Kilka razy już pisałem o tym ważnym rozróżnieniu – pomiędzy nomokracją, czyli „rządami prawa”, a kritokracją, czyli „rządami sędziów”. Wyszło to niedawno podczas pikiety pod ambasadą Rumunii, gdzie sędziowie zamiast interpretowania Prawa po prostu podejmowali decyzje polityczne – oznajmiając np., że kto dopuści do wyborów p. Calina Georgescu, popełni zdradę stanu. Na jakiej podstawie? Z jakiego paragrafu? Tego już sędziowie nie wyjaśniali – ale widać było, że jak przyjdzie co do czego, to delikwenta skarzą na jakieś galery albo kamieniołomy.
Jak pisałem w 2017: „w Polsce nie było nomokracji, czyli rządów prawa. Prawo jest bowiem ważne, by ograniczać wolę ludu, gotowego pospiesznie skazywać ludzi, często niewinnych. Sądy ludowe to w USA prawo Lyncha, w Niemczech hitlerowskich – Volksgerichten. Prawo jest po to, by ograniczać parlament i rząd, które często chcą ograbiać obywateli”.
No i ten L*d…
„Sądy w Polsce zachowywały się zdecydowanie lepiej niż sejmy i rządy – jeśli pominąć okres sowieckiej okupacji w latach 1944–1955. Stąd w III Rzeczypospolitej dano sądom dużą niezależność – i słusznie. Zapomniano tylko, że jak to był powiedział śp. lord Acton: „Władza korumpuje – a władza absolutna korumpuje absolutnie”. W normalnym państwie sędziowie są kontrolowani wyłącznie przez króla, a i to z pewnymi ograniczeniami. Sędziowie w czasach PRL stanowili warstwę kontrolowaną przez PZPR. Natomiast w III Rzeczypospolitej sędziowie nie byli kontrolowani przez nikogo. I z wolna, z wolna, ta warstwa zaczęła przejawiać cechy mafii. Nie było nomokracji – ale pojawiła się kritokracja, czyli władza sędziów. To oni oceniali, co wynika z konstytucji – i jeśli jawnie kłamali, nikt nie mógł im zaprzeczyć. I teraz na miejsce tej warstwy przyjdzie inna mafia – sędziów d***kratycznie mianowanych przez PiS. Będą robili nie to, co chcą – lecz to, co chce PiS. Moim zdaniem – skutki będą jeszcze gorsze…
I miałem rację. A teraz przychodzi mafia nominowana przez PO – i skutki są jeszcze gorsze.
By ustalić, co to jest nomokracja, trzeba najpierw ustalić, co to jest Prawo. Otóż Prawo to system nakazów i zakazów, wydany przez kogoś, kto ustanawia kary za ich łamanie. W zasadzie na jednym terenie może istnieć tylko jedno państwo – ale np. podczas powstania „styczniowego” władze (niesuwerennego już) Królestwa pobierały swoje podatki, a rząd Państwa Podziemnego swoje. I Państwo Podziemne było prawdziwym państwem – bo jak ktoś nie zapłacił lub nie wykonał innego polecenia tego rządu, to pojawiało się u niego dwóch „sztyletników Traugutta” i mordowało nieszczęśnika nieraz na oczach żony i dzieci. Dlatego polecenia Dyktatora Powstania były wykonywane bardziej ochoczo niż polecenia Rządu Nadziemnego, który co najwyżej mógł wysłać do fascynującego kraju za Uralem.
Natomiast „prawo międzynarodowe” nie jest „Prawem”, podobnie jak „krzesło elektryczne” nie jest „krzesłem”, a „słoń morski” – „słoniem”.
Nie jest Prawem, bo nie istnieje nikt, kto mógłby karać za jego złamanie. Nawet postanowienia ONZ obowiązuje tylko członków ONZ (przypominam, że JE Donald Trump przebąkuje, że będzie chciał Stany z ONZ wyprowadzić) – ale nawet między członkami ONZ nie da się nikogo ukarać za złamanie ustaw ONZ, jeśli nie ma jednomyślności Wielkiej Piątki – o co bardzo trudno.
Jak już tu pisałem, niezbywalną cechą Prawa jest np. to, że nie działa ono wstecz. Jeśli dopuszczamy myśl, że Prawo może działać wstecz, to nie ma już Prawa – jest Lewo, a nikt nie jest bezpieczny, bo co z tego, że działa zgodnie z Lewem, gdy jutro może się okazać, że za to jest kara śmierci. A to, że nie ma jej w Kodeksie Karnym? Nie szkodzi, to się ją w Kodeksie umieści…
Małe ssaki muszą ssać, a Prawo nie może działać wstecz – to cechy definicyjne.
Nomokracja są to Rządy Prawa – czyli systemu spełniającego definicje Prawa.
Natomiast w Polsce pomału, pomału rozwijała się kritarchia. Pierwsze objawy odnotowałem czujnym okiem już kilka lat po utworzeniu III Rzeczypospolitej. Początkowo zresztą sędziowie udawali, że są Sługami Prawa – tyle że interpretują je w sposób, którego laicy nie rozumieją. Pięknym przykładem była decyzja uznająca, że swoboda wyboru obrońcy przez stającego przed sadem obywatela narusza jego swobody konstytucyjne. Uzasadnienie tej karkołomnej tezy zajęło kritarchom 40 stron bełkotu – ale przynajmniej udawali, że interpretują Prawo.
Obecnie już się o to nie starają. Wydają po prostu polecenia. To, co stało się w Rumunii, jest tego przykładem klasycznym.
Prezes Trybunału Konstytucyjnego, oznajmiając Urbi & Orbi, że kto by dopuścił do wyborów p. Calina Georgescu, popełnia delikt główny, w sposób oczywisty łamie zasadę panującej przecież w Rumunii d***kracji – bo w d***kracji rządzi L*d i jeśli nawet p. Georgescu jest rosyjskim czy mongolskim agentem, to L*d ma prawo wybrać na prezydenta, kogo chce. Żadne prawo tego L**owi nie zabrania.
Ale nie chodzi o to – lecz o to, że p. Prezes nie podał żadnego paragrafu, który miałby zostać złamany przez tego, kto dopuściłby p. Georgescu do wyborów! Żadnego! Nie wolno Go dopuścić – i już, ja Prezes Trybunału to niniejszym stanowię!
P. Georgescu osiągnął w I turze wyborów najlepszy wynik. Był jednak oskarżany o rosyjską ingerencję w kampanię oraz naruszenie prawa wyborczego (rosyjskiej interwencji nie było, a pieniądze jutuberom i influencerom płaciła partia lewicowo-liberalna). Sąd zdecydował jednak o powtórzeniu całego procesu. I sądy nadal podtrzymują te linię!
Już w Starym Testamencie (poza Pięcioksięgiem, reszta to po prostu historia narodu żydowskiego) mamy opisy rządów sędziów – które nie najlepiej się kończyły. Zamiast kritiarchii potrzebna jest monarchia – a zamiast kritokracji – nomokracja.
Odnoszę wrażenie, że w dzisiejszym społeczeństwie odróżniającym wyłącznie Twittera od Facebooka, takie subtelności nikogo już nie obchodzą.
Bo L*d nie jest w stanie tego zrozumieć.
A przecież KTOŚ rządzić musi.
I trzeba zrozumieć, że Securitate była formacją znacznie silniejszą niż nasza SB i UB razem wzięte…