Strona głównaMagazynPrawica w hippisowskich ciuszkach

Prawica w hippisowskich ciuszkach

-

- Reklama -

Inspirowany przez Sowietów ruch pokojowy gromadził przed kilkoma dekadami niezliczone zastępy pożytecznych idiotów. Wielka szkoda, że w nowej odsłonie tego zjawiska do tego grona akces zgłosiła także niemała część polskiej prawicy.

Gdy po 1945 roku obóz komunistyczny zaczął realizować swój program światowej rewolucji, jedynym jego realnym przeciwnikiem mogły być Stany Zjednoczone. Od początku nie był to pojedynek dobra ze złem, ponieważ Amerykanie mieli już w tym czasie na sumieniu choćby niezliczone brutalne interwencje w krajach Ameryki Łacińskiej, czy też sprzedaż naszego narodu w Jałcie. Pomimo tego, dla nikogo, kto nie był osobą sprzedajną lub nikczemną, nie ulegało wątpliwości, że dla świata lepiej stałoby się, aby zimnowojenną konfrontację wygrał Zachód. Nie dlatego, że jest demokratyczny czy liberalny, ale dlatego, że komunistyczne zbydlęcenie dalece przewyższało wszystkie błędy i wypaczenia obecne w krajach zachodnich.

Pokój po sowiecku

Sowieci mieli bardziej prymitywną gospodarkę oraz bardziej prymitywny system finansowy, dlatego długofalowo byli skazani na porażkę. Ich wielkim atutem była jednak bezkresna głupota i cynizm lewicowych i centrolewicowych środowisk w całym świecie Zachodu, które, korzystając z wolności słowa, prowadziły nieustanną propagandę na rzecz „pokoju”, podkopując tym samym fundamenty bezpieczeństwa obozu antykomunistycznego.

Ruch na rzecz pokoju uzyskał odpowiednie ramy instytucjonalne jeszcze w latach 40-tych, kiedy to zorganizowane przez komunistów wielkie kongresy intelektualistów na rzecz pokoju zaczęły gromadzić znane na całym świecie nazwiska (m.in. Pablo Picasso, który przybył w 1948 roku do Wrocławia). Powstała wówczas Światowa Rada Pokoju działała nieprzerwanie aż do upadku Związku Radzieckiego. Gdy w kolejnych latach Sowietom udawało się zaprószyć ogień rewolucji w kolejnych krajach i wywołać tym samym kolejne krwawe wojny, mogli zawsze liczyć na to, że w krajach zachodnich ktoś urządzi manifestacje przeciwko zbrojeniom wyniszczającym gospodarkę, a grupka intelektualistów obwieści całemu społeczeństwu, że „to nie nasza wojna”.

Wśród zwolenników „pokoju” swoją obecność zaakcentowała bardzo silnie od czasu reform soborowych także kościelna lewica i znaczna część hierarchii. W latach sześćdziesiątych zatriumfowało przekonanie, że komunizmu nie można potępiać, lecz trzeba z nim dialogować, a na prawdziwą krytykę zasługuje kapitalizm i konsumpcjonizm zachodnich społeczeństw. Komuniści perfekcyjnie rozegrali hierarchiczną część Kościoła, mamiąc ją obietnicą uzyskania epokowego przełomu w kontaktach z zinfiltrowaną Cerkwią Prawosławną. W efekcie słowo „pokój” zaczęło się coraz częściej pojawiać na ustach nie tylko biskupów, papieży, ale także polityków chadeckich na całym kontynencie. Wierny temu soborowi programowi polityki kościelnej pozostaje zresztą dziś papież Franciszek, który swoimi jałowymi apelami o pokój niedwuznacznie opowiada się po stronie Rosji i Chin.

Hippisi dawniej i dziś

Osobną grupę sowieckich sojuszników stanowili w czasach Zimnej Wojny hippisi i przedstawiciele innych młodzieżowych subkultur. Ich postawa buntu rozlała się niestety nawet na amerykańskie społeczeństwo w kluczowej fazie konfliktu w Wietnamie. Zarówno u hippisów, jak i u innych przedstawicieli ruchu na rzecz „pokoju” charakterystyczne było to, że winę za toczone wojny zrzucano wyłącznie na stronę zachodnią.

Przykro to stwierdzić, ale po 22 lutym 2022 roku w rolę pożytecznych idiotów Rosji wcieliła się niemała część prawicy, która najwyraźniej zapomniała o tym, że walka o „pokój” to stara sowiecka zagrywka. Świat w trzeciej dekadzie XXI wieku różni się do tego z lat 1945-1991, ale strona postsowiecka wcale nie zapomniała środków, przy pomocy których manipulowała opinią publiczną na Zachodzie przez tyle lat.

Starcia Rosji z Ukrainą i Zachodem – tak jak w czasie Zimnej Wojny – to nie prosty konflikt dobra ze złem, ale z naszej polskiej perspektywy nie ulega żadnej wątpliwości, że najlepiej stałoby się, gdyby Rosja nie zajęła Ukrainy. Coraz bardziej dekadencki i owładnięty plagami transgenderyzmu czy sanitaryzmu Zachód to nie żadne „Imperium Dobra” z czasów Reagana, ale nadal jego zwycięstwo jest dla Polski sto razy bardziej pożądane.

Nie ulega wątpliwości, że obecna wojna to dla Polski znaczny koszt związany przede wszystkim z finansowaniem ukraińskiego społeczeństwa i armii, przyjmowaniem uchodźców, wysokimi cenami surowców czy też budzącym coraz większe obawy rozbrajaniem naszej armii. Wiele wskazuje także na to, że pomimo naszego znacznego zaangażowania na rzecz Ukrainy zostaniemy tradycyjnie pominięci przez światowe mocarstwa przy porozumieniach kończących wojnę i ustalających nowy podział wpływów. Upokarzające dla Polaków są także nadmiarowe gesty wobec Ukraińców i wieczne wynoszenie ich na piedestał. Brutalna prawda brzmi jednak, że nie mamy innego wyjścia niż pomagać Ukrainie, gdyż leży to w naszym interesie – o ile nie chcemy Rosji na całej wschodniej granicy.

Pokój – piękna sprawa

Pokój? Piękna sprawa, każdemu życzę. W interesie Polski leży jednak trwanie tej wojny tak długo, aż Rosja straci możliwość dalszych podbojów terytorialnych na Ukrainie lub nawet utraci swoje dotychczasowe nabytki. Wzywanie do pokoju w obecnej sytuacji świadczy albo o hippisowskim odklejeniu od rzeczywistości, albo o jawnym działaniu na rzecz Kremla.

W obecnej sytuacji na pokoju najbardziej zależałoby przecież Rosji, gdyż mogłaby spokojnie przygotować kolejną ofensywę za kilka lat i mogłaby powrócić do business as ususal z Niemcami i Francją. Bliższy niż kiedykolwiek od 1939 roku sojusz Rosji i Niemiec jest niestety faktem i jeśli pozwolimy na to, aby jedyną terytorialną barierą dla niego była Polska, popełnimy spektakularne samobójstwo.

Hippisowski ruch na rzecz pokoju na polskiej prawicy to niestety echo niemalejącej od lat sympatii do Rosji żywionej przez prawicę w krajach całego Zachodu. Ich własna globalistyczna lewica obrzydła im najwidoczniej tak bardzo, że słabo im znana i odległa Rosja urasta w ich oczach do miana „trzeciego Rzymu”. Fakt, że KGB udało się przekonać tak wiele środowisk do tego, że stęchła od moralnej degeneracji Federacja Rosyjska jest rzekomą ostoją konserwatyzmu, można nawet uznać za największy propagandowy sukces w dziejach.

Jakub Woziński

Najnowsze