W 1997 roku premier Włodzimierz Cimoszewicz, zupełnie jakby w przeszłości należał do korwinistycznej młodzieżówki, a nie Związku Młodzieży Socjalistycznej, nieco nieostrożnie, ale za to zupełnie słusznie rzekł, iż „trzeba być przezornym i trzeba się ubezpieczać”. Słowa prawdy, wygłoszone być może w nie najlepszym momencie i nie najbardziej fortunny sposób, o mało nie kosztowały ówczesnego szefa rządu utraty stanowiska. Po dwóch tygodniach milczenia Cimoszewicz kajał się i przepraszał, bo chociaż każdy myśli, że chce polityków którzy nie kłamią, to jednak w momencie próby okazało się, że lepsze słodkie bajanie, niźli gorzka rzeczywistość.
Po blisko trzydziestu latach, kiedy wielka woda znów nęka nasz biedny kraj, byłemu premierowi ciągle przypominana jest wypowiedź z poprzedniego stulecia, podobnie jak za Bronisławem Komorowskim ciągną się mądrości prawione w 2010 roku. Pełniący wówczas obowiązki głowy państwa marszałek Sejmu z dostojną miną tłumaczył w czasie powodzi, iż „woda ma to do siebie, że się zbiera i stanowi zagrożenie, a potem spływa do Bałtyku”, a więc niczym w słynnej scenie z „Nagiej Broni”, można się rozejść, gdyż nie ma tu nic ciekawego do oglądania. Do premiera Donalda Tuska przylgnie natomiast wygłoszona dzień przed kataklizmem przepowiednia, że „prognozy nie są przesadnie alarmujące”, czego obecnie szef rządu warszawskiego broni bardziej niż niepodległości.
Obserwując działania „króla Europy” można jednak domniemywać, iż co prawda bardzo nie chciałby on przyznać się do błędu, ale po konsultacji z ekspertami, gdy tylko życie zweryfikowało jego zapowiedzi, ruszył do reperowania nadszarpniętego wizerunku. Biała koszula i marynarka musiały ustąpić miejsca roboczej kurteczce, zaś na nogach premiera pojawiły się buty trekkingowe, które szybko zostały ubrudzone, co było niepodważalnym dowodem na niesłychaną harówkę przodownika pomocy powodzianom. Szóstego dnia zmagania się z żywiołem, szef rządu warszawskiego wystąpił nieogolony, co dopełniło powodziowy obraz ciężko pracującego premiera. Trudno jednak, by było inaczej, kiedy – jak dostrzegli złośliwi Internauci – Tusk wyważył nawet drzwi do zniszczonego mieszkania, by uwolnić uwięzionego w nim kamerzystę.
W mediach społecznościowych, które – jak zwykle w przypadku katastrofy – okazały się wylęgarnią memów, pojawił się kadr z tego nagrania, okraszony napisem „uważajcie na szabrowników”, z którymi bezwzględną walkę zapowiedział Tusk. Choć ściganie podłych złodziei przy wykorzystaniu wszelkich narzędzi jest oczywiste, to takie słowa w ustach szefa rządu zakrawają na hipokryzję. Oto bowiem złodziej w białych rękawiczkach pokazuje palcem sprawiedliwości i krzyczy, aby „łapać złodzieja!”, kiedy dostrzeże drobnego złodziejaszka, który zwędził z opuszczonego sklepu alkohol. To nie kto inny, jak właśnie rząd okrada pod pretekstem powodzi obywateli na największą skalę, drenując ich portfele z pieniędzy, aby pozyskać w postaci podatków, które jak powszechnie wiadomo są kradzieżą, środki na pomoc dla poszkodowanych.
Dobroczynność z cudzej kieszeni to jednakże nic szlachetnego, co rozumiano jeszcze w XVIII wieku, kiedy powieszono Janosika, a prawdziwa solidarność wymaga dobrowolności. Zbawieniem dla powodzian okazali się także złowrodzy kapitaliści, na których zżyma się niezwykle wściekły ostatnio, jeśli wierzyć mediom, premier. Tusk przestrzegł wszystkich, którzy chcieliby spekulować w obliczu tragedii, że rząd użyje narzędzi, „żeby przymusić do powrotu do cen sprzed powodzi”, choć jak na złego i dobrego glinę w jednej osobie przystało, dał szansę chytrym prywaciarzom, by „sami jak najszybciej podjęli decyzję o powrocie do cen sprzed powodzi”.
Problem w tym, że to nie widzimisię przedsiębiorców, ale zasady wolnego rynku decydują o cenach poszczególnych towarów. W obliczu nagłego kryzysu, jakim jest powódź, następuje wzmożone zapotrzebowanie na niektóre produkty, jak woda albo worki na piasek. Wobec niemożności szybkiego zrealizowania nowych dostaw, ich cena naturalnie musi wzrosnąć, aby wystarczyły na czas trwania katastrofy. Jak wskazał Thomas E. Woods Jr., „wyższe ceny, które zazwyczaj towarzyszą takim katastrofom mają zbawienny skutek: zachęcają ludzi do jak najoszczędniejszego gospodarowania zasobami, na które w danej chwili jest największe zapotrzebowanie”. Gdyby władza, zgodnie z przestrogą wystosowaną przez empatycznego Tuska, „wyznaczała ceny urzędowe na niektóre produkty”, to pierwsi klienci, czyli często najsprawniejsi mogliby sobie pozwolić na zakup wody czy worków na zapas, przez co – w obliczu ograniczonych zasobów – nie starczyłoby ich dla wszystkich potrzebujących. Można zakładać, że wobec tak stworzonego problemu, socjalizm znów bohatersko rozwiązałby trudności nieznane w żadnym innym ustroju, chociażby przez wprowadzenie reglamentacji liczby butelek wody albo worków na osobę. W końcu, jeśli rząd nie wypowie wojny prawdziwym zbawcom powodzian, to nie zrobi sobie miejsca, by samemu zostać mężem opatrznościowym utrudzonych przez kataklizm obywateli.
Czytaj więcej: Powrót do PRL? Tusk: Będziemy wyznaczali ceny urzędowe na niektóre produkty