Donald Trump powrócił w końcówce kampanii do Nowego Jorku, ale nie na kolejną sprawą sądową, lecz by uczestniczyć w wiecu na Manhattanie, w słynnej hali Madison Square Garden. Były prezydent raczej nie wygra w stanie Nowy Jork i mieście Nowy Jork, tym bardziej na Manhattanie. W najsłynniejszej dzielnicy świata cztery lata temu zdobył 14,5 proc. głosów, Joe Biden zaś 84,5. W 2016 r. było jeszcze gorzej, bo zdobył zaledwie 10 proc., podczas gdy Hillary Clinton 86.
Republikanin mówił w legendarnej hali, że startuje nie tylko przeciwko kandydatce demokratów Kamali Harris. – „Rywalizujemy przeciwko czemuś o wiele większemu niż Joe Biden czy Kamala i o wiele potężniejszemu niż oni, czyli potężnej, okrutnej, skorumpowanej, radykalnej lewicowej machinie, która rządzi dzisiejszą Partią Demokratyczną. To tylko naczynia połączone” – powiedział Trump tłumowi liczącemu wewnątrz 20 tys. osób i spokojnie kilkudziesięciu tysiącom na zewnątrz.
Taktyka republikanina – nie możemy przekazać władzy radykalnej lewicy – okazuje się skuteczna. Z początkiem października mogliśmy obserwować mozolny, ale stały wzrost jego poparcia w sondażach. Harris wyniesiono – przez elity Partii Demokratycznej, dużą część mediów i celebrytów – do roli kandydatki na prezydenta. Szybko nadrobiła straty poczynione przez Joe Bidena i przeważnie prowadziła w badaniach popularności; mało tego – przez cały sierpień i wrzesień była postrzegana jako faworytka wyborów. Dynamika polityczna się jednak odwróciła na korzyść byłego prezydenta i entuzjazm wyborczy jest teraz dużo wyraźniejszy po stronie republikanów.
Dobre sondaże
Kilka nowych ogólnokrajowych sondaży – „Wall Street Journal”, „CNBC” i „Forbes/HarrisX”, pokazuje Trumpa z 2–3 punktową przewagą nad Harris, a ostatnie badanie „New York Times-Siena” przed głosowaniem daje remis na poziomie 48 proc. Podczas gdy wyniki mieszczą się w marginesie błędu statystycznego, wahanie w stronę Trumpa od początku września – 4 punkty w badaniu „Wall Street Journal” – już się w tym nie mieści. Raczej sugeruje rzeczywisty ruch w jego stronę w ciągu ostatnich kilku tygodni.
Naprawdę istotne są jednak sondaże w najważniejszych stanach, tzw. kluczowych (swing states). Jest ich siedem. Średnia sondaży „New York Times” wskazuje, że Harris nieznacznie prowadzi w Michigan, Nevadzie, Pensylwanii i Wisconsin, podczas gdy łączna „RealClearPolitics” (RCP) wskazuje Trumpa na prowadzeniu we wszystkich siedmiu. Zestawienia tej ostatniej firmy są ciekawe, bowiem jest to generator, który wyciąga średnią ze wszystkich najważniejszych sondaży. Na tydzień przed głosowaniem przewaga Trumpa była następująca: Michigan: +0,1, Nevada: +0,7, Pensylwania: +0,5, Wisconsin: +0,3, Arizona: +1,5, Georgia: +2,3 i Karolina Północna: +0,8. Całościowo we wszystkich swing states Trump prowadził +0,9. Prowadził również w skali ogólnokrajowej +0,2. I najważniejsze, rozłożenie głosów elektorskich: 312–226 na korzyść republikanina (do wygrania prezydentury potrzeba 270). Tendencja na ostatniej prostej jest więc jednoznaczna.
Ten wyścig prezydencki jest prawdopodobnie jednym z najbardziej wyrównanych, jakie mieliśmy w historii i nadal może się przechylić w obie strony. Jednak na kilka dni przed końcem jasne było, że Trump jest w znacznie silniejszej pozycji, niż był zaledwie parę tygodni temu.
Na tym etapie w 2016 r. Trump tracił 5 proc. do Hillary Clinton w skali kraju. W 2020 r. tracił 8 proc. do Joe Bidena. W obu przypadkach uzyskał lepsze wyniki niż jego sondaże, więc jeśli ten schemat się utrzyma, Trump tym razem niemal na pewno wygra.
Straszenie Trumpem jako „egzystencjalnym zagrożeniem dla Ameryki”, jako autokratą i współczesnym Hitlerem nie przynosi efektów. We wszystkich badaniach wychodzi, że najważniejsze tematy, które interesują Amerykanów w tegorocznych wyborach mieszczą się kilku prostych punktach: przyszłość gospodarki, wysokie ceny towarów i usług, napływ nielegalnych imigrantów, niespokojna sytuacja na świecie. Prezentowanie Trumpa jako demona, dyktatora, rasisty, homofoba i antyaborcjonisty, to za mało.
Dla większości Amerykanów głosowanie w interesie ekonomicznym oznacza głosowanie na Trumpa. Dla ludzi, których nie stać na formę, liczy się treść.
Dla milionów Amerykanów wysoka inflacja oznaczała ogromne czynsze, brak możliwości kupna domu, zmniejszone oszczędności i odroczoną emeryturę. To prawdziwe i trudne wyzwania, z którymi jednostki i rodziny muszą się mierzyć każdego dnia. Bo za Trumpa inflacja była niska, mieszkania były bardziej przystępne cenowo, a realne dochody gospodarstw domowych rosły. To wszystko.
Straszenie Hitlerem
Demokraci skupili się na sprawach, które są dla nich ważne, a nie na tych, które interesują wyborców. Kampania Harris była dobra dla mediów, lewicowo-liberalnych „elit” i celebrytów. Trump mówił o konkretach.
– „Donald Trump dąży do niekontrolowanej władzy” – powiedziała niedawno Harris. –„Chce armii, jaką miał Adolf Hitler, która będzie lojalna wobec niego, a nie wobec naszej konstytucji. Jest niezrównoważony, niestabilny, a gdyby dostał drugą kadencję nikt nie powstrzymałby go przed realizacją najgorszych impulsów”.
Była sekretarz stanu Hillary Clinton oświadczyła w CNN, że Trump jest niebezpiecznym „faszystą”. Uznała za „naprawdę niepokojące” i „bardzo przygnębiające”, że Amerykanie zagłosują na republikanina.
Joy Behar, współprowadząca lewacki program „The View” w ABC grzmiała, że trudno jej uwierzyć, iż ludzie popierają byłego prezydenta, którego uważa za „faszystowską świnię”.
Whoopi Goldberg, kiedyś aktorka, a teraz także współprowadząca program „The View”, nie odstaje i opowiada głupoty, że były prezydent deportuje osoby w związkach międzyrasowych, a następnie „umieści białego faceta z kimś innym”.
Dziennikarka lewicowej telewizji MSNBC Mika Brzezinski stwierdziła, że prezydent „zabija kobiety”, ponieważ jego nominaci do Sądu Najwyższego pomogli uchylić orzeczenie aborcyjne w sprawie Roe v. Wade. Dla córki Zbigniewa Brzezińskiego Trump to „starzejący się byk” i „rasistowski, bigoteryjny, zmęczony narcyz”. Mówi, że druga kadencja byłego prezydenta byłaby „popadnięciem w faszyzm”.
I tak w kółko, nie tylko w czasie obecnej kampanii wyborczej, ale już od 10 lat, odkąd biznesmen rodem z nowojorskiego Queensu postanowił wkroczyć do polityki. A ten odpowiada: „Towarzyszka Kamala Harris widzi, że przegrywa, i to przegrywa sromotnie, szczególnie po tym, jak ukradła kandydaturę koślawemu Joe Bidenowi, więc teraz coraz bardziej zaostrza retorykę, posuwając się do tego, że nazywa mnie Adolfem Hitlerem i wszystkim innym, co przychodzi jej do głowy. To ona jest zagrożeniem dla demokracji i nie nadaje się na prezydenta Stanów Zjednoczonych – a jej sondaże to wskazują!”.
Faworyt jest jeden
„Rzeczywistość jest jednak taka, że z obozu demokratów docierają sygnały paniki. – Jeśli myślicie, że Donald Trump stał się mniej popularny z biegiem czasu, pozwólcie, że zmienię wasze zdanie na ten temat” – mówił niedawno analityk sprzyjającej demokratom telewizji CNN Harry Enten. – „W rzeczywistości jest popularniejszy w tym momencie kampanii niż w takim samym momencie kampanii 2020 lub 2016”.
Strateg Partii Demokratycznej Brad Bannon przyznał, że niektórzy demokraci są przerażeni, „częściowo dlatego, że po prostu panicznie boją się drugiej kadencji Trumpa”. Kolejny strateg demokratów James Carville przyznał, że „boi się na śmierć” wyborów i że kampania Harris-Walz musi być „znacznie bardziej agresywna”.
Analityk polityczny i dziennikarz Mark Halperin uważa, że jeśli trend wczesnego i korespondencyjnego głosowania się utrzyma, Trump wygra wybory. Inny znany analityk i specjalista od sondaży wyborczych Nate Silver twierdzi, że zbliżone wyniki tegorocznego wyścigu prezydenckiego nie mogą zadowalać żadnej ze stron, ale jego „intuicja” przewiduje, że były prezydent wygra.
Kolejny analityk, tym razem Partii Republikańskiej, Frank Luntz twierdzi, że dynamika przechyliła się na korzyść Trumpa. Wielu demokratów nadal wierzy, że Harris wygra, ale jednak obawia się, że wybory mogą być przegrane. Jego zdaniem, Harris najlepiej radziła sobie, gdy sama przekonywała, dlaczego powinna zostać wybrana prezydentem USA, ale sondaże zatrzymały się, gdy skupiła się wyłącznie na atakowaniu Trumpa.
Robią swoje
Tymczasem sztab kandydata republikanów skupia się na rzeczach najważniejszych.
– „Tylko jeden kandydat w wyścigu prezydenckim mówi o tym, w jaki sposób zamierza poprawić życie przeciętnych Amerykanów, czy to poprzez naprawę gospodarki, naprawę granicy, naprawę chaosu na naszych ulicach, naprawę chaosu na całym świecie” – mówi Jason Miller, starszy doradca kampanii Trumpa.
Senator John Kennedy, republikanin z Luizjany, przedstawia wybory je jako walkę między „nadzieją” pod rządami Trumpa a „większym cierpieniem” pod rządami Harris. Argumentuje, że problemy Harris z wyborcami wynikają nie z postrzegania jej republikańskiego przeciwnika, ale raczej z braku zaufania do jej umiejętności. – „Większość wyborców, chyba że są w głębokiej dziurze, ma już wyrobioną opinię o prezydencie Trumpie” – powiedział Kennedy. – „To nie jest powód, dla którego wiceprezydent zostaje w tyle. Przegrywa, ponieważ Amerykanie, a przynajmniej ich znaczna część, są bardzo niepewni co do niej. Chcą wiedzieć, co zrobi w sprawie inflacji, granicy, przestępczości i bezpieczeństwa narodowego. A prezydent Trump odniósł się do wszystkich tych kwestii, a ona – szczerze mówiąc – nie zrobiła tego – kończy Kennedy.
Motyw z nazywaniem Trumpa Hitlerem i faszystą dominuje u demokratów. Odnosząc się do niego, były republikański spiker Izby Reprezentantów Newt Gingrich nazwał te próby oznakami „upadku” kandydatury Harris. – „To są akty desperacji” – mówi. – „Nie może wygrać sprawą granicy. Nie może wygrać w gospodarce. Nie może wygrać w przestępczości. Nie może wygrać w żadnej ważnej sprawie. Więc jej ostatnim desperackim chwytem jest oczernienie Trumpa rzeczami, które są ewidentnym kłamstwem” – uważa.
Podczas gdy liberalne media podążają za narracją demokratów o „zagrożeniu dla demokracji”, senator Lindsey Graham, republikanin z Karoliny Południowej, zauważa, że rzekoma „kampania radości” wiceprezydent Harris okazała się jedynie kampanią desperacji i straszenia. – „Od kiedy Biden i Harris są u władzy, wszystko poszło w diabły” – mówi. – „Wszystko jest zepsute. Mieliśmy bezpieczną granicę, teraz jest zepsuta. Nie mieliśmy wojen, teraz cały świat płonie. Stopy procentowe kredytów hipotecznych wzrosły dwukrotnie. Jesteśmy na złej drodze” – uważa. I dodaje: „Ameryka jest gotowa działać inaczej, a Donald Trump jest najlepszą nadzieją na ugaszenie pożarów na świecie, zakończenie wojny na Ukrainie, zaprowadzenie pokoju na Bliskim Wschodzie, przywrócenie nieszczelnej granicy i ożywienie gospodarki. Zrobił to raz. Może to zrobić ponownie. Ona miała szansę. Nie udało jej się”.
Sztab Trumpa i sam zainteresowany rozegrali końcówkę kampanii perfekcyjnie, co nie oznacza, że wygrana jest w kieszeni. Ale na pewno jest blisko. Potwierdzają to zakłady. Kursy bukmacherskie są wręcz optymistyczne dla republikanów, bowiem dają Trumpowi grubo ponad 60 proc. szans na wygraną, republikanom 51 proc. na większość w Izbie Reprezentantów i 84 proc. na większość w Senacie.
Oby tak się stało, gdyż lewicowo-liberalne eksperymenty nie wyszły Ameryce na dobre.