Żony głównych oskarżonych – Stanisława Płużańska i Helena Sieradzka zostały skazane w procesach odpryskowych, tak samo jak mniej związane z niepodległościową działalnością rtm. Witolda Pileckiego – Wacława Wolańska i Barbara Otwinowska. Maria Szelągowska dostała z kolei karę śmierci w centralnym procesie „grupy szpiegowskiej Pileckiego” 15 marca 1948 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie.
„Dlatego więc piszę niniejszą petycję, By sumą kar wszystkich – mnie tylko karano, Bo choćby mi przyszło postradać me życie – Tak wolę – niż żyć wciąż, a w sercu mieć ranę” – tak rtm. Witold Pilecki pisał w wierszu „Dla Pana Pułkownika Różańskiego” (Mokotów, 14 maja 1947 r.). Prośba rotmistrza nie została spełniona.
Mrok zapadał wcześnie
„Witolda bardzo chciałam poznać, bo mój mąż Tadeusz Płużański mówił mi, że jest człowiekiem wielkiej klasy, całkowitego oddania Polsce” – wspominała Stanisława Płużańska. „I spotkaliśmy się w mieszkaniu Makarego i Heleny Sieradzkich, gdzie Pilecki wynajmował pokój. Byłam zaszczycona, że mogłam z nim współpracować”.
Płużańska (z domu Skłodowska), w momencie aresztowania 11 maja 1947 r. była studentką III roku medycyny w Poznaniu. Jej ojciec Stanisław Skłodowski w książce „Rodowód” napisał: „No i zaczęła się wielka miłość Stachy do Tadeusza Płużańskiego, który, o czym nie wiedzieliśmy, należał do WiN [Wolność i Niezawisłość] i był silnie związany z rotmistrzem Pileckim. Tuż po ślubie Stachy i Tadeusza w 1947 r. cała organizacja została aresztowana przez Urząd Bezpieczeństwa. Rotmistrza Pileckiego rozstrzelano, Tadeusz otrzymał trzykrotnie karę śmierci, ale dzięki staraniom jego matki karę zmieniono mu na dożywotnie więzienie, a Stasię skazano na osiem lat więzienia. Co było robić? Widzenia i paczki, paczki i widzenia”.
W grupie Pileckiego Stanisława Płużańska zbierała informacje o sytuacji w Poznaniu, m.in. w zakładach im. Cegielskiego, połączeniach kolejowych, nastrojach panujących w harcerstwie, co komuniści uznali za szpiegostwo na rzecz obcego wywiadu.
Małgorzata Szejnert w książce „Śród żywych duchów” pisze o pobycie Płużańskiej na Mokotowie: „Jesienią 1947 roku siedziała w karcerze. Miał ukośny strop; najniższy przy drzwiach, od wewnętrznej strony budynku, najwyższy przy ścianie zewnętrznej. W ścianie tej znajdował się otwór zasłonięty blachą o małych otworkach, który stanowił jedyne źródło powietrza. Wolała jednak klęczeć przy drzwiach z pochyloną głową niż stać przy okienku, ponieważ w wyższej części celi pełno było ekskrementów. W pewnej chwili zauważyła, że na podwórzu zgasło światło, więc nie bacząc na odchody podeszła boso i nago do okienka. »Czy mi Tadeusza nie prowadzą na śmierć«? Zobaczyła przez groszki, że grupa strażników prowadzi trzech więźniów. Poszli w stronę szpitala i już nie wrócili. Następnego dnia, kiedy wyszła z karceru, porozumiała się stukaniem z innymi celami [tak więźniowie wymieniali między sobą informacje] i dowiedziała się, że byli to chłopcy z NSZ skazani na śmierć. Nie wie, jak się nazywali, ale pamięta, że mieli pseudonimy jak ewangeliści. Było to na pewno na jesieni, w październiku albo listopadzie; mrok zapadał wcześnie”.
Na tym samym miejscu
W lipcu 1955 r. Tadeusz Płużański w piśmie z więzienia we Wronkach (gdzie odbywał karę dożywocia) skierowanym do Rady Państwa PRL ujawnił szczegóły śledztwa: „Bito mnie. Czekało mnie coś gorszego. Ówczesny kierownik Wydziału Śledczego MBP płk J. Różański oświadczył mi, że oficerowie śledczy nie będą się ze mną »szarpali«, gdy mogą wybić z kogo innego to, co im jest potrzebne. Nie była to czcza pogróżka. W stosunku do żony mojej zastosowano system maltretowania, zalewania potokiem rynsztokowych wymysłów, deptania jej godności kobiecej. Szantażowano ją, że jeżeli nie podpisze wszystkiego, co podsuwają jej do podpisu, ja zostanę rozstrzelany. Była w ciąży. Spowodowano poronienie, które pociągnęło za sobą krwotoki [poronienie przeżyła w karcerze i nie udzielono jej żadnej pomocy lekarskiej]. Doprowadzono ją do stanu krańcowego wyczerpania fizycznego i nerwowego, w którym traciła świadomość, bredziła, krzyczała, przerażona jakimiś zjawami. Nie dano jej dostatecznej opieki. Oficerowie śledczy szantażowali mnie, że jeżeli nie podpiszę protokołu śledztwa, to wezwą żonę, która wszystko potwierdzi. Płk Różański mówił: »ona tu siedziała przed chwilą na tym miejscu, co ty; przeklinała ciebie, ratuj ją. Ty masz u mnie i tak dwa wyroki śmierci; ciebie nic nie uratuje«”.
Stanisław Skłodowski: „Stasię w 1955 r. przywieziono do szpitala więziennego w Grudziądzu w bardzo ciężkim stanie i tylko dzięki osobistemu zaangażowaniu się i litości nad młodą kobietą dr. Skiby, który przeprowadził w szpitalu więziennym operację wycięcia guza [to także efekt znęcania się »oficerów« śledczych] i bardzo starał się utrzymać Stasię przy życiu, jakoś wróciła do zdrowia (…) Po ogłoszeniu amnestii przez Gomułkę Stasia zwróciła się do Rady Państwa o zwolnienie Tadeusza z więzienia i rzeczywiście zwolniono go warunkowo z zastrzeżeniem, że jeśli »podpadnie«, wróci do więzienia. Przesiedział więc w Polsce Ludowej 9 lat, a Stasia 8 lat bez dwóch miesięcy”.
Stanisława Płużańska po wyjściu na wolność była lekarzem ftyzjatrą (obecnie tą dziedziną zajmuje się pulmonolog – dop. red.), zmarła w 2013 r., pochowana na Powązkach Wojskowych w Warszawie.
Kochany syneczku
Helena i Makary Sieradzcy brali udział w powstaniu warszawskim, w którym stracili 16-letniego syna Jana. Odbywając powojenne wyroki, na wolności pozostawał ich 14-letni syn Ignacy (po aresztowaniu rodziców wyrzucony z mieszkania i pozbawiony środków do życia).
Z więzienia w Fordonie 20 stycznia 1952 r. Helena pisała: „Kochany syneczku, sprawia mi radość każdy list do Ciebie, a zwłaszcza taki, w którym dowiaduję się, jak spędzasz czas, jak się uczysz, żeś zdrów, interesujesz się życiem intelektualnym – słowem jak kształtujesz swoją osobowość. To piękne. Ulegasz jednak pesymizmowi – pisząc, że już nie będzie nam dobrze, nawet gdy się zejdziemy razem. Ignasiu, będzie dobrze, będzie lepiej nawet, wszak zejdziemy się z pewnym doświadczeniem życiowym, bogatsi rozsądkiem, ułożymy sobie ładne, spokojne życie – zobaczysz (…) Wiem, że spadł na Ciebie kłopot wielki i zbyt wcześnie i to jest moim utrapieniem, udręką, żeś był sam w tak młodym wieku, to smutne, że nie da się tego odrobić”.
Helena Sieradzka zmarła w 1998 r.
Odsiedzimy za panią
Opinia naczelnika więzienia mokotowskiego Alojzego Grabickiego z 30 września 1948 r.: „Więźniarka Szelągowska Maria przez okres pobytu w tutejszym więzieniu zachowywała się źle. Przejawiała skłonności do buntowaniu innych więźniów, jak również do wywoływania zaburzeń pod celą. Karana dyscyplinarnie była za współudział w buncie 18 godzinami »karca«. Z paczek żywnościowych się zrzekła, solidaryzując się z innymi więźniarkami w celi”.
Współwięźniarka Barbara Otwinowska napisała: „Trzydziestego września 1948 r. odszedł karny transport do Fordonu. Wyjechały koleżanki stanowiące niezwykły zespół, bardzo solidarny i o wysokim prestiżu”.
Prócz Marii Szelągowskiej były to: Stanisława Płużańska, Helena Sieradzka i Wacława Wolańska. „Wyjazd ten odbył się w specjalnej atmosferze zbiorowej kary (która zresztą została im wszystkim wpisana do akt, nie bez wpływu na dalsze ich losy). Winą ich wszystkich był (…) »bunt« celi 42-ej i harda odmowa przeproszenia pana naczelnika za zbiorową reakcję na jego skierowane do nas obelgi. Nie pomogły karce i inne represje – cela nie dała się zastraszyć”. Po ich wyjeździe „pozostała dziwna cisza i pustka (…) i przykre poczucie jakiegoś »zagubienia«, braku autorytetów”.
Otwinowska zapamiętała także taką opowieść z Mokotowa: „Były tam z Rysią [pseudonim Szelągowskiej] trzy kryminalistki. Nie mogły sobie darować, że ona ma to swoje dożywocie, a one jakieś głupie miesiące do odsiadki. I kiedyś wystąpiły z niesłychaną propozycją: »Pani Rysiu, myśmy słyszały, że to nie jest dożywocie, tylko 20 lat. I my już postanowiłyśmy, że zgłosimy się do naczelnika, żeby nam pozwolił odsiedzieć część za panią. Pani ma już odsiedziane 5 lat, to zostało 15. Jakby każda z nas wzięła po trzy – to się da odsiedzieć, my jesteśmy przecież młode – to by pani za parę lat wyszła«.
Mimo pogarszającego się stanu zdrowia Maria Szelągowska na wolność wyszła dopiero 4 czerwca 1956 r. na mocy amnestii. Nie założyła rodziny. Zatrudnienie znalazła w Urzędzie Patentowym. O swoich więziennych przeżyciach nie chciała rozmawiać nawet z przyjaciółmi. Zmarła 3 sierpnia 1989 r. w Warszawie.
Tadeusz M. Płużański