W „Le figaro” ukazały się ciekawe rozważania Vincenta Trémoleta de Villers, który przywołuje wydarzenia na paryskim Placu Republiki. Place de la République to miejsce, gdzie osiem lat temu miliony Francuzów przybyły, aby wyrażać przywiązanie do „wartości republikańskich” po zamachu na redakcję „Charlie Hebdo” przez islamistów. To tam wybrzmiewało słynne hasło „je suis Charlie” (jestem „Charlie”).
Osiem lat później – na tym samym placu – pojawiają się tysiące osób, by wznosić okrzyk „Allach Akbar” w kontekście sytuacji na Bliskim Wchodzie i wojny Izraela z Hamasem. Dla autora to niemal „znak czasów” i powód do alarmu.
Hasła wygłaszane podczas demonstracji propalestyńskich ilustrują, według de Villiersa, prawdziwe zagrożenie, z którym należy ostro walczyć. Dodajmy, że podobne demonstracje odbywały się w całej Europie i są w pewien sposób efektem „otwarcia” Europy na wielokulturowość z mocnym pierwiastkiem arabsko-islamskim.
Warto tu dodać, że we Francji tego typu demonstracje odbywają pomimo wprowadzenia ich zakazu. W Izraelu zginęło tymczasem 30 obywateli francuskich i jak stwierdza autor, to największa liczba ofiar terroryzmu islamskiego od czasu zamachu w Nicei. Tymczasem duża część społeczeństwa lokuje swoje sympatie po stronie… terrorystów.
De Villier uważa, że na Placu Republiki została złamana „zwykła przyzwoitość”, w momencie kiedy setki demonstrantów podjęło okrzyk podboju islamskiego – „Allach akbar!”. To ten sam okrzyk, który wzniósł w czasie zamachu na nauczyciela Dominique’a Bernarda jego morderca z Czeczenii.
Sur la place de la République, on est passé en 8 ans – en 8 ans seulement – de "Je suis Charlie" à "Allah akbar".
Quand on hurle ce cri, dans un pays qui a compté 273 tués par le fondamentalisme islamiste, ça n'a rien d'anodin. #LeGrandRDV pic.twitter.com/FYmZpeSdO2
— Jordan Bardella (@J_Bardella) October 22, 2023