W ostatnich dniach lewicowy komentariat, skupiony głównie wokół osoby Romana Giertycha, ale nie tylko, rozpętał istne piekło wokół możliwości sfałszowania wyborów prezydenckich w naszym kraju przez obecną opozycję.
Już sam pomysł, że to właśnie opozycja – środowiska, które poparły kandydaturę dr Karola Nawrockiego, mogłyby przeprowadzić tak wielką operację – wydaje się absurdalny. No bo jak to mogłoby być możliwe? Koalicja rządowa, która tak angażowała się w poparcie kandydatury pana Rafała Trzaskowskiego, kontroluje media nie tylko publiczne, ale i największe prywatne; dysponuje wpływem na obsadę składu Państwowej Komisji Wyborczej poprzez system subwencji; ma ogromny wpływ na funkcjonowanie lokalnych samorządów. I nagle oni mieliby być oszukani przez ludzi, którzy nawet nie dostali dotacji na funkcjonowanie partii?
Tak się złożyło, że miałem okazję z bliska sprawdzić, jak wygląda proces przeprowadzenia wyborów w naszym kraju. Przed drugą turą wyborów prezydenckich mój kolega, który był pełnomocnikiem wyborczym w podwarszawskiej gminie, w której mieszkam, poprosił mnie o dołączenie do jednej z komisji obwodowych w naszej gminie. Po prostu jedna z członkiń zrezygnowała z powodów rodzinnych po pierwszej turze i zrobił się kłopot, gdyż pojawił się wakat. Z ciekawości dziennikarskiej, a także po to, bym mógł Państwu opisać swoje wrażenia, zgodziłem się i nie żałuję, bo było to bardzo ciekawe doświadczenie.
Na linii frontu
Dzięki temu miałem okazję przekonać się, że jakiekolwiek fałszerstwa na poziomie komisji obwodowej są praktycznie niemożliwe. Po pierwsze w komisji pracuje bardzo dużo osób. W mojej komisji choć była ona malutka (wydano tylko około 1200 kart wyborczych), było aż jedenaścioro członków. W większych komisjach jest trzynaście, piętnaście osób… W tej sytuacji jakiekolwiek potencjalne oszustwa musiałyby oznaczać konieczność wtajemniczenia w ten proceder WSZYSTKICH członków komisji, co oczywiście musiałoby być szalenie trudne. Dodatkowo zakładam, że w znacznej liczbie komisji w drugiej turze wyborów prezydenckich pojawiły się osoby nowe, takie jak ja, które były totalnie „spoza układu”.
Dlaczego piszę, że przekręty oznaczałyby wtajemniczenie wszystkich członków komisji? To proste – po prostu wszelkie dokumenty: protokół wyborczy, pakiety z kartami i innymi dokumentami są bardzo starannie pakowane w oddzielne, specjalne pakiety i PODPISYWANE przez wszystkich członków komisji. W mojej komisji przewodniczący kilka razy sprawdzał, czy zgadza się liczba parafek członków komisji.
W komisji liczenie głosów było bardzo dokładne, karty przeliczano trzykrotnie i jakakolwiek wątpliwość oznaczała, że przeliczano je ponownie. Karty z głosami nieważnymi – a takich było tylko kilka – były oglądane przez wszystkich członków komisji, tak by nie było żadnych wątpliwości, że nie będą one uwzględniane w liczeniu. W tej sytuacji tak poważny błąd jak zaliczenie głosów niewłaściwemu kandydatowi po prostu nie mógł zaistnieć. A jednak później takie przypadki były przywoływane, co wydaje mi się absurdalne…
Jak za króla świeczka…
Inna sprawa to kwestia procedur, które są po prostu archaiczne. Już sam fakt organizowania wszystkiego na papierze jest lekko żenujący. Przecież od wielu lat w naszym kraju funkcjonuje podpis elektroniczny, jest system e-PUAP. Na wprowadzenie tych innowacji wydano miliardy złotych. Dlaczego nie wykorzystać tych dobrodziejstw przy okazji organizacji wyborów powszechnych? System ręcznego stawiania krzyżyków nie dość, że jest skrajnie upokarzający dla wyborców, to jeszcze powoduje mnóstwo sporów i wątpliwości, czy dany głos można uznać za ważny, czy też nie. W tej chwili mamy do czynienia z kuriozalnym systemem „hybrydowym”. Typowo polskim miksem starego z nowym. Po ręcznym przeliczeniu głosów do każdej komisji przyjeżdża tak zwany „kalkulator”, czyli informatyk z gminy, który instaluje swój komputer i wprowadza wyniki do systemu. Potem głosy i tak jadą fizycznie do siedziby gminy…
Oczywiście nie chodzi o to, żeby głosowanie on-line było obowiązkowe od najbliższych wyborów, tym bardziej na zasadzie wyłączności. Wiele osób, głównie starszych, z pewnością będzie preferowało tradycyjną, „papierową metodę”. Jednak pewnie większość z przyjemnością skorzystałaby z możliwości oddania głosów za pośrednictwem internetu. Warto zwrócić uwagę, że taka możliwość już od kilku lat istnieje w przypadku rozliczeń podatkowych i dziś przygniatająca większość podatników rozlicza się w trybie on-line. Taka sytuacja dodatkowo oszczędziłaby nam dodatkowych kontrowersji związanych z tak zwanymi „podróżami wyborczymi”, czyli dopisywaniem się do list wyborczych i oddawaniem głosu poza miejscem zamieszkania. To bezczelny system, którego celem jest manipulowanie demokratycznymi procedurami. Pomaga to przerzucać wyborców, tam gdzie ich głosy dla danej opcji politycznej będą „bardziej potrzebne” i wypacza ogólnie idee wyborów.
Zapłakały Juleczki
Jeśli już jesteśmy przy protestach wyborczych, to faktycznie w ostatnich dniach mieliśmy rzeczywiście popis i niekończący się festiwal skowytu i płaczu osób wspierających kandydaturę Rafała Trzaskowskiego. Samą siebie przeszła lewicowa dziennikarka Eliza Michalik, która zażądała wręcz „powtórzenia wyborów”. Opublikowała ona w mediach społecznościowych swego rodzaju manifest:
„Trzeba powtórzyć wybory. Doszło do nielegalnych interwencji w proces wyborczy i sytuacji, które nie gwarantują, że przebiegał uczciwie. Dziennikarze i politycy, którzy mówią o »pomyłkach« wyborczych (a słyszałam to dziś w »Faktach« i czytałam w Onet), manipulują odbiorcami. Nie doszło do żadnych »pomyłek«, tylko do bardzo wielu poważnych nieprawidłowości, które mogły wpłynąć na wynik wyborów, a na pewno wpłynęły na ich przebieg. Czy owe nieprawidłowości były wynikiem »pomyłek«, czy próbą sfałszowania wyniku wyborów – to powinna ustalić policja i prokuratura. Jeśli winni przestępstw wyborczych nie zostaną ukarani, a wybory powtórzone – Polacy stracą wiarę w ostatnią instytucję demokratyczną, której jeszcze wierzyli: swoje prawo wyboru własnych przedstawicieli. Będzie jeszcze inna konsekwencja: bezkarność dla fałszerzy wyborów będzie oznaczać, że uczciwych wyborów już w Polsce nie będzie”.
Pani Eliza niestety nie rozumie jednej prostej rzeczy. Wyborów nie da się „powtórzyć”. Wszystkie protesty rozpatruje Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego. Sąd może w uzasadnionych przypadkach nakazać ponowne przeliczenie głosów (dlatego karty z głosami są przechowywane w siedzibach gmin), ale tylko w tych komisjach, gdzie do ewidentnych nadużyć faktycznie doszło.
Ten niekończący się klangor „silnych razem” innych sekt organizowanych w internecie choćby przez Romana Giertycha nie ma żadnego uzasadnienia. Po ostatnich wyborach złożone raptem 61 protestów, pięć lat wcześniej było ich nieporównywalnie więcej – jeśli mnie pamięć nie myli – około 5800. Jak widać, w tym roku to nie jest znacząca liczba. W dodatku skala ewentualnych błędów w żaden sposób nie wpłynie na ostateczny wynik. Zwłaszcza że pomyłki padły na korzyść mniej więcej po równo na obu kandydatów. Tym samym nie ma sensu tymi wrzaskami zawracać sobie głowy.
Oczywiście może być tak, że celowo robi się ten hałas o nic, by w przyszłości – na przykład przy okazji wyborów do parlamentu – gdy faktycznie doszłoby do oszustwa na dużą skalę, nikt już nie chciał protestować, bo sama idea protestów zostałaby wcześniej skompromitowana. Czy tak się stanie, zobaczymy…