! 😥 Dzierżoniów, 11 kwietnia. ZBRODNIARZE okaleczający dzieci i młodzież – natychmiast pod sąd i do więzienia❗ pic.twitter.com/S7SI54P20Q
— Grzegorz Braun (@GrzegorzBraun_) April 17, 2025
„Afirmacja szaleństwa”
Sprawę pani Magdaleny opisał także lokalny portal swidnica24.pl. – Jestem Magda, ocalona z koszmaru tranzycji. Jestem normalną, biologiczną, zdrową kobietą, która jako jedna z setek tysięcy w okresie nieprzyjemnych i poniżających doświadczeń znienawidziła kobiecość i uległa błędnemu przekonaniu, że ma jakąś wrodzoną niezgodność z prawdziwą płcią – cytuje jej wypowiedź.
Kobieta podkreśliła, że „miała zdrowe, szczęśliwe dzieciństwo”. – Jestem Magda, ocalona z koszmaru tranzycji. Jestem normalną, biologiczną, zdrową kobietą, która jako jedna z setek tysięcy w okresie nieprzyjemnych i poniżających doświadczeń znienawidziła kobiecość i uległa błędnemu przekonaniu, że ma jakąś wrodzoną niezgodność z prawdziwą płcią – wskazała.
Problemy zaczęły się po wejściu w dorosłość, kiedy zmieniła się sytuacja w jej rodzinnym domu. – Zaczęłam coraz częściej dostrzegać, że kobiety w moim otoczeniu – łącznie ze mną – cierpią i czułam się z tym źle. Wadziło mi, że istnieją pewne schematy – wyjaśniła. Jako młoda kobieta doświadczyła brutalnej przemocy seksualnej. To tutaj sama upatruje źródła kolejnych decyzji, które doprowadziły ją do tranzycji.
– Dopiero po wejściu w świat queer moje negatywne emocje przybrały na sile, a ja uwierzyłam, że ta przeciągająca się u mnie niechęć do kobiecości wynika z „wrodzonej niezgodności płci”. Gdy weszłam w środowisko trans, z czasem stopniowo zapragnęłam funkcjonować jak chłopak i gdy byłam za niego postrzegana, czułam satysfakcję. Regularnie mi to się podobało, więc zaczęłam wierzyć, że jestem jedną z „tych rzekomo poszkodowanych przez naturę osób” – relacjonowała. Zdaniem pani Magdaleny, to środowisko lekarzy i transpłciowców doprowadziło ją do decyzji o „zmianie płci”.
– Zgodnie ze standardami opieki, udałam się do specjalistów, których diagnozy transpłciowości otwierają ścieżkę do piekła. Co gorsza, wszyscy odpowiedzialni za późniejszą diagnostykę specjaliści to potwierdzali – nie popierali tego moi rodzice, którzy przecież znali mnie najdłużej i najlepiej – w przeciwieństwie do psychologa w gabinecie. Znajomi i dalsi członkowie rodziny również nie kupowali tej diagnozy – powiedziała.
– Nikt jednak nie pytał mnie „dlaczego nienawidzę swojej społecznej roli” i „czego faktycznie mi brakowało”. Trzeba sobie więc zadać pytanie, czy to wykształcenie specjalistyczne w kierunku transpłciowości nie jest przypadkiem indoktrynacją promującą okaleczanie. Ci lekarze, którzy chcą uczciwie szukać przyczyn niechęci do płci, są uznawani na grupie wsparcia za zacofanych, przemocowych i nie znających się na rzeczy – wskazała.
– W czasie rozmów oczywiście nie musiałam wspominać o gwałcie i najgorszych doświadczeniach z mężczyznami. Są to sprawy intymne i nie mówi się o nich z marszu, a wg środowiska trans również nie było sensu wspominać o sprawach dla nas przykrych na wizycie w sprawie transpłciowości. Dla diagnostów te doświadczenia i tak były poboczne i nie negujące dysforii. Rozmowy w gabinetach polegały na jałowych gadkach w stylu „jak siebie widzisz za parę lat”, „czym się zajmujesz”. Nie pytano o źródła niechęci do swojej prawdziwej roli. Od progu używano zaimków żądanych, lekarze życzyli powodzenia w walce o siebie, gratulowali diagnozy. Nie była to diagnostyka a afirmacja szaleństwa – ujawniła.
Walka o prawdę
– Po latach wycofałam się z koszmaru i wróciłam do życia w zgodzie z naturą. Po latach męczenia się i życia z poczuciem napięcia w tej sztucznej, męskiej roli wycofałam się całkowicie z tego bagna – relacjonowała. Kobieta przyznała jednocześnie, że początkowy etap po tranzycji wyglądał zupełnie inaczej i „towarzyszyły jej pozytywne emocje”. – Było to rozpoczęcie nowej czystej karty i pozór satysfakcji i odcięcia się od traum i tego, czego nie lubiłam. Sądziłam, że to jest to – dodała.
– Dopiero po latach, po drastycznym ograniczeniu czasu w sieci i wyleczeniu psychicznych ran zrozumiałam, że moja silna niechęć do swojej płci i roli wynikały z powodu nagromadzenia złych doświadczeń ale też z poczucia bezradności i bycia niesłuchaną. Miałam dosyć życia w upokorzeniu i odrzuceniu, w byciu słabą i bezsilną. Nie chciałam być ugrzecznioną, żyjącą na kolanach kobietą, wykorzystywaną przez faceta – ujawniła.
– Dziś rozumiem, że nie ma czegoś takiego jak „wrodzona niezgodność”, uważam, że każda niechęć do swojej roli społecznej i płci powinna być traktowana tak jak anoreksja (znalezienie przyczyny poczucia presji i odbudowanie trzeźwego obrazu siebie) a nie „leczona” poprzez prawną zmianę danych czy zabiegi – wskazała.
Tranzycja odbyła się, gdy kobieta miała 22 lata. Przez kolejnych kilkanaście żyła jako mężczyzna. Dziś chce wrócić do swojej płci – także formalnie. Wciąż bowiem nie przywrócono jej żeńskiego PESEL-u, a sprawa przed Sądem Okręgowym w Świdnicy ciągnie się od 2023 roku. W ocenie kobiety „sędzia SO w Świdnicy przeciąga ją w nieskończoność”.
– Jestem tym zmęczona i mam dość roli ofiary systemu. Na co dzień żyję sobie normalnie jak dawniej, ale bałagan w dokumentach (pomimo że dostałam z powrotem swoje dane z urodzenia, to w e-puap jestem linkowana do „męskiego” peselu zamiast do mojego starego, żeńskiego, który otrzymałam wchodząc w dorosłość. Przecież ta sprawa przybrała już postać kuriozalną – wskazała.
– Chciałabym dać sądowi do zrozumienia, że to postępowanie i przewlekłość rujnuje mi życie. Chciałabym też, by istniała świadomość jak człowiek, który uciekł z koszmaru tranzycji ma ciężko, gdy chce wrócić do de facto prawdy, prawdy, do której ma przecież pełne prawo i którą dostał po urodzeniu – bez biegłych, bez sądów itd. Na moją sprawę poszło już dużo pieniędzy a biegli zgodnie orzekli że detranzycja, jest wskazana i uzasadniona prawnie. Więc ile można czekać? – dodała.
Do sprawy odniosła się rzecznik świdnickiego SO sędzia Agnieszka Połyniak. – Jest to sprawa, która dotyczy tranzycji dwustronnej, ponieważ pani Magdalena, która w tej chwili wnosi o stwierdzenie związane z płcią już raz występowała o to i jest to powrót do pierwotnego stwierdzenia, jeśli chodzi o kwestie związane z ustaleniem płci. 27 stycznia tego roku do sądu wpłynęły opinie sądowo-psychiatryczne i sądowo-seksuologiczna, które postanowieniem sędziego prowadzącego sprawę 17 lutego zostały przesłane stronom w celu zapoznania się z treścią i ewentualnego wniesienia uwag. Na to miały 14 dni. Obecnie, już po przeprowadzeniu tych czynności, wyznaczony jest termin rozprawy na 10 czerwca 2025 roku – przekazała.
– Z tego, co ustaliłam, tranzycje jednostronne trwają krócej, natomiast w przypadku dwustronnych tranzycji opinie i ustalenia zabierają więcej czasu i dlatego postępowanie trwa dłużej. Pani Magdalena przeszła już jedno postępowanie i to obecne jest konsekwencją tego, że obecny stan stwarza problemy w jej funkcjonowaniu. W związku z tym wniosła o kolejną tranzycję i stwierdzenie, ze właściwym jest jednak powrót do pierwotnego określenia jej płci. To nie mogą być decyzje pochopne i stąd też sąd musi opierać się na wiedzy fachowej, którą dysponują biegli psychiatrzy i seksuologowie, żeby nie było kolejnych problemów i kolejnych postępowań. By nie było kolejnych problemów z tym, że po jakimś czasie osoba, która występuje o tranzycję dojdzie znowu do wniosku, że to jednak nie jest to – dodała.