Opieranie się na dokumentach ze strony ukraińskiej, wiedząc jaki jest poziom korupcji po tamtej stronie, jest dla mnie uwłaczające jako konsumenta – mówi prof. Arkadiusz Artyszak, który opowiada o tym, dlaczego rolnicy protestują przeciwko ukraińskim produktom rolnym.
Rolnicy w całej Polsce protestują przeciwko europejskiemu „Zielonemu Ładowi”, który ich wykańcza, oraz importowi zboża z Ukrainy. Co jest nie tak z ukraińskimi produktami i jak ogólnie wygląda sytuacja, w programie „Biznes. Między wierszami” opowiedział prof. Arkadiusz Artyszak ze Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego.
Na Litwę podróżują tylko dokumenty
Ekspert podkreślił, że produkty sprowadzane z Ukrainy nie są produkowane zgodnie z takimi standardami, jakie musi spełniać polski rolnik. Na Ukrainie w tym sektorze rządzą oligarchowie, których gospodarstwa mają kilkaset tysięcy hektarów. – Żadne z naszych gospodarstw nie jest w stanie z nimi konkurować na takich zasadach, jakie obecnie obowiązują – zaakcentował.
Główny problem to zalew tanią, kiepskiej jakości żywnością z Ukrainy. Prof. Artyszak opowiedział o pewnym procederze. – Słyszymy, że zboże może jechać na Litwę i wraca z Litwy jako litewskie. Jak rozmawiam z osobami, które pracują w firmach transportowych, mówią, że to jest bez sensu, bo się nie opłaca. Przejazd tony ziarna spod granicy ukraińskiej na Litwę zwiększa koszty takiego zboża o 100 złotych na tonę. Biznes się nie opłaca. W związku z tym najprawdopodobniej samochody jadą tam, gdzie mają jechać, natomiast na Litwę podróżują tylko dokumenty – mówi.
Państwo nie istnieje. Będą blokady torów?
Sugeruje, by sprawdzać firmy, które przetwarzają zboża i produkują paszę, czy mają zboże importowane z Litwy. – Jeżeli mają zboże importowane z Litwy, muszą mieć dokumenty zakupu. Wystarczy pobrać próbki ziarna i określić zawartość pestycydów. Jeżeli znajdziemy pestycydy, czyli środki ochrony roślin, których od dwudziestu lat w Unii nie można stosować, to odpowiedź jest prosta, skąd to zboże wjechało. Natomiast w tej chwili sytuacja jest taka, że – ze smutkiem muszę zgodzić się z stwierdzeniem pana Wiesława Gryna podczas ostatniego spotkania czwartkowego Ministerstwie Rolnictwa – państwo nie istnieje. Jeżeli my nie wiemy, co wpuszczamy przez granicę, później tego nie nadzorujemy, to jedynym rozwiązaniem jest zatrzymanie ruchu na granicy – mówił ekspert z SGGW.
Przypomina, że rolnicy na razie blokują przejścia drogowe na granicy polsko-ukraińskiej, ale niebawem mogą także zacząć blokować tory, nawet jeśli spotkają ich za to konsekwencje prawne. Jak mówi, transport ciężarówkami przez granicę to tylko „ułamek problemu”, bo zdecydowana większość produktów rolnych z Ukrainy wjeżdża torami.
– Według moich informacji, na przejściu w Hrubieszowie w ciągu doby co trzy godziny wjeżdża skład z Ukrainy. To jest osiem składów wagonów na dobę. Zakładając, że połowa to nie są produkty rolnicze, to i tak zostają nam cztery składy. Cztery składy po 60 wagonów. To ja zadaję pytanie, jak służby na granicy są w stanie sprawdzić, co jest w tych składach i czy spełnia to wymogi Unii Europejskiej? 240 wagonów. Nikt tego nie sprawdza. Są wyrywkowe kontrole i dlatego później widzimy takie obrazki, jakie widzimy – mówił prof. Artyszak.
CZYTAJ TAKŻE: „Co to, k***a, jest?!”. Brawurowa interwencja poselska Wilka. Co wjeżdża z Ukrainy do Polski? [VIDEO]
Produkty oznaczone jako polskie coraz częściej ukraińskie
Ujawnia, że coraz częściej sprawdzane są produkty w sklepach oznaczone jako polska żywność. – Po dokładnej analizie etykiety okazuje się, że jednak są to produkty, które są wytwarzane na bazie surowców z Ukrainy – przedstawia.
– Nie mamy pretensji do producentów z Ukrainy, nie boimy się z nimi konkurować. Natomiast mamy pretensje, że te produkty wjeżdżają do naszego kraju, nie spełniając wymogów Unii Europejskiej – podkreślił raz jeszcze. Spełnianie wszystkich unijnych wymogów sprawia, że produkty od polskich rolników są droższe, bo koszty produkcji są znacznie wyższe.
Przypomniał, że w ubiegłym roku była możliwość importu ukraińskiego zboża zgodnie z prawem. – Firmy, które były zrzeszone w izbie zbożowo-paszowej, sprowadziły duże ilości tego zboża. My to zboże zjedliśmy albo w pieczywie, bo poszła mąka, albo w mięsie, które zostało przerobione na paszę. Natomiast chciałem zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz. Wtedy, kiedy importowano zboże konsumpcyjne czy paszowe zgodnie z prawem, to ja chciałbym wiedzieć, ile te firmy wykonały analiz jakości ziarna we własnych laboratoriach. Opieranie się na dokumentach ze strony ukraińskiej, wiedząc jaki jest poziom korupcji po tamtej stronie, jest dla mnie uwłaczające jako konsumenta. Ja nie mam zaufania, że to, co ja kupuję, produkty z tych firm – pieczywo czy mięso – że ono nie jest dla mnie niebezpieczne. W trosce o konsumenta, ja bym oczekiwał, żeby te firmy podały informację: tak, kupiliśmy 50 tysięcy ton, wykonaliśmy w naszych laboratoriach badania, żeby potwierdzić, czy nic złego tam w tym zbożu nie ma. Wykonaliśmy tyle i tyle analiz. Nie znajdzie pan (zwrócił się do redaktora prowadzącego rozmowę – red.) nigdzie żadnej informacji, że ktoś jakąkolwiek analizę wykonał – kontynuował prof. Artyszak.
Pestycydy w ukraińskich produktach
Wskazał, że rolnicy nie protestują tylko w swoim interesie, ale także w interesie konsumentów. – Dla mnie, do niedawna, żywność produkowana w Polsce oznaczało takie pojęcie, że to jest żywność najwyższej jakości, że my jesteśmy kontrolowani przez różnego rodzaju inspekcje, że nie ma możliwości robienia jakichkolwiek przekrętów. W tej chwili, kiedy wlewają nam się tysiące ton różnych produktów – nie wiemy, co w nich jest tak naprawdę, bo nikt tego nie sprawdził – to mnie to przeraża – mówił dalej.
Przypomniał, że Niemcy robili kontrole produktów ukraińskich, które wjeżdżały do ich kraju przez Polskę i zaczęli wykrywać pestycydy czy nawet toksyny. Znajdowali takie środki ochrony roślin, których w UE nie można stosować już co najmniej kilkanaście lat. W takiej sytuacji transport był niszczony na koszt dostawcy.
– Jeżeli coś nie spełnia wymogów, które są ustanowione na terenie wspólnoty, to uważamy, że to jest niebezpieczne dla człowieka – podkreślił prof. Artyszak.
Opowiedział też o sytuacji z kwietnia ubiegłego roku, gdy na granicy polsko-ukraińskiej zatrzymano transport zgniłej kukurydzy z Ukrainy. Co ciekawe, do dziś wagony te stoją na bocznicy.
– Nikomu to nie przeszkadza. A ten transport powinien być wycofany za granicę, bo trzeba ponieść koszty utylizacji. Ktoś to musi posprzątać, ktoś musi za to zapłacić. Nic się nie dzieje od kwietnia. Wkrótce będziemy mieli pierwszą rocznicę – opisuje absurdalną sytuację.
Dodał, że ostatnio zaczęło się coś dziać, lecz nie przynosi to chluby państwu. – Rolnicy, którzy teraz chcieli zobaczyć (tę kukurydzę – red.), spotkali się ze szczelnym kordonem policji, która nie pozwalała już zbliżać się do tego transportu. Moje pytanie brzmi: gdzie jest państwo w tym wszystkim? – mówił gorzko prof. Artyszak.