Strona głównaMagazynŁukaszenka chce rządzić dalej?

Łukaszenka chce rządzić dalej?

-

- Reklama -

25 lutego br. na Białorusi odbędą się wybory parlamentarne. Zainteresowanie nimi jest mniejsze niż tymi w 2019 r. Obserwatorzy ironizują, że w ich wyniku parlament przekształci się z organu dekoracyjno-wspierającego w radę wojskowo-ideologiczną. Przedstawiciele białoruskich struktur siłowych deklarują, że poczynili odpowiednie przygotowania, by nie dopuścić do żadnych ekstremistycznych wystąpień w trakcie wyborów. Pomimo że wynik wyborów jest przewidywalny, to zdaniem obserwatorów przygotowania do nich ujawniły sensację. Aleksander Łukaszenka zdecydował się na ruch kadrowy, z którego komentatorzy wyciągają wniosek, że „Baćka” zdecydował się na ponowny udział w wyborach prezydenckich w 2025 r. Niektórzy eksperci sugerują jednak, że tym razem może napotkać na opór ze strony swych stronników, z których część uważa, że trzeba przyjąć bardziej prorosyjski kurs, a na kandydata na prezydenta wystawić generała Nikołaja Karpienkowa, który obecnie dowodzi wojskami wewnętrznymi.

25 lutego br. na Białorusi odbędą się wybory parlamentarne. Według informacji oficjalnych, chęć kandydowania zgłosiło 298 osób, które będzie się ubiegać o 110 mandatów. Na jedno miejsce w parlamencie przypada więc 2,7 kandydatów. Większość z nich to mężczyźni i to w starszym wieku. Tylko 12 z nich ma mniej niż 31 lat.

Najwięcej kandydatów, bo aż 71 wysunęła pro prezydencka partia „Biełaja Ruś”. Z ramienia Komunistycznej Partii Białorusi o miejsce w parlamencie będzie się ubiegać 37 kandydatów, a Partia Liberalno-Demokratyczna wysunęła 54 chętnych do sprawowania funkcji deputowanego. Peleton zamyka Republikańska Partia Pracy i Sprawiedliwości, która wystawiła 21 kandydatów. Każde z tych ugrupowań wysunęło liczbę kandydatów proporcjonalną do swojej siły i miejsca w systemie politycznym Białorusi.

Minister Spraw Wewnętrznych Białorusi Iwan Kubrakow, występując w głównym kanale białoruskiej telewizji oświadczył, że milicja wyciągnęła wnioski z wydarzeń, które rozegrały się w 2020 r. i zapewni bezpieczeństwo wyborów na odpowiednim poziomie. Każdy lokal wyborczy ma zostać wyposażony w specjalny przycisk alarmowy, po naciśnięciu którego błyskawicznie dojedzie do niego ekipa interwencyjna. Obserwatorzy nie spodziewają się jednak, by opozycja, która na Białorusi została wdeptana w asfalt, odważyła się na jakieś akcje protestacyjne. Wyrok 25 lat więzienia, jaki zaocznie otrzymał przed kilkoma dniami Wadim Prokopiew, organizator ochotniczego pułku „Pahonia”, znajdującego się na Ukrainie, nie zachęca do walki z Łukaszenką.

Kadrowa niespodzianka

Przeglądając listy kandydatów do parlamentu, obserwatorzy odkryli kadrową niespodziankę. W ostatnich dniach zostało wpisane na nie nazwisko szefa Administracji Prezydenta Igora Siergiejenki. Wpisanie go na listę wyborczą oznacza, że po wyborach będzie musiał rozstać się ze swoim stanowiskiem, które należy do kluczowych w systemie białoruskiej władzy. Igor Siergiejenko jest generałem KGB, oddelegowanym do Administracji Prezydenta w 2019 r. z konkretnym zadaniem. Miał tak zorganizować wybory prezydenckie w 2020 r. , by odbyły się one po cichu i bez żadnych problemów i kłopotów. Siergiejenko poradził sobie z tym zadaniem średnio. Wybory skończyły się głośnym na cały świat skandalem! Łukaszenka nie zdjął go jednak ze stołka, czym zdziwił swoich współpracowników. Zrobił to teraz, dając sygnał, że będzie potrzebował nowego szefa Administracji. Zostało to natychmiast zinterpretowane przez obserwatorów, że Aleksander Łukaszenka zamierza wystartować jednak po raz kolejny w wyborach prezydenckich, które odbędą się w 2025 r. Na razie nie wiadomo, kogo Łukaszenka mianuje Szefem Administracji Prezydenckiej. W każdym razie zdaniem komentatorów kampania wyborcza przed wyborami prezydenckimi w 2025 r. już się rozpoczęła.

Władze białoruskie deklarują, że są gotowe na każdy scenariusz. We wszystkich obwodach są tworzone specjalne formacje „Tornado”, przeznaczone do zwalczania grup dywersyjno- wywiadowczych, a także partyzanckich. Decyzja o ich powołaniu zapadła półtora roku temu, gdy białoruska emigracja zaczęła przebąkiwać o konieczności utworzenia zbrojnych oddziałów partyzanckich, zdolnych do podjęcia walki z reżimem Łukaszenki. Oddziały te wchodzą w skład wojsk wewnętrznych, podlegających generałowi Nikołajowi Karpienkowowi. Zdaniem białoruskiej opozycji należy on do elity „siłowników” Łukaszenki, który jednak, w odróżnieniu od reszty drużyny, otwarcie deklaruje swoją prorosyjskość.

Kurs na Moskwę

To on zajmował się zgrywaniem oddziałów Prywatnej Wojskowej Kompanii „Wagner” w system obrony Białorusi. Opozycjoniści wytykają mu też frazy twierdzące, że „armia rosyjska jest niezwyciężona” albo że „razem osiągniemy zwycięstwo”. Przypominają też, że w 2020 r. z gumową pałką biegał po Mińsku, osobiście brał udział w stłumieniu protestów opozycji. Cieszy się on szacunkiem wśród funkcjonariuszy służb siłowych. Dawno temu zaczął też organizować młodzieżowo-wojskowo-patriotyczne obozy, na których popularyzował swoje idee, zdobywał chętnych do służby w oddziałach specjalnych. Karpienkow jest też znany z zatrudniania w nich rosyjskich najemników, zwłaszcza mających za sobą służbę w wojskach powietrzno-desantowych.

Nie da się wykluczyć, że Karpienkow działa w powiązaniu z Moskwą, która na wszelki wypadek chce mieć rezerwowego kandydata w razie choroby, czy też nagłego zejścia białoruskiego dyktatora. Chce też mieć takiego alternatywnego kandydata, który w wypadku kryzysu będzie gotowy wziąć władzę siłą. To są oczywiście spekulacje, bo jak na razie nie ma żadnego sygnału, by stan zdrowia Łukaszenki miał się pogorszyć. Za rok na pewno znów wystartuje…

Najnowsze